Zapracowana kobieta, na której odbił się już znak czasu. Oczkiem w jej głowie był Marcyś. Jedyne dziecko kobiety, dla którego była w stanie zrobić wszystko. Chłopak pracował w fabryce jako kotłowy, na przeciw domu, w którym mieszkał z matką. Toteż kobieta mogła codzień obserwować go z okna izdebki. Każdego dnia krzątając sie sie po pokoiku, podchodziła do okna, aby wpatrywać się w dym wylatujący z komina kotłowni: " Oho! - szeptała wtedy uśmiechając się - Marcyś "fasuje"". A w jej starym spojrzeniu widać było błogość, pieszczotę. Coś, co dla przechodniów było niezauważalne, dla niej było znakiem, językiem między matką i synem. Marcyś był nowicjuszem w pracy, bardzo pracowity chłopak, robił za dwóch. Młody kotłowy, też czasem spojrzał w kierunku facjatki, dostrzegał wtedy cieniutkie, szarawe pasemko dymu sponad dachu. Wyobrażał sobie wtedy matkę i uśmiechał się pod nosem, na sama myśl pyszności, które w tej chwili dla niego przyżądza.Tak też było, staruszka przygotowywała codzień obiad dla syna z utęsknieniem wyczekując na jego powrót z pracy. I tak naprzeciw siebie szły w niebo dwa oddechy: fabryki i facjatki. W południe matka już oczekiwała chłopaka, ten jak huragan wpadał do izdebki i już z daleka krzyczał: Jeść! Matka z uśmiechem na ustach nakrywała do stołu, a chłopak witał się ze swym kosem, pogwizdując. Stół zawsze był wspaniale nakryty piękną żółtą serwetką w jelenie, a na niej stał barszcz, krupnik lub grochówka - ulubione potrawy chłopca. Młodzieniec w mig zjadał swoją porcję, a matka w tym czasie mieszała w swoim talerzu, zupy jednak nie ubywało. Pokazywała w ten sposób synowi, że jej nie smakuje (co prawdą nie było), a ten zjadał jej porcję. Matka zjadała resztki, gdy chłopak z powrotem wracał do pracy. Gdy posprzątała, siadała przy oknie i łatala odzież syna, raz co raz wpatrując się w komin fabryki. Późnym wieczorem wracał zmęczony Marcyś do domu, jadł już z mniejszym zapałem kolacje i kładł się wykończony spać. Matka wstawała z samego ranka i budziła swoje ukochane dziecko, robiła to delikatnie - z matczyną troską. I tak dokładnie było przez siedem dni w tygodniu, mijały miesiące. Pewnej nocy chłopak obudził się z krzykiem, nim otworzył oczy, matka już przy nim siedziała, tuląc niczym małe dziecko. Syn opowiedział jej swój koszmarny sen, w którym piorun uderzył go prosto w pierś. Przerażona matka nie dała po sobie poznać strachu, wytłumaczyła wręcz synowi, iż nie jest to złe fatum, a oznacza zbliżające się wesele. Ukołysała swojego jedynaka, a ten zasnął niczym niemowle. Następnego ranka wszystko było inne, weselsze. Dzień jednak jak każdy inny. Marcyś poszedł do pracy. Wdowa czuła jednak, że coś jest nie tak. Jej ogromna miłość do syna uaktywniła w niej jakiś "szósty zmysł". Nie trzeba było długo czekać. Nagle rozległ sie ogromny huk, wyleciała szyba z okna, wszędzie pełno dymu. Kobieta stała w szoku. Ludzie krzczęli: Kotłowy zabity! Wdowa została sama, syn dla którego zrobiłaby wszystko, którego dażyła największa z możliwych miłości, zginął. Ogromnym cierpieniem dla niej były długie lata samotności bez ukochanego dziecka, dla którego przecież, była w stanie oddać życie...Największym nieszczęściem matki - przeżyć własne dziecko... lub: Matka z synem mieszkała w małym domu. Jej syn codziennie, wcześnie rano wychodził i późno wracał pracował w fabryce jako kotłowy. Matka nie raz odstępowała mu swoje jedzenie, aby miał siły, gdyż bardzo ciężko pracował nawet w dni świąteczne. Spokojną egzystencję zakłócił straszliwy sen z piorunem. Matka pocieszała go, że ten sen przepowiada wesele. Był jednak zapowiedzią katastrofy, która wydarzyła się zaraz po rozpaleniu pieca. Kocioł eksplodował, ludzie będący na ulicy krzyczeli, kotłowy zabity ! Matka strasznie to przeżyła i jeszcze nie raz patrzyła na dym z komina. Nie był on już taki sam jak "Marcysiowy".
napisz krótką notatke o żyiu marcysia i jego matki "Dyma" Marii Konopickiej
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź