W swej recenzji lub szkicu krytycznym „Procesu” Franza Kafki wykaż, iż „czyta się w coraz głębszych głębiach...".
„Co zdążysz zrobić to zostanie, choćby ktoś inne mógł mieć zdanie”
Cz. Miłosz
To tylko jeden z wielu problemów, jakie mogły dręczyć pisarzy okresu dwudziestolecia międzywojennego. Niezrozumienie, wieczne niezadowolenie ze swych dzieł, niedocenianie przez współczesnych to chyba aż nadto jak na jednego człowieka. Nie musi być od razu wielka sława, rozgłos na wszystkich kontynentach, ale choć odrobina szacunku i respektu się należy. Naprawdę dużo czasu potrzebowałem, aby zrozumieć Franza Kafkę. Dlaczego chciał zniszczyć wszystkie swoje utwory, pozbawić potomnych tego, co ciało wydarło duszy i przelało na papier ? Teraz już wiem: bał się. Ale czego ? Świata, ludzi, odrzucenia, samego strachu. Nie chciał, aby jego twórczość została wydana, miał bowiem poczucie własnej niedoskonałości. Sądził, że jego historie wzbudzą jedynie śmiech i politowanie. Nie trafił na swój czas. Pozostały po nim tomy dzieł oprawione w skóry, i co jeszcze ? Nawet współcześni go do końca nie rozumieją. Można wczuć się w sytuację jaka miała miejsce w „Procesie”. To jednak dosyć trudne. Ja i Józef K., Polska końca wieku XX i nieokreślone miejsce na kuli ziemskiej w nieokreślonym czasie. I jak ja mam się z tym identyfikować ?
„Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo, że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany....”
Kto to był Józef K. ? Zwykły przeciętny człowiek, everyman, a jednak dla mnie ma on w sobie coś innego. Niby zupełny brak indywidualności, żadna cecha nie wyróżnia go z tłumu setek, tysięcy i milionów jemu podobnych. Tak niewiele o nim wiem a tylu rzeczy muszę się tylko domyślić. Pamiętam jak czytałem „Proces” - irytowało mnie w tej powieści niemal wszystko, absurdalna rzeczywistość, ginący w tle ludzie, szarość, przeciętność. A na tym jawił się Józef K. Niczym barwna tęcza na błękitnym niebie. Zdałem sobie sprawę, że to normalny człowiek postawiony w stan nienormalnego oskarżenia., ale dopiero przy omawianiu lektury uświadomiłem sobie bezmiar głębi, w którą on powoli i systematycznie wpadał, a ja razem z nim. Zaciekawiony tym, co się stanie za chwilę, co będzie dalej i co jeszcze spotka głównego bohatera. Różni się dzięki temu ta książką od wielu innych. Jest arcydziełem, których jest naprawdę niewiele. Po przeczytaniu sporej liczby książek nie zastanawiamy się nad nimi. Poznajemy przygody bohaterów, jednak brak w nich głębszego przesłania. Po odstawieniu na półkę zapominamy zupełnie o tej książce i prawdopodobnie już do niej nie wrócimy. Cechą arcydzieł, do których zaliczyć można „Proces” jest to, że są nietypowe, trudne w odbiorze ale niejednokrotnie wraca się do nich, wspomina lub też snuje refleksje nad ich tematyką. Dzieło Kafki nie jest książką jedną z wielu, warto się nad nią trochę zastanowić. Nie jest łatwo zrozumieć przesłanie, po przeczytaniu kilku stron ze zniechęcenia można by odłożyć ją na bok i więcej nie zaglądać. Ale ma coś w sobie to dzieło, że próbuje się jeszcze raz i jeszcze raz, aż do skutku. Ma w sobie coś, co mimo trudności przyciąga do siebie niczym magnes. Stwierdzam, że było warto pokonać i przeciwstawić się początkowym trudnościom, aby wejść w czarną dziurę, jaką jest ta książka, stanowi ona pomost między pozornie różnymi światami. Przez swoją osiemnastoletnią egzystencję byłem przekonany, że człowiek ma prawo do wolności, swobody, kierowania swoim życiem według własnych zasad, ale teraz już nie jestem pewien czy tak na pewno jest. Nigdy przedtem nie pomyślałbym, jak bardzo człowiek może się zmienić pod wpływem siły, na którą nie ma wpływu. No bo przecież Józef K. naprawdę nie wiedział czym zawinił, kogo do siebie zraził. Był tylko jednostką w społeczeństwie, czyżby to już za duża odpowiedzialność ? Jeśli Józef K. Jest reprezentantem losów całej ludzkości, to stwierdzam, że Homo Sapiens, czyli nasz gatunek, należy do najsłabiej i najgorzej zorganizowanych na Ziemi. Bohater powieści Kafki to człowiek samotny, wyobcowany, niby żyjący wśród ludzi, ale jednocześnie obijający się o nich niczym zwierzę w metalowej klatce. Nasz urzędnik bankowy zostaje „wrzucony” na głębokie wody wymiaru sprawiedliwości. Jednak mimo tego absurdalnego oskarżenia, fabuły łamiącej wszelkie prawa logiki cały czas podczas lektury tej książki starałem się towarzyszyć bohaterowi we wszystkich jego sytuacjach. Wędrówki po korytarzach, strychach, ciemnych pomieszczeniach budzą w Józefie K. uczucie lęku, osaczenia i zagrożenia. Przypomina to koszmarny sen, w którym pomieszczenia mają zupełnie inne przeznaczenia niż w naszym codziennym życiu. Jednak mimo tego elementu psychozy sam byłem bardzo ciekawy, co będzie za najbliższymi drzwiami, kogo spotka, czy będą to osoby równie tajemnicze jak już wcześniej poznane. Kiedy mija jego przekonanie o fatalnej pomyłce, okazuje się, iż całe miasto jest wspaniale poinformowane o toczącym się procesie. Sędziowie, koledzy z pracy, nawet nieznajomi, małe dziewczynki - to wszystko sąd, ogromna instytucja, której nikt nie rozumie, nie może poznać ani nawet zobaczyć. Anonimowa siła, bliżej nieokreślone fatum przewracające życie Józefa K. do góry nogami. Będąc świadkiem tych wydarzeń przychodzi mi pewna myśl. Ta dziwna sytuacja przypomina mi stosowaną powszechnie w średniowieczu inkwizycję, podczas której wszystkie funkcje procesowe jak ściganie, oskarżenie, obrona, orzekanie kary było wykonywane przez sędziego, samo postępowanie było pisemne i tajne. Podobnie bezsensowna jest procedura, o ile tak to można nazwać, zastosowana wobec Józefa K. Nie było ani sprawiedliwego sądu, jedynie tak zwana instytucja oskarżenia, ani też, co najważniejsze, równoprawnych stron. W ten sposób autor stworzył w powieści obrazy ukazujące grozę katastrofizmu, zniewalającą potęgę systemu totalitarnego. Prawo i władza stają się koszmarną machiną niszczącą człowieka. Donosy, a nie fakty, świadczą o jego losie. Zhierarchizowany i zbiurokratyzowany sąd jest groźną, wszechpotężną siłą, która nie pozwala na obronę ani na poznanie prawdy. W tym świecie każdy w dowolnym miejscu i czasie może być oskarżony i skazany. Winą jest już samo istnienie. Jednostka jest tu igraszką sił zewnętrznych, niejasnych co do swej mocy, ale pętających wolę człowieka. Józef K., wcześniej przeciętny urzędnik, człowiek mało refleksyjny, w chwili aresztowania budzi się do świadomego życia. Błądzi po ulicach miasta i sądowych salach – poszukuje prawdy o świecie i o sobie. Choć jest pozornie wolny, ulega zniewoleniu, ponieważ jego życie staje się koszmarem. Józef K. próbuje zwalczyć lęk i poznać prawdę. Jest jednak pozostawiony samemu sobie, nikt nie może mu pomóc. Jest samotny choć otaczają go ludzie. Przypomina postać z obrazu E. Muncha „Krzyk”. Śledząc losy Józefa K. doszedłem do wniosku, że człowiek jest wielki i mały jednocześnie. Z jednej strony stara się buntować przeciw własnemu losowi, walczy o własną godność i egzystencję. Jednak z drugiej strony okazuje się, że świat go przerasta, jest bezsilny wobec wyroków losu.
„Zabrania się człowiekowi samodzielnego myślenia, indywidualnych odczuć. Narzuca się szablonowość w zachowaniu i sposobie postępowania. Wymagane jest całkowite posłuszeństwo idei, której podporządkowano naród. Próby wyłamania się ze schematu będą surowo karane.”
Czyż nie tak mogłaby brzmieć „odezwa do narodu” twórców faszyzmu czy komunizmu ? Ustroju, nie liczącego się z ludzkim życiem, nie posiadającego zasad moralnych, kierującego się w swoim postępowaniu, nikomu nieznaną strategią. Bez konkretnego celu ani zamiaru. Pomimo, że za życia autora nie istniało jeszcze pojęcie ustroju totalitarnego, świat Józefa K. jest bardzo podobny do świata znanego nam z lekcji historii. Autor odczuł tylko namiastkę tego systemu. Zetknął się z ogromnie zbiurokratyzowanym ustrojem Austro-Węgier na przełomie XIX i XX wieku, w którym prawa dotyczyły prawie wszystkich dziedzin życia. Nakładane odgórnie ograniczenia, zakazy i nakazy w znacznym stopniu ograniczały wolność osobistą obywateli. Skojarzenie, które się mi nasunęło podczas czytania tej lektury, to podobieństwo do porządku zaprowadzonego w Związku Radzieckim czy to za czasów Józefa Stalina, czy też w czasach bardziej nam współczesnych. Również faszyzm stworzył w okresie swojego największego rozkwitu wiele ustrojów totalitarnych, częstokroć bardziej okrutnych od ustroju prezentowanego przez komunizm. Zastanówmy się nad sytuacją ówczesnego zwykłego, szarego człowieka. W swoim życiu często napotykali na problemy jakże podobne do przedstawionych w „Procesie”. Na co dzień można było na własnej skórze przekonać się o wszechmocy organów sprawiedliwości. Ludzie przepełnieni niepewnością, obawami i lękiem nie wiedzieli komu można było zaufać, a kto mógł donieść na nich władzom. Kafka nie podaje nam powodu aresztowania Józefa K. Nie podaje nawet detali dotyczących prawnej strony przebiegu procesu. Są one nie istotne. To samo stanowiła w tamtych czasach codzienność i choć nie wiemy wielu faktów, które niestety zostały skutecznie zatuszowane przez ówczesne władze, możemy z łatwością się domyśleć, iż podobnych sytuacji jak z Józefem K. było wiele. Wystarczyło minimalne podejrzenie o posiadanie choć trochę odmiennych poglądów politycznych, a nie było już nadziei na pozytywne zakończenie „sprawy”. Józef K. już po rozpoczęciu swojego procesu wielokrotnie podejrzewa swoich współpracowników, głównie wicedyrektora w banku, o przeglądanie jego akt i spraw finansowych, którymi się zajmował. Wielekroć powtarza, że ma wrażenie, iż akta znikają, są przeszukiwane, w poszukiwaniu... tylko czego? Dowodów winy? Jako, że nie wiemy o co został oskarżony, nie znamy realiów społeczno-politycznych w których żyje, możemy tylko snuć domysły co do kierunku tych poszukiwań. Przypomina mi to sytuację, w której człowiek osaczony przez otoczenie, zdradzony przez wszystkich, nie posiadający żadnego oparcia, wystawiany jest na próbę. Wszyscy tylko oczekują na jego potknięcie, na błąd, który zaważy na jego dalszych losach. W ten sposób autor pokazuje na losach Józefa K. jakie jest życie. Jest ono jakoby realizacją słów Witolda Gombrowicza w powieści „Ferdydurke”: „Egzystencja nasza na tym świecie nie znosi żadnej określonej i stałej hierarchii, lecz że wszystko ciągle przelewa się, płynie, rusza i każdy musi być odczuty i oceniony przez każdego - to przekleństwem jest ludzkości”. Jest to „przekleństwo” na tyle trwałe, że potrafi zatruć życie wszystkim. Czy tak powinno być ? Czy rzeczywiście jak Józef K. nigdy nie możemy się czuć wolni i niezależni ?
„Życie jest zbyt krótkie, a świat o wiele za mały, by z nich uczynić pole walki” powiedział kiedyś Phil Bosmans. Jednak Józef K. musiał walczyć i to o wartość najwyższą - o życie. Tytułowy „Proces” to nic innego, tylko nieustanna potyczka, batalia o godność, zachowanie własnego „ja” w tym schematycznym świecie. Nie jest to łatwe, gdyż każdy żyje dla siebie, siła samotności obezwładnia i paraliżuje. Świat milczy, głuchy na wszelkie wołanie o pomoc. Wobec takiej postawy otoczenia Józef K. zatraca swój instynkt samozachowawczy i zaczyna szukać w sobie winy. W końcu naprawdę czuje się winny. W tym odczuciu na pewno nie jest odosobniony, bo według Kafki wszyscy są winni. Wprawdzie wina nie jest określona, ale stanowi swego rodzaju zadanie życiowe. Rodzimy się z góry skazani na życie i na śmierć bez żadnych wyjaśnień. Świat jest wrogiem człowieka, ludzie stali się ofiarami potwora, którego sami stworzyli. Rzeczywistość zaczyna nas przerastać, nie nadążamy za postępem i rozwojem cywilizacyjnym. Niestety zapomnieliśmy o tym, że dzieło nie powinno przerastać mistrza. W ten sposób nieuchronnie dążymy do samozagłady. Skoro życie to proces, możemy je wygrać lub przegrać. Kafka obstaje przy pewnej porażce. Ja się z tym nie zgadzam i stawiam chociaż na częściową wygraną czyli „pozorne uwolnienie”, o którym jest mowa w powieści: „Jeśli pan w ten sposób zostanie zwolniony, uchodzi pan chwilowo mocy oskarżenia, ale ono unosi się nad panem dalej i może, gdy zostanie dany rozkaz z góry wejść w moc prawną (...), ale również możliwe jest, że oskarżony, który dopiero co uzyskał zwolnienie, przychodzi do domu, tam czekają już na niego, aby go aresztować.” Kafka uważa, że to nie ma sensu. Dla mnie warto by było walczyć o tę drogę z sądu do domu kiedy mógłbym czuć się wolny.
Bohater „Procesu” przestaje wierzyć w cokolwiek, zatraca poczucie własnej odrębności i oryginalności. Działa jakby był podporządkowany pewnym odgórnie ustalonym prawom. Jego życie nie ma w sobie nic pociągającego, co by mogło zmusić do większej aktywności, odwagi w działaniu. Świat ten zatraca realistyczny wygląd, pojawiają się surrealistyczne wizje, wyobraźnia powołuje do istnienia odrealnione konstrukcje. Życie zaczyna przypominać koszmarny sen, który przeraża i jednocześnie zaskakuje każdego, nawet biernego, uczestnika tych wydarzeń. Człowiek musi wreszcie stać się pesymistą w pełnym tego słowa znaczeniu. Niepewność losu nie może przecież przynieść szczęścia. Daje tylko poczucie znikomości, absurdu, trwogi, obawy.
„Proces” Kafki to powieść-parabola, w której wydarzenia czy postacie odgrywają rolę drugorzędną. Akcja rozgrywa się w umownej scenerii poza czasem i historią czyli w uniwersalnej czasoprzestrzeni. Narracja jest obiektywna i pozbawiona jakichkolwiek komentarzy oraz wskazówek. Autor wytwarza męczącą atmosferę, nastrój snu i alogiczności, lecz nie wtrąca się w sferę interpretacji, daje nam pełne pole do popisu i swobodę w odnalezieniu przesłania. Bohater to typowy everyman czyli człowiek - każdy. Można pod tę postać podstawić niemal każdego człowieka. Wystarczy popatrzeć na „nazwę” bohater - Józef K. - typowe imię i zredukowane nazwisko. Sama fabuła ma kształt majaków sennych, jednak nie ona jest tu najważniejsza, służy jako pretekst, wymaga, by podstawiać i znajdować głębsze znaczenia.
Kafka poruszył jeszcze problematykę religijną, wnoszącą do utworu problem winy, kary, grzechu i pokuty. Na losie każdego człowieka niezatarte piętno wyrył grzech pierworodny. Motyw winy mamy już wpisany w geny. Naszą niezaprzeczalną winą jest ŻYCIE. Pamiętam jeden z napisów na murach: „Przepraszam, że żyję. To się więcej nie powtórzy.” Chyba tak by można podsumować filozofię Franza Kafki, którą przelał na ostatnie chwile życia Józefa K.:
„Gasnącymi oczyma widział jeszcze K., jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku, śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. ‘Jak pies!’ - powiedział do siebie: było tak jak gdyby wstyd miał go przeżyć.”