Socjologiczna analiza filmów z Jamesem Bondem
James Bond jest przystojnym i inteligentnym (zna się właściwie na wszystkim) światowcem w nieokreślonym wieku. Ma nienaganne maniery a edukację pobierał w Eton i Oxfordzie. Nosi eleganckie garnitury, jeździ supersamochodami. Jego ulubionym drinkiem jest wódka z martini – wstrząśnięte nigdy mieszane. Uwielbia towarzystwo pięknych kobiet, ale pozostaje w stanie wolnym (raz spróbował ożenku ale niestety owdowiał po dwóch godzinach). Jest agentem specjalnym Secret Service. Ma kryptonim 007, bo jako siódma osoba w państwie może zabijać bez rozkazu. Bonda nie można zabić. Nie jest jednak Supermanem, nim przechytrzy przeciwnika porządnie oberwie. Za to go m.in. lubimy. Tak pokrótce można scharakteryzować postać Bonda.
Postać agenta 007, w którego lojalność nikt nie miał powodu wątpić, wymyślił podczas urlopu na Jamajce komandor Ian Fleming (1908-64). Imię i nazwisko, jakie nadał agentowi, przejął od amerykańskiego ornitologa. James Bond - zbitka była na tyle krótka i dźwięczna, że dawała się łatwo wymówić w każdym języku. Fleming od początku stawiał na agenta globalnego. Jego Bond z ramienia brytyjskiej Secret Service (MI-6) przemierzał glob, walcząc z radziecką organizacją SMIERSZ (od „smiert szpionam” - śmierć szpiegom), której zadaniem było likwidowanie wrogów ZSRR na Zachodzie.
Przejęcie tak popularnego bohatera przez kino było tylko kwestią czasu. Bond, który w powieściach był tylko maszyną do zabijania, egoistą i zwolennikiem brutalnego seksu, w filmie mógł nabrać manier dżentelmena. Mógł podobać się paniom, a nie - jak dotąd - tylko męskiej części publiczności. Agenta 007 grali różni aktorzy. Pierwszym aktorem, który zagrał rolę Bonda był Sean Connery. Prasa bulwarowa okrzyknęła go chodzącym afrodyzjakiem. Connery potrafił znakomicie wcielić się w postać nieco zblazowanego i cynicznego, ale zarazem bardzo męskiego agenta. Kolejnym Agentem 007 był Roger Moore. Moore miał nowy pomysł na agenta: jego Bond traktował misję szpiegowską z przymrużeniem oka, do przełożonych odnosił się z dobrotliwą ironią i wyraźnie dawał do zrozumienia, że od strzelaniny woli pobyt w kasynie bądź w łóżku z piękną kobietą. Timothy Dalton jak na aktora szekspirowskiego przystało, w "W obliczu śmierci" zagrał Bonda refleksyjnego. Jednak publiczność czekała na agenta, który działa. I tak na arenie pojawił się Pierce Brosnan, który jest równie męski i pociągający jak Sean Connery oraz uwodzicielski i szarmancki jak Roger Moore. Stuprocentowy Bond.
Producenci każdej kolejnej części mają ambicję przekonać publiczność, że agent 007 w ich imieniu rozprawia się z aktualnie najgroźniejszym wrogiem ludzkości. Na początku lat 60., w czasie apogeum „zimnej wojny”, gdy startowała seria, Bond walczył głównie z KGB. W miarę normalizacji stosunków Wschód - Zachód Rosjanie pokazywani byli w korzystniejszym świetle. W „Tylko dla twoich oczu” (1981) czy w „Goldeneye” (1995) już nie całe KGB stoi po stronie „sił zła”, lecz jeden czy drugi generał dążący do przeprowadzenia w Moskwie zamachu stanu. W „Zabójczym widoku” (1985) dochodzi nawet do tego, że 007 zostaje odznaczony Orderem Lenina.
Zresztą przewidujący scenarzyści szukali nowego wroga już od połowy lat 60. W dobie ocieplania stosunków międzynarodowych było to trudne. Wymyślono więc międzynarodową organizację terrorystyczną o nazwie Spectre, zrzeszającą byłych dygnitarzy SS, bossów włoskiej mafii i terrorystów z grupy Baader-Meinhof. Jej celem było wywołanie globalnego chaosu i przejęcie władzy nad światem. Ciekawszych wrogów przyniosły dopiero lata 90. Czarnym charakterem w filmie "Jutro nie umiera nigdy" jest Eliot Carver, potentat medialny, który zamierza wywołać światowy konflikt zbrojny, by zarabiać na relacjach z frontów. Nie obchodzi go, kto wygra, byle on miał wyłączność na transmisje telewizyjne. To pierwszy „Bond” o wymowie antykapitalistycznej. Prasowy demon Carver nie postępuje zgodnie z prawami dżungli, tylko zgodnie z prawami rynku, co dla zarządców nowoczesnych koncernów medialnych oznacza mniej więcej to samo. Bond walczy więc z magnatem prasowym – takie zestawienie bohatera i wroga jest jednym z najśmielszych w historii przygód 007 – a jednocześnie sprawia, że do całej opowieści wkrada się duża porcja prawdopodobieństwa. Oddany agent Jej Królewskiej Mości nie mógł sobie lepiej wybrać wroga – obecnie niemal każdy kraj ma swojego mini-Carvera, który brutalnie rozprawia się z konkurencją. Antymedialna misja Bonda wyrwała go niemal z komiksowej rzeczywistości i przeniosła do rzeczywistości niemal prawdziwej. Z kolei w filmie „Świat to za mało” wrogiem jest terrorysta usiłujący przejąć władzę nad Europą przez pozbawienie jej dopływu ropy naftowej z Kazachstanu. W filmie „Smierć nadejdzie jutro” James Bond został delikatnie uczłowieczony, stał się człowiekiem z krwi i kości, którego można zranić, a nawet którego można schwytać i trzymać przez długie miesiące w niewoli. Wciąż jednak pozostaje tym samym prawdziwym mężczyzną, silnym, zdecydowanym, brutalnym i w każdej sytuacji eleganckim. Filmy o Bondzie nie istniałyby jednak bez pięknych kobiet, zapierającej dech w piersiach akcji i niezwykłych gadżetów.
Twórcy Bonda wciąż śledzą dzienniki telewizyjne i próbują wytypować najbardziej aktualnego wroga światowej społeczności do kolejnego odcinka przygód 007. Może być nim "państwowy terrorysta".
Receptę na film szpiegowski stworzył jeszcze Alfred Hitchcock: męska lub damska piękność powinna walczyć z międzynarodową siatką złoczyńców, która niesie światu zagrożenie znane powszechnie z prasy. Właśnie z tej recepty Hitchcocka najwięcej skorzystali twórcy serii filmowej z Jamesem Bondem. Przejęli główny pomysł: przystojny agent z piękną damą u boku zmaga się z międzynarodową siatką, która chce zawładnąć światem. Wyposażyli jednak swego bohatera w wiele technicznych atrakcji i stąd tajny agent 007 w służbie Jej Królewskiej Mości, z licencją na zabijanie, posługuje się perfekcyjnie i z wdziękiem gadżetami w rodzaju zegarka z elekromagnesem zdolnym odchylić tor kuli karabinowej czy samochodem sterowanym pilotem. „Dziewczyna Bonda” jest przedstawiona jako kobieta wyzwolona z ograniczeń rodziny, małżeństwa i domatorstwa. Jednak w filmach z tej serii z lat 70 i późniejszych „dziewczyna Bonda” jest ukazana jako „przesadnie” niezależna. Jest zagrożeniem dla Bonda i w związku z tym zawsze dostaje nauczkę w starciu z 007. Takie ukazanie kobiety ma na celu wskazanie kobietom ich miejsca, ponieważ stały się one zbytnio niezależne i wyzwolone lub przejawiały swoją aktywność w niewłaściwych dziedzinach życia. W serii mamy do czynienia z dwoma typami kobiecymi. Jest kobieta dobra, naiwna, którą James ratuje z opresji i z którą kocha się na końcu filmu i druga, która jest niebezpieczna, twarda, zawsze ma jakąś dewiację seksualną. W kilku filmach „złe kobiety” przechodzą na jego stronę właśnie z tego powodu, że zostały uwiedzione przez Bonda. Umberto Eco tak charakteryzuje partnerki 007: są piękne i dobre, cierpiały w dzieciństwie, co sprowadziło je na służbę u Złego, spotkawszy Bonda odkrywają swą prawdziwą naturę, Bond zdobywa je, by później ostatecznie utracić. 007 często bywa pierwszym mężczyzną w życiu swych kobiet (czasem też ostatnim). W filmach są to wyłącznie piękności bez skazy. Trzeba uczciwie przyznać, że kobiety w Bondach służą głównie za ozdobę. Wyjątkiem jest Moneypenny, jego sekretarka. Jest w filmie osobą, z którą łączy Bonda relacja platoniczna. Ona wie o wszystkim gdzie Bond jest, co robi. Ona zna Bonda równie dobrze jak on siebie samego a może i lepiej. To jest chyba jedyna osoba kobieca w filmie, o której można powiedzieć, że łączy ją z Bondem jakaś emocjonalna więź. Podobną postacią była żona Elizabeth Bond, która jednak swoją karierę w tej roli zakończyła dość szybko i gwałtownie -tzn. śmiercią w dniu ślubu.
Bond uległ odpolitycznieniu i kosmopolityzacji, aby stać się bohaterem pop-kultury w skali całego globu. W „Pozdrowieniach z Rosji” z 1963 roku walczył z agentami KGB, ale już w „Goldeneye” z roku 1995 współpracuje z rosyjskimi służbami specjalnymi, a w „Jutro nie umiera nigdy” z 1997 roku - nawet z agenturą Chin. Kolejne odcinki coraz bardziej przypominały bajki dla „czternastolatków w każdym wieku”: heros pokonuje „smoki”, by uratować świat, i zyskuje względy pięknej księżniczki. Wraz z tą datą 11 września światowa pop-kultura otrzymała do zagospodarowania nowy czarny charakter - islamskich terrorystów. I właśnie agent międzynarodowych korporacji - tryskający optymizmem jak Bond - okaże się z pewnością najbardziej powołany do ich zwalczania.
Można powiedzieć, że James Bond to bohater nie na nasze czasy. Nie ma tatuaży, nie ma kolczyków, nie uświadczy się u niego wytartego podkoszulka i spoconego torsu herosa kina akcji. Można by się nawet pokusić o tezę, że agent ten to zwykły relikt przeszłości, nie potrafiący wzbudzić zainteresowania dzisiejszej widowni. Niektórzy fani filmów z serii o Bondzie uważają, że trzy ostatnie filmy cyklu powstałe w latach dziewięćdziesiątych, choć odnoszące sukcesy kasowe, nie mogą się równać ze swoimi poprzednikami. Brakuje im stylu, finezji, czaru i tego, co w filmach tych najważniejsze – pierwiastka „bondowskiego”. W efekcie stały się one w dużej mierze klasycznymi filmami akcji, odchodząc od swoich szlachetnych korzeni, arystokratycznej odmiany kina sensacyjnego, jakimi zawsze były filmy o Jamesie Bondzie. Z drugiej strony Bond lat 90 zrywa z anachroniczną serią filmów. Film „Goldeneye” stał się jednym najlepiej sprzedających się produktów w historii kina.
Jeśli ktoś szuka wyjaśnień dla niezaspokojonego apetytu na Bonda, powinien przyjrzeć się, co nasz bajkowy agent obiecuje widzom. Dla maluchów 007 jest dobrym znajomym, przyjacielem, który wpada od czasu do czasu przynosząc ze sobą wspaniałe zabawki. Dla dużych chłopców stanowi dowód na istnienie wszechwładnej, wolnej i zdobywczej męskości a liczne „drobiazgi” (kamizelki, złote łańcuszki i koszule, a la James Bond, oraz woda kolońska i krem do golenia), które można kupić w sklepach pozwalają upodobnić się do bohatera. Kobiety dostrzegają w nim przede wszystkim silnego mężczyznę.
Filmy z Bondem spełniają dwa wymogi, które są charakterystyczne dla produktów kultury masowej. Wywołują w widzach potrzebę identyfikacji i projekcji: co oznacza, że utożsamiamy się z bohaterem i jego otoczeniem, odrywając się jednocześnie od własnego życia, uciekając w świat wyobraźni. Kultura masowa to przecież swoista „kultura ziemskiego zbawienia” - jak powiada francuski socjolog Edgar Morin w książce „Kino i wyobraźnia”. W przeciwieństwie do sztuki wysokiej zwykle obnażającej bezsens życia, ona je afirmuje przez swą naiwność, ślepą wiarę w szczęście i pomyślne zakończenia.
Podsumowując można stwierdzić, że każdy kto poznał filmy z agentem 007 musi przyznać, że ta klasyczna już seria filmowa wykreowała chyba najbardziej rozpoznawalną i charakterystyczną ikonę kultury popularnej, jaką do tej pory stworzyła kinematografia. Seria święcąca największe triumfy w czasach zimnej wojny straciła nieco na swym blasku w latach osiemdziesiątych, aby na przełomie wieków odzyskać należne jej uznanie. Bondowski serial nie jest jednak filmową ofertą skierowaną do każdego widza. Elegancja głównego bohatera, całkowita umowność wydarzeń rozgrywających się w filmach i swoista, niemal fantastyczna konwencja tych filmów świetnie sprzedawała się jeszcze dwadzieścia lat temu (kiedy to łatwe podziały na dobro i zło były czymś oczywistym w kinie), jednak dziś James Bond miałby znacznie więcej kłopotów z przebiciem się do czołówki kasowych hitów, gdyby filmy z jego udziałem wciąż były kręcone według starych zasad. Dlatego też ostatnie „Bondy” to przede wszystkim szaleńcza parada atrakcji, zapierające dech w piersiach fajerwerki pościgów, strzelanin i eksplozji, wysuwających się na pierwszy plan fabuły współczesnych przygód najsłynniejszego ze szpiegów. Mimo tak znacznej ewolucji klimatów w jakich rozgrywają się kolejne odsłony przygód agenta, wszystkie te filmy, od pierwszego „Dr No” począwszy, a na ostatnim „Śmierć nadejdzie jutro” skończywszy zbudowane są na jednej i tej samej zasadzie. We wszystkich filmach serii występują identyczne rodzaje postaci, intryga zbudowana jest na wspólnym dla wszystkich filmów szkielecie fabularnym, a styl pracy Bonda ciągle pozostaje jednakowo efektowny i elegancki.
Mimo tego, ze za każdym razem kolejny film cyklu opiera się na identycznym schemacie, mimo tego, że za każdym razem wiemy jak to się wszystko skończy i łatwo jesteśmy w stanie przewidzieć elementy składowe całego widowiska, to swoistym fenomenem jest fakt, że seria w dalszym ciągu jest kontynuowana, a widzowie wciąż chcą oglądać to samo, jedynie w zmieniającej się otoczce wizualnej.
Szaleńcy lub megalomani chcący zawładnąć światem, Bond jako ostatnia nadzieja ludzkości otoczony wianuszkiem pięknych kobiet i jeszcze wspanialszych gadżetów jakie ma do dyspozycji i wreszcie finałowe wielkie "bum" kończące plany zbrodniarza, to stałe elementy fabuły filmów tej serii. Filmy o Bondzie łatwo się ogląda. Bo nie ma w nich nic tak naprawdę skomplikowanego, czy dającego do myślenia.