(Auto)biografia i dokument. Narracja autobiograficzna i narracja dokumentarna. Wzajemne relacje.
W swojej pracy postaram się, oprócz przedstawienia genezy i etapów rozwoju, omówić (auto)biografię i reportaż na podstawie analizy dwóch, najbardziej stosownych według mnie, tekstów.
Literatura dokumentarna a jej fikcjonalny odpowiednik
Poruszając temat tych dwóch przeciwstawnych względem siebie właściwości, ujawniających się w świecie przedstawionym każdego dzieła, należy nadmienić, że nie są one niezależne i autorzy często dokonują ich syntezy. Nie sposób bowiem napisać utworu, który opiera się jedynie na naszej, własnej wyobraźni przy braku sugerowania się światem rzeczywistym, choć w minimalnym stopniu. Podobnie sprawa ma się w przypadku utworów o charakterze dokumentarnym. Możemy, co prawda, stronić od wszelkich wątpliwych i dyskusyjnych wątków, przez co nie otrzemy się o zarzuty o ich bezpodstawność, ale, jak to nieraz się zdarza, nie unikniemy pewnych ubarwień, dzięki którym nasz rzekomo realistyczny dokument mógłby cieszyć się większym aplauzem odbiorców.
Literatura faktu i związana z nią narracja niefikcjonalna, skierowana do szerokiego kręgu odbiorców, spełnia najczęściej funkcję informacyjną i wyjaśniającą, opartą na faktach, które ex definitione winny być najważniejsze. Często spotykamy się również z funkcją perswazyjną tego rodzaju literatury. Funkcja ta ma wpływać na kształtowanie postawy odbiorcy, czyli osoby zainteresowanej daną tematyką, w taki sposób, jak tego oczekuje autor. Niezależnie od stylizacji czy kompozycji, narracja niefikcjonalna ma być, a przynajmniej stwarzać takie wrażenie, autentyczna i wiarygodna.
O ile człowiek, który wcześniej miał okazję przeczytać dokument czy reportaż, dotyczący np. ważnego wydarzenia gospodarczego, biorąc w rękę tekst podobny, opisujący to samo wydarzenie, ale innego autora, już ma jakieś pojęcie o sprawie i wie przypuszczalnie, jakie informacje się tam znajdują, to czytelnik, fascynujący się książkami o „zmyślonej” fabule, nie ma pojęcia, jak dany temat widzą inni pisarze. Poza tym pisarz fabularny nie musi dokumentować, że to, o czym pisze, jest całkowitą prawdą, ma, w zakresie kreowania świata przedstawionego wolną rękę.
Ten przykład, moim zdaniem, najlepiej obrazuje różnicę między utworem o charakterze fikcyjnym a dziełem należącym do literatury faktu, gdzie narracja skłania się przez cały czas w stronę dokumentowania i udowadniania.
„Fenomen nad fenomeny”. O autobiografii
Autobiografia to z całą pewnością rodzaj utworu biograficznego. Z tą różnicą jedynie, że, jak sama nazwa wskazuje, przedstawia życie autora, człowieka, który ją pisze. W przeciwieństwie do takich gatunków, jak dziennik czy pamiętnik, możemy doszukać się w tej odmianie biografii wewnętrznej spójności kompozycyjnej. Dodatkowo pisana jest ona z intencją jej publicznej prezentacji. Osoba, pisząca autobiografię, często nie ma na celu dokładnego i dokumentarnego odzwierciedlenia historii swego życia, ale ukazanie go na swój sposób, dopuszczając w większym czy mniejszym stopniu do ujawnienia podmiotowego „ja”.
Autobiografia była zdobyczą literatury humanistycznej, która swą antropologią nawiązywała do antyku. Choć w Europie była znana już wcześniej (przykładem może być autobiografia Cezara), to najbardziej rozwinęła się właśnie w czasie odrodzenia. Docierając do Polski, wpłynęła między innymi na Kochanowskiego, w twórczości którego znajdziemy kreację poety, który sobie i innym zapewnia wieczną sławę. Niemal w każdej epoce dawała o sobie znać – autobiografia stała się nawet tworzywem dramatu romantycznego.
Bez wątpienia autobiografia przez te wszystkie lata przechodziła metamorfozy i powstało wiele jej odmian. Przykładem takiego odejścia od schematów jest powieść autobiograficzna, w której to jesteśmy w stanie odnaleźć podobieństwa między światem przestawionym a przeżyciami i losami autora. Tego rodzaju powieść może z czasem przypominać tzw. powieść z kluczem, z którą ma z pewnością wiele wspólnego.
Klasycznymi przykładami autobiografii są „Wyznania” Św. Augustyna, „Wyznania” Rousseau, czy „Zmyślenia i Prawda” Goethego, które nawet stały się szkołą dla innego gatunku literackiego – powieści psychologicznej.
Analizując różne odmiany autobiografii, można stwierdzić, że zachowuje się ona jak biografia zbeletryzowana (literacka), którą podzielić możemy na opowieść biograficzną (skupiająca się na autentyzmie i wiarygodności), biografię upowieściowioną (równowaga między wiernością źródłom a kompozycją i fabularyzacją) oraz powieść biograficzną (funkcja estetyczna dominuje nad poznawczą). Wszystko więc zależy od tego, jak autor zapragnie przedstawić swe życie, czy dokumentując je niezbitymi faktami, czy może ubarwiając, przy sięganiu po różne formy stylizacji i środki literackie.
Regina Lubas-Bartoszyńska wspomina w swych książkach o tzw. pakcie autobiograficznym, czyli umowie między autorem a czytelnikiem w sprawie dokumentarnej autentyczności przedstawionych procesów. Możemy się tylko zastanawiać, czy pakt ten, wskutek zbytniej literackości dzieła, nie zostanie zerwany?
Dzisiaj, jak pisze Irzykowski, autobiografia występuje w formie nadto bezpośredniej, nawet bezwstydnej – choć bezwątpienia niektórzy autorzy, maskując niektóre karty z życiorysu, nie chcą, aby było o nich głośno. Autor ksiązki „Słoń wśród porcelany. Lżejszy kaliber” ocenia gatunek autobiografii (głównie w czystej formie) jak „fenomen nad fenomeny”, gdyż napisanie jej to wyjątkowa okazja, by stać się jednocześnie aktorem i widzem.
Irzykowski dostrzega w przyczynach powstawania autobiografii takie stany, jak poczucie błędów, chęć ucieczki w lepszą przyszłość czy potrzebę porządku wewnętrznego. Jednak we współczesnych utworach tego gatunku znajduje jedynie fałszywą literackość, narzeka, że właściwy materiał autobiograficzny przestaje być autentyczny, jest stylizowany. Pozostaje mi się z tym zgodzić, zważając na fakt, że w dobie dzisiejszej, w stałej gonitwie za karierą i pieniądzem, zapominamy o wiarygodności i prawdzie właściwej, zadając sobie pytanie: Po co to komu? Skłaniamy się ku tworzeniu łatwiej przemawiających do ludzi autoplotek, które mają legitymować się prostym hasłem: Maksimum autentyczności i minimum życia. A właściwa autobiografia, dla której w centrum zawsze stoi treść, odsuwana jest na dalszy, prawie już niewidoczny plan.
Książka, którą teraz chciałbym omówić, jest bardzo specyficzną odmianą autobiografii. I to specyficzną aż nadto.
Wyjątkowość dzieła Anny Sobolewskiej
Gdy pierwszy raz wziąłem do ręki publikację „Cela. Odpowiedź na zespół Downa” Anny Sobolewskiej (krytyk i historyk literatury, profesor w Instytucie Badań Literackich), byłem przekonany, że jest to jeden z wielu nudnych dokumentów, opisujących losy upośledzonych dzieci. Jednak bardzo się myliłem. Autorka książki, Anna Sobolewska, matka Cecylki – dziecka z zespołem Downa (Cela ma teraz lat 16, czyli jest niewiele starsza ode mnie), stworzyła książkę szczególną. Nie opisuje całego życia swego dziecka, ale stara się przelać na papier chwile, które były najważniejsze, nie tyle dla Celi, ale dla miłości pomiędzy matką a córką. Sobolewska obala, często spotykany, mit, jakoby życie z dzieckiem upośledzonym było udręką, czymś, z czego normalnie byśmy już na wstępie zrezygnowali. Jest to książka o radości posiadania dziecka, o dzieciach, które są żywymi znakami. O ich wiecznie szczęśliwym i kolorowym postrzeganiu świata, który dla nich jest prawie zawsze interesujący. Jesteśmy nawet w stanie zobaczyć talent malarski Cecylki, bowiem część jej dorobku artystycznego umieszczona została pomiędzy tekstem. Do tego wszystkiego autorka książki zamieszcza wiele zdjęć, na których prawie zawsze widnieje piękny uśmiech Celi.
Anna Sobolewska nie ogranicza się do opisania swej młodszej córki poprzez siebie i relacje z rodziną. Książka jest pełna cytatów czy opinii innych ludzi, którzy mieli okazję poznać Celę – psychologów, specjalistów czy przyjaciół. Moim zdaniem jednak autorka skupiła się głównie na przytaczaniu zdań czy słów, które wyszły z ust samej tytułowej bohaterki. To z całą pewnością słuszna decyzja, ponieważ właśnie dosłownie zacytowane wypowiedzi samej Celi najlepiej oddadzą nam uczucia i emocje, które biją bezpośrednio od dziewczynki. Te odgłosy czy pojedyncze słowa mają coś w sobie, coś, czego nie da się tak łatwo określić, ale co z pewnością przekonuje nas o wyjątkowości tego dziecka. I to wyjątkowości absolutnie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Warty uwagi jest nawet sam tytuł książki – Cela. Czy autorka miała na myśli jedynie imię dziewczynki czy może izolację i uwięzienie murami, zza których spoglądają ludzie pełni litości, pogardy i obojętności? Zdaje się, że Anna Sobolewska zdawała sobie sprawę z obydwu. Wojciech Bonowicz słusznie zauważa, że autorka nie wspomina nawet słowem o specyfice tytułu. Ale może autorka tytułowała książkę tuż przed samym wydaniem, a że taka dwuznaczność wynikła, to chyba tylko lepiej dla samej publikacji. Ja osobiście, spoglądając na tytuł, od razu pomyślałem o celi jako metaforycznym więzieniu. Podobnie, myślę, kojarzą to słowo inne osoby, czytające tę niezwykłą książkę.
Chciałbym jednak, oprócz podkreślenia specyfiki tematu, jaki porusza ta książka, zwrócić uwagę na jej gatunkowość. Dzieło Sobolewskiej zostało napisane w narracji pierwszoosobowej. Wiele tu jednak różnych cytatów i fragmentów wypowiedzi innych osób. Autorka skupia się przede wszystkim na swoim dziecku, więc treść książki wskazywałaby na gatunek biograficzny. Jednak Sobolewska rezerwuje również w tej książce np. miejsce na zapis spotkania ze Staszkiem i Moniką, którzy opiekują się także upośledzonym, Danielem, a na końcu znajduje się spis Polskich Stowarzyszeń na Rzecz Osób Niepełnosprawnych. Zatem, wbrew pozorom, nie jest to tylko biografia Celi, ale i dokument poruszający problem dzieci upośledzonych i skierowany głównie do osób, które mają z nimi kontakt.
Poza tym oczywistymi gatunkami, o których wspomniałem powyżej zastanawiam się, w kontekście „Celi”, nad innym, mianowicie nad autobiografią. Ktoś może mi zarzuci, że mylę pojęcia. Biografia – proszę bardzo ale przecież autobiografia, jak sama nazwa wskazuje, musi być pisana samemu – to przecież osobista rozprawa z przeszłością. Jednak, powołując się na słowa samej autorki, razem ze swoim dzieckiem żyje ona prawie jak w symbiozie. Matka jest częścią córki, a córka częścią matki. Poza tym, napisanie własnej autobiografii przez samą Celę mogłoby sprawić jej trudność. Oczywiście, nie mam zamiaru oceniać tu jej umiejętności – z pewnością jest zdolną dziewczynką. Chodzi raczej o sam fakt pewnej wspaniałości Cecylki i innych osób upośledzonych, który upoważnia do pisania o nich w ich własnym imieniu. Wojciech Bonowicz zadaje interesujące pytania: „Może nie tylko ciało, ale i osobowość, nasza racjonalna świadomość jest jedynie maską? I dlatego łatwiej dostrzec boskie światło w oczach i uśmiechu dziecka upośledzonego?” Ja zadam tylko jedno pytanie: Kto lepiej potrafi dostrzec to „boskie światło” w dziecku niż jego rodzona matka?
Miedzy literaturą a publicystyką. Rzecz o reportażu
W większości definicji reportaż traktowany jest jako gatunek, używany zarówno w terminologii literackiej, jak i dziennikarskiej. Granice twórczości reportażowej są bardzo elastyczne, jednak wymieniając najczęstsze cechy modelowego reportażu, należy uściślić, że odnosi się do zjawisk realnych, wcześniej bezpośrednio poznanych i udokumentowanych. Autor reportażu był obserwatorem tych zjawisk, uczestnikiem wydarzeń lub zrekonstruował je na podstawie relacji świadków czy dokumentów, związanych bezpośrednio z opisywanymi faktami. Reportaż może przybierać postacie wielorakie, od tych najprostszych aż po złożone i ekspresywne.
Swoją karierę reportaż zaczynał w drugiej połowie XIX wieku, kiedy to pisane i drukowane relacje, kolportowane bardzo często w postaci epistolarnej, coraz bardziej przypadały do gustu czytelnikom. Do rozwoju reportażu z całą pewnością przyczyniła się bardzo popularna w XVIII i XIX wieku powieść realistyczno-przygodowa, w której to możemy dopatrywać się zalążka reportażu i literatury faktu.
W języku polskim wyraz „reporter” pojawił się już w latach 70. XIX wieku, jednak często kojarzony z ujawnieniami skandali, odbijał się zdecydowanie negatywnie wśród społeczeństwa. Jeśli wówczas reportaż łączył w sobie wiele cech i porównywany był do felietonów i dokumentów, to dwudziestolecie międzywojenne przyniosło mu dużą odrębność. Nazwie „reportaż” nadawano znaczenie terminu gatunkowego w krytyce, teorii i historii literatury. Skąd takie zainteresowanie? Polska odzyskała niepodległość, powstawało nowe społeczeństwo i, cytując Zygmunta Ziątka, nastała silna polaryzacja i fascynacja, głównie historią i tradycją. Spowodowało to duży rozwój sztuki pisania reportaży, czego przejawem jest powstawanie dojrzałych reportaży społecznych i poruszających polityczne antagonizmy tamtych lat.
Kolejne dekady to, obok nurtu nadającego pierwszeństwo barwnym opisom innych krajów i przygodowo-sensacyjnej narracji, także studium wielorakich procesów zachodzących we współczesnych świecie.
Dzisiejszy reportaż to nie tylko obracanie się wokół sztywnych faktów, ale i fabularyzacja zdarzeń i, oponujące przeciwko całkowitej sprawdzalności, wprowadzanie uzupełniającego wątku fikcyjnego.
Dokument dokumentowi nierówny…
Nawiązując do wcześniejszego wątku, stwierdzam, że z całą pewnością reportaż czy w ogóle literatura faktu nie jest jednorodna i nie daje się umieścić się w schematach. Możemy sobie teraz zadać pytanie: Dlaczego? Przecież wszystkim reporterom czy dziennikarzom zależy na przedstawieniu faktów. Jest to bez wątpienia prawda, która wyłania się z definicji gatunku. Jednak pozostaje jeden ważny aspekt, bez którego dokument ograniczałby się jedynie do wypisania zwięzłych zdań, stanowiących punkty chronologiczne. To forma, czyli odpowiedź na bardzo ogólne, ale jakże istotne pytanie – jak to zostanie przedstawione?
Dokument może przybierać formy wielorakie. Może być prezentacją protokularno-opisową, co prawdopodobnie w największym stopniu przypomina i spełnia cechy modelowego i schematycznego dokumentu. Nie musimy się wówczas zbytnio przemęczać, wystarczy, że wprost, zdarzenie po zdarzeniu zrekapitulujemy w szerszy czy węższy sposób, interesujące nas zjawisko, wydarzenie. Jednak czy taka forma stylizacji przypadnie do gustu odbiorcom? Naturalnie jest wielu czytelników, którzy poszukują samych, suchych, wyłożonych wprost faktów, ale dla wielu (moim zdaniem to większe grono) czytanie reportażu w takiej formie może być wątpliwą przyjemnością.
Innym sposobem tworzenia dokumentu jest bezpośrednie odnoszenie się do wydarzeń, którymi się zajmujemy. Te ujęcia dyskursywne i komentujące dużo wprowadzają do powstającego dokumentu lub reportażu. Nie mówię, że narzucają one sposób myślenia (choć i tak może się stać, ważna jest wtedy ich funkcja perswazyjna), ale pomagają się do niego ustosunkować – jeśli oczywiście autor wydarzenia, które opisuje, nie ma jakiegoś skrajnego votum separatum, zdania odrębnego, bo to mogłoby się spotkać z dużą dezaprobatą odbiorców.
Warto także wspomnieć o stylizacji ekspresyjnej, w której poprzez aluzje, metafory czy groteskę autorzy mogli np. wysuwać na pierwszy plan elementy, które normalnie byłyby niedostrzegalne. Ten rodzaj reportażu uważam za najbardziej literacki. Dlaczego? Ponieważ nie jest on wtedy taki suchy i sztywnie trzymający się faktów. Poprzez środki artystycznego wyrazu autor stara się dogłębniej zapoznać czytelnika z tematem. Nie stwierdza tylko faktów, a stara się zainteresować odbiorcę treścią i zmusić do przyjęcia jakiejś postawy, która wreszcie, nolens volens, stanie się jego udziałem.
Przedstawicielem tego rodzaju reportażu jest w Polsce Ryszard Kapuściński. Autor „Cesarza”, gdy miał jakiś dobry pomysł na książkę, w sposób kapitalny wprowadzał go w życie. I nie jest on właśnie reporterem, który przedstawia suche wydarzenia, ale który uprawia swoje „magiczne dziennikarstwo”. Warto tutaj nawet zacytować Adama Hochschilda, który na łamach „The New York Review of Books” po raz pierwszy chyba trafnie to ujął: „Jeśli dzieła współczesnych pisarzy latynoamerykańskich, usiane drzewami, które się poruszają i ptakami, które mówią, nazywa się realizmem magicznym, to trzeba przyznać, że Polak Kapuściński dał nam rodzaj magicznego dziennikarstwa”. Nawiązania czysto dosłowne autor tego zdania, jak pisze, znalazł w „Hebanie”, gdzie opis pewnego drzewa jest „przestrzenią magiczną”, ale i najważniejszą instytucją społeczno-kulturalną wioski. Szerokiej rzeszy miłośników Kapuścińskiego nie przeszkadza fakt, że wydarzenia, które opisuje nasz wybitny reporter rozgrywają się gdzieś daleko, w krajach Trzeciego Świata (w Etiopii w wypadku „Cesarza”) i nie interesują ich zarzuty o nieautentyczność, bowiem zależy im na wierności w oddaniu uczuć, klimatu, nastroju i mentalności . Czytelnicy sądzą, że gromadzenie nieprzebranej ilości informacji jest całkowicie zbędne.W tym mogą cieszyć się i moim poparciem.
Bardzo istotnym elementem w tworzeniu dokumentu, reportażu jest sposób prowadzenia narracji. Autor może zastosować relacje pierwszoosobową, by bezpośrednio odnosić się do opisywanych wydarzeń lub przestawić zestawienie relacji świadków. Każdy typ narracji ma bez wątpienia swe dobre i złe strony. Jeśli bezpośrednio ustosunkowujemy się do wydarzeń, które dokładnie scharakteryzujemy, zyskamy przekonania czytelników, że byliśmy na miejscu i wiarygodnie to dokumentujemy. Dodatkowo, pisząc w ten czy inny sposób, tworzymy swój własny komentarz. Przytaczając wypowiedzi świadków zdarzeń w jeszcze dobitniejszy sposób uwiarygodniamy swój dokument, powołując się na rzekome relacje prawdziwych osób. Czy w ten sposób pozbywamy się prawa do własnego komentarza? Moim zdaniem nie. Już sam dobór słów i przedłużanie zdań jest rodzajem komentowania. Nawet fraza, często spotykana w dziennikarstwie – „fakty mówią same za siebie” stanowi jedynie słowo kończące do tych wszystkich faktów, które wcześniej udało nam się relatywnie przedstawić. Według mnie wszystko jest zależne od autora i pozostaje tylko ocenić, w jakim stopniu zaangażował on się w relacjonowanie zjawisk.
Tu poruszamy już sferę dowolności i wielkich możliwości reportera w manipulowaniu faktami. Czy jest jakaś bariera, której autor dokumentu nie może przekroczyć? Wydaje się, że nie ma takiej granicy. Dla reportera zwykle najważniejsi są czytelnicy, osoby, do których ten reportaż został skierowany i czym więcej tych osób jest, tym lepiej dla samego autora. Moim zdaniem nie możemy mówić o etyce reportera i kodeksie moralności. To, w jaki sposób autor ukaże dany temat, zależy tylko i wyłącznie od niego samego. Jeśli uzna za stosowne przedstawić makabryczny opis jakiejś zbrodni, twierdząc ipso facto, że tylko zwiększy to realizm oraz, co ważniejsze, jego popularność, nie możemy mieć do niego pretensji, o ile ten reportaż znajdzie się na odpowiedniej półce w księgarni. Wszystko, co interesuje publiczność, jest istotne, nawet jeśli sposób zdobycia informacji na ten temat wybiega poza granice zdrowego rozsądku i zagraża życiu reportera. Dobrym przykładem jest wspomniany przez mnie, Ryszard Kapuściński, który dla zdobycia materiału na reportaż narażał się na niebezpieczeństwo śmierci, ponieważ miał poczucie, że o wydarzeniach naprawdę dramatycznych nie ma prawa pisać z pozycji bezpiecznej.
Wzajemne relacje
A priori możemy przyjąć, że gatunki, takie jak: biografia, autobiografia, dokument czy reportaż należą do tej samej grupy, która posługuje się narracją niefikcjonalną, opierającą się na faktach, historycznych podstawach.
Moim zdaniem reportaż czy dokument sensu largo to gatunki zdecydowanie bardziej ogólne, dające szerokie możliwości manewru. Biografia, a tym bardziej autobiografia, odnosi się do jednej osoby, o której najczęściej mowa jest w tytule. Czy te gatunki mogą się ze sobą łączyć? Tak.
Idealnym polskim przykładem jest wspomniany przez mnie wcześniej „Cesarz” Ryszarda Kapuścińskiego. Jak sam tytuł wskazuje, utwór nawiązuje do konkretnej osoby, w tym wypadku do cesarza Etiopii Hajle Selassie’go. Jednak, co ciekawe, w książce sam wielki monarcha jest nieobecny – nie ma z nim wywiadów czy cytatów książek, które potencjalnie napisał. Autor prawie przez cały czas prezentuje relacje ludzi z najbliższego otoczenia cesarza – starców, groteskowych i parodystycznych urzędników, napuszonej i owianej świętością potęgi, której już nie ma. Dlaczego groteskowe? Bo jak nazwać zeznania ludzi, którzy kiedyś cieszyli się poparciem monarchy, mieszkali w jego cudownym pałacu, a którzy teraz kryją się w najciemniejszych zaułkach cesarskiej stolicy?
W wielkim zaufaniu mówili reporterowi z odległego, „mroźnego” z ich perspektywy kraju gdzieś na północy, że lepiej być poduszkowym, woreczkowym, n-tym stopniem tronu czy usłużnym, otwierającym drzwi od komnaty, niż niczym. Z poufałym „my dear brother” opowiadali z wielką dozą emocji Kapuścińskiemu, jak dobrze się im wówczas żyło, jak niczego im nie brakowało. Ciężką pracą obciążylibyśmy tego, kto miałby policzyć wszystkie najwznioślejsze epitety, które zostały użyte w tej książce pod adresem potężnego kiedyś monarchy. O dziwo, nawet wówczas, gdy okazało się, że Hajle Selassie był tyranem czy sklerotycznym despotą, stojącym na czele policyjnego reżimu, jego wierni słudzy nie zmienili zdania na temat swojego pana. Był on dla nich zawsze wspaniałym i nieodżałowanym cesarzem, o którym z pewnością nie zapomną. Dlaczego? Chyba przede wszystkim dlatego, że zawdzięczali mu wszystko. Wszystko, o czym teraz mogą tylko z łezką w oku wspominać. A to nie powróci.
Człowiek, któremu nikt nie śmiał popatrzeć prosto w oczy, który wiedział o wszystkim w państwie, a gdy wybuchła rewolucja, skierowana przeciwko niemu, chciał nią przewodzić, już nie żyje. Wraz z nim upadł stary porządek, a Etiopia weszła w stan wojny domowej. Wtedy to zlecono naszemu reporterowi przygotować reportaż na temat tego, co dzieje się tym kraju. Choć pracował w Afryce już 10 lat i miał doświadczenie w opisywaniu wojskowych zamachów stanu czy rewolt, doszedł do wniosku, jak sam później wspominał, że nie może stworzyć reportażu jak każdy inny. Po przeglądnięciu i przeczytaniu wielu materiałów wreszcie wpadł na znakomity pomysł. Stworzył książkę, w której cesarz właściwie się nie pojawia. Jest to publikacja o ludziach dworu, o tym, jak dwór tworzy dyktaturę.
Tak stworzył Kapuściński książkę-fenomen, cieszącą się popularnością i uznaniem na całym świecie. Książkę, w której autorzy relacji wymienieni są z inicjałów, fałszywych zresztą. Książkę specyficzną, ale jakże znakomitą.
Nawiązując więc do „Cesarza”, możemy uznać, że połączenie biografii z reportażem jest jak najbardziej możliwe, ale moim zdaniem, jest to w dużej mierze łatwiejsze, gdy nasycamy swój utwór elementami typowo literackimi. Nie mam tu na myśli wprowadzenia fikcji czy „zmyśleń”, ale chodzi mi (tak jak w wypadku Kapuścińskiego) o stylizację, kompozycję czy nawet fabularyzację. Z całą pewnością szybciej znajdziemy też punkty wspólne autobiografii z dokumentem przez kolejno – powieść autobiograficzną i powieść reportażową. Wówczas to, gdy funkcja estetyczna staje na pierwszym miejscu, narracja poddaje się wszystkim domenom literatury zbeletryzowanej, pojawia się literacka fabuła, powieściowa kompozycja. Gdzie wtedy pojawiają się różnice w narracji? Chyba tylko w tym, że narracja autobiograficzna sugeruje podobieństwo między światem przedstawionym a życiem autora, a narracja dokumentarna obraca się wokół jakichś faktycznych wydarzeń. Ale przecież to wszystko wynika z oczywistej genezy gatunków, dzięki której jesteśmy w stanie je jakoś określić i pogrupować.
Istnieje jednak jedna cecha reportażu, dokumentu, która uderza przeciwko naturze autobiografii. Każdy reporter, przybywający na miejsce zdarzenia, które ma opisywać, relacjonować, stara się wyselekcjonować fakty, będące najlepszym materiałem, który spodoba się odbiorcom, czyli ludziom, do których jest ten reportaż skierowany. W interesie autorów reportaży czy szeroko pojętych dokumentów nie jest przecież pisanie ot tak i dla samego siebie (choć są pewnie i tacy, ale wówczas według mnie nie powinno się tego nazywać reporterstwem), a dostarczanie często sensacyjnych informacji czytelnikom. Inaczej jest z autobiografią, która nie zawsze jest testamentowym i skrupulatnym spisaniem swego życia. Niekiedy, wstydząc się niektórych faktów z życiorysu, umyślnie je wycinamy lub drobiazgowo maskujemy.
Pozostaje jeszcze aspekt samej narracji, sposobu opowiadania. Odrzucam w tej chwili wszystkie skrajne przypadki, jak powieści autobiograficzne, dokumentarne, reportażowe. Jeśli mamy do czynienia z tym gatunkami w czystych formach, stosujemy różne sposoby dokumentowania, przestawiania faktów. Możemy wprowadzić listy. W jakim celu? Jak pisze Regina Lubas-Bartoszyńska, istnieje wiele funkcji listów. Przede wszystkim to uwiarygodnienie, uzupełnienie i udokumentowanie narracji. Dla czytelnika jest to coś nowego, urozmaicającego monotonną narrację, coś, co na pierwszy rzut oka trudniej spreparować. Kolejną funkcją jest unaocznienie i przybliżenie pewnych treści. Rzeczywiście forma epistolarna wprowadza wiele aspektów w sposób bezpośredni. Funkcja ta przeciwstawia się innej – ocenie relacjowanych faktów. Przytaczając fragment listu, komentujemy opisaną treść. Wprowadzając do narracji listy, dokonujemy też w pewnym sensie komplikowania gatunków np. nasycenie pamiętnika cechami reportażu.
Podkreślając wielką rolę listów, nie możemy zapomnieć o relacjach i opiniach osób trzecich, świadków. O ile w reportażu zamieszczanie tego rodzaju elementów do narracji jest mile widziane, to w autobiografiach jest to raczej rzadkość. Autor osobistej biografii zazwyczaj nie stawia sobie za zadanie zestawienia opinii innych, ogranicza się zwykle do samooceny. W końcu to jego rozprawa z przeszłością, a to, jak widzą go inni, pozostawia się biografom.
W moim przekonaniu więc dokument i właściwa biografia to utwory łatwo się przenikające, czego dowodem jest zarówno „Cesarz”, jak i „Cela. Odpowiedź na zespół Downa”. W dzisiejszych czasach, kiedy to wszystkie gatunki synkretyzują się z innymi, granica między dokumentem a biografią zwęża się w coraz większym stopniu. W spornych przypadkach, gdy musimy bezwzględnie sklasyfikować wymieszane gatunkowo utwory, ostatnim kołem ratunkowym pozostają pytania do samego autora dzieła, który to powinien wiedzieć, czy chodziło mu bardziej o przedstawienie miejsca czy osoby.
Autobiografia, czyli osobista biografia, ma już inny charakter. Co prawda, w samej formie jest bardzo zbliżona do dokumentu, a tym bardziej do biografii właściwej, ale sam zamysł, „esencja dzieła” obraca się wokół życia autora, czyli jest to coś osobistego dla człowieka, który pisze własną autobiografię i chce ją w przyszłości opublikować. Choć w książce Sobolewskiej znalazłem nie tylko cechy dokumentu i biografii, ale i autobiografii, jest to przypadek stosunkowo rzadki i na swój sposób wyjątkowy. Pozostałym autobiografiom trudniej już wykazać taką różnorodność gatunkową.
Świat zmierza naprzód, czyli o epokach i skłonności do komplikacji
Czytający tę pracę mógłby zadać mi pytanie, dlaczego w swych rozważaniach wybrałem właśnie książki Kapuścińskiego i Sobolewskiej z pokaźnego szeregu innych, może wyraźniej naświetlających problem. Dokonując wyboru, postarałem się, by wskazane przez mnie utwory pochodziły z różnych epok. Może słowo „epoka” jest zbyt dosadnym sformułowaniem, gdy rozgraniczamy ksiązki, których daty powstania różnią się „zaledwie” o ćwierć wieku, lecz kierując wzrok na Polskę i kraje tzw. bloku wschodniego i zważająca to, jakie przemiany miały tam miejsce, możemy nawet dojść do wniosku, że to określenie jest zbyt słabe. Moje życie umiejscowione jest prawie w całości w tej „drugiej epoce”, co jednak nie oznacza, że na niej skupiają się moje zainteresowania. Wręcz przeciwnie, bardziej absorbuje mnie historia, która nie była moim udziałem, ale też która nie jest znów zbyt odległa.
Czytając auto-recenzję „Cesarza”, pisaną przez samego Kapuścińskiego, natknąłem się na opis odpowiedzi redakcji, która zleciła powstanie cyklu, na fragmenty dzieła, które autor skrupulatnie do niej wysyłał. Wszyscy myśleli, że jest to aluzja (niewystarczająco subtelna) do rządów Gierka i opis całego polskiego KC. Jedyną osobą, która nie znajdowała tam odniesień do Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej lat 70., był sam Kapuściński, który uparcie twierdził, że jest to ksiązka o ogólnych mechanizmach władzy dyktatorskiej. Cóż za interesujący paradoks, który musiał zaintrygować i mnie.
Z książką Sobolewskiej było inaczej, żeby nie powiedzieć odwrotnie. Problem właściwego podejścia do dzieci czy w ogóle ludzi upośledzonych naświetlił się już po przesileniach politycznych. To, co kiedyś było mało istotne, jak np. integracja, u schyłku wieku XX i na początku wieku XXI, nabrało większego znaczenia. Wreszcie staramy się nawiązywać dialog z dziećmi upośledzonymi, dialog, w którym nie ma miejsca na inność i brak akceptacji, ale w którym zbliżamy się do dziecka upośledzonego, znajdując w nim to samo, co u każdego innego człowieka. Z hasłem przewodnim, że każda osoba jest na swój sposób inna, osobliwa i żeby ją zaakceptować należy zwrócić się w stronę cech, które nam najbardziej odpowiadają, przełamujemy bariery, których kiedyś nie można było przebrnąć.
Nie wybrałem tekstów, które są schematyczne. Obie ksiązki nie są jednorodne gatunkowo, jak praktycznie większość współczesnych publikacji, po które sięgamy w księgarni czy bibliotece. To z pewnością jeden w ważniejszych wniosków tej pracy, iż dzisiejszy, pisarski świat nie rodzi nam utworów, które bez mgnienia oka klasyfikujemy, ale które w kwestii wskazania swej przynależności gatunkowej dostarczają nam wiele problemów.
Z całą też pewnością można stwierdzić, że biografia, jej osobista odmiana i szeroko pojęty dokument to bardzo zbliżone do siebie dzieła literackie. O tym fakcie może świadczyć bardzo cienka granica, która je dzieli i którą, mam nadzieję, zdołałem ukazać, przywołując tu chociażby dzieło Sobolewskiej. To, że łatwo przenikają się i wchodzą sobie w drogę w żadnym stopniu jednak nie osłabia podstaw ich gatunkowości niefikcjonalnej. Wręcz przeciwnie – umacnia je. Może sam zamysł prawdziwej autobiografii odbiega od wewnętrznej budowy biografii i dokumentu, ale jeśli zespolimy cechy narracji autobiograficznej i dokumentarnej, naszym oczom ukaże się sposób opowiadania naprawdę niewiele przypominający narrację fikcjonalną, a zawierający wszystkie bezdyskusyjne właściwości narracji jej przeciwnej.
Osobiście uważam, że w ostatnim wieku widoczna była, a również i współcześnie następuje, tendencja ugruntowywania literatury poprzez wprowadzanie cząstek autobiografii i dokumentu, oddalając się tym samym od literatury fikcjonalnej. Na pytania, czy owa tendencja będzie występować nadal, a jeśli tak, to w jakim stopniu nasilenia, można odpowiedzieć czysto hipotetycznie, ale zdaje się, że przyszłość, widziana pod tym kątem, raczej nie napawa nas nadzieją na zmianę obecnej sytuacji.
Bibliografia podmiotowa:
R. Kapuściński, Cesarz, Warszawa 1988
A. Sobolewska, Cela-odpowiedź na zespół Downa, Warszawa 2002
Bibliografia przedmiotowa:
K. Irzykowski, Autobiografizm, (w:) tegoż, Słoń wśród porcelany. Lżejszy kaliber. Kraków 1976
R. Lubas-Bartoszyńska, Między autobiografią a literaturą, Warszawa 1993
Z. Ziątek, Dlaczego oni?, (w:) Tematy i pryzmaty. Studia o prozie polskiej XX wieku., pod red. A. Brodzkiej i Z. Ziątka, Wrocław 2000
W. Bonowicz,
Z. Bauer, Izmael płynie dalej, „Życie literackie” 1979, nr 7
B. Nowacka, Mag reportażu, „Gazeta Wyborcza”, 16 czerwca 2002
R. Kapuściński, Cesarz, „Czytelnik”, Warszawa 1978, nr 9
C. Niedzielski, Reportaż,(w:) Literatura polska, pod red. J. Krzyżanowskiego, Warszawa 1985
J. Ziomek, Autobiografizm,(w:) Literatura polska, pod red. J. Krzyżanowskiego, Warszawa 1985