Świat bez słów - ciekawe opowiadanie fantastycznie

Drzwi otworzyły się nie wydając najmniejszego nawet dźwięku. Wielką salę oświetlał teraz snop białego światła. Na progu stanęły dwie postacie. Dwie jakże różne postacie, wysoki mężczyzna i stojący obok niego skulony cień istoty człekokształtnej. Trzymał on coś na rękach. To coś zdawało się poruszać.
Nagle wrota zamknęły się. Zapanowała ciemność. W takiej chwili zostają uaktywnione inne zmysły. Wnętrze było wilgotne i chłodne, a w powietrzu można było wyczuć słodkawy zapach. Wyższa postać śmiało ruszyła w głąb pomieszczenia. Druga osoba nie zrobiła nawet kroku, stała jak słup soli, drżąc i wyraźnie bojąc się tego miejsca. Wiedziała, że prędzej czy później tu trafi. Lecz pokonała swój strach i zaczęła iść, jej ruchy były wymuszone i mechaniczne. Po przejściu paru metrów zawadziła o wystającą, długą, twardą i nieprawdopodobnie zimną rzecz. Znienacka pojawił się jego towarzysz. Czuć było od niego przejmujące zimno, wręcz nie ludzki chłód. Przemówił do cienia równie lodowatym głosem:
- Zaraz przejdziemy dalej, tam już wiszą w workach i nie zaczepiają przechodniów swoimi stopami. Niech pan się tak nie denerwuje, to czysta robota, odda mi doktor maleństwo i zapomnimy o jego istnieniu. Dobrze?- lekarz Mikołajewicz pokiwał twierdząco głową – a teraz chodźmy.
Słowa magazyniera wcale go nie uspokoiły. Nadal czuł strach przed tym, co ma zaraz zrobić. Popatrzył na dziecko. Noworodek wdzięcznie ruszał rączkami i pięknie się uśmiechał. Niestety maluch był nieświadomy swojej przyszłości.
Przewodnik czekał na lekarza przy dużym metalowym stole, wciąż nie domytym od krwi. Na około porozwieszane były czarne opakowania.
- Nie ma się czego bać oni już nic nie zrobią. O ten na przykład: tragiczna wypadek na budowie, wczoraj przez godzinę wyjmowałem mu kawał teownika, przeleciał na wylot przebijając kręgosłup. A szkoda, pewnie był dobrym ojcem i mężem. – powiedział z niesamowitą satysfakcją ekscentryczny człowiek, szybkim ruchem zapalając światło.
Dopiero teraz, gdy mała lampa oświetlała wnętrze doktor mógł go zobaczyć. Magazynier nosił na sobie zwykły robotniczy uniform, ale jego czarne wielki oczy i ziemista cera nie pasowały do wizerunku z reguły zapitego rosyjskiego pracownika. Jego zadbane dłonie, też zdradzały inność tego osobnika. Na twarzy medyka pojawiły się kropelki potu, jeszcze nigdy nie był w takim miejscu i w takim towarzystwie. Czarne indywiduum złożyło swoje ręce w dziwny znak, przypominający pentagram. Jeden z worków począł spazmatycznie drgać. W tej samej chwili dziecko zaczęło się wyrywać i krzyczeć. Nagle wszystko ustało a niemowlę straciło przytomność. Mikołajewicz usiłował go ocucić. Ale jego uszu dotarł szelest ściąganych prześcieradeł. Nawet nie zdążył spojrzeć za siebie.
Następnego dnia w kostnicy przybył nowy czarny worek z etykietą: 5 kwiecień 1979r. lekarz medycyny zagryziony przez sforę psów.

***

Nie, nie!!! Uhhh, dobrze, że to tylko sen. – powiedziałem siadając na brzegu łóżka. Byłem cały mokry od potu, ale zdążyłem się już o tego przyzwyczaić. Codziennie dręczy mnie ten sam koszmar. Odkąd dla nich pracuję śnię o moim własnym porodzie. Okropna rzecz. Ale dziś śniłem o czymś, a raczej o kimś innym. To była ona. Wydawało się, że patrzyła na mnie, w moje oczy. Lecz odczuwałem jak jej wzrok zagląda w moja dusze. Penetrując ją i szukając odpowiedzi. Odpowiedzi, która jest we mnie.
Choć Niobe nie otwierała ust, słyszałem to co chciała mi powiedzieć. Miała taki piękny i spokojny głos. Głos, który, mną rządził i paraliżował całe moje ciało. Nagle poczułem to. Poczułem jak w nią wnikam. Coraz bardziej zagłębiając się w jej duszę. Czułem jej myśli. Wiele z nich było smutnych i ciężkich. Lecz ja nadal brnąłem przez wąski korytarz, oświetlany tysiącami świateł. W każdym promyku mogłem zobaczyć bolesne przeżycie. Powoli zbliżałem się, do jakiejś tajemnej, zamkniętej części umysłu Niobe. Byłem tak blisko. Myślałem, ze poznam tajemnicę jej istnienia, gdy zapanowała oślepiająca jasność. Kiedy moje oczy już przyzwyczaiły się do światła, zobaczyłem ją. Powoli zbliżała się do mnie. Stanęła przy mnie. Ujęła moją dłoń i położyła na swojej piersi. Czułem jak szybko bije jej serce. Zaczęła do mnie cichutko mówić. Rozkazała mi, żebym ją zabił. Na początku nie wierzyłem tym słowom. Ale jej głos stawał się coraz bardziej stanowczy i władczy. Chciał mną zawładnąć. Nie wiedziałem co mam zrobić. Chciałem uciec, jednak nie mogłem. Patrzyłem w jej oczy wypełnione smutkiem, a zarazem władające moją osobą jak marionetką. Nie zauważalnym ruchem podała mi sztylet. Zimny kawał metalu, który miał przerwać jej cierpienie. Wziąłem go, wiedziałem, że tylko tak ją uratuje. Wziąłem go i... pchnąłem się nim prosto w serce..
Popatrzyłem na siebie i zobaczyłem, że nawet nie krwawię. Następna niewola. Zauważyłem jak łza spłynęła po bladym i gładkim policzku Niobe. Wyjąłem nóż i tym razem biorąc większy zamach uderzyłem jeszcze raz. Nadal żyłem. Czułem wielką niemoc.
Niobe wciąż powtarzała: Zabij mnie a sam zaznasz spokój wieczny, zabij!. Próbowałem skończyć z sobą oszczędzając jej życie. Nie mogłem. Wreście krew zaczęła wypływać z mojej piersi. Czułem wielką ulgę, lecz nadal nie umierałem. Nagle Niobe przewróciła mnie i biorąc moją rękę położyła się ma mnie przebijając swoje ciało.
A potem była już rzeczywistość. Siedziałem na łóżku i oglądałem moja małą kawalerkę. Nędzne mieszkanko na przedmieściach Petersburga. Nie było tu wiele. Stół zarzucony papierami, krzesło i łóżko. Jak widać nie jestem bogatym człowiekiem.
Była czwarta nad ranem i mimo swojego zmęczenia już nie spałem. Doczołgałem się do łazienki. Gdy wyglądałem już jak człowiek, wypiłem małą mocną, bardzo dobrą kawę. Co, jak co ale ten napój musiał być najwyższej klasy. Zawsze kupuję importowane ziarna z Czarnego Lądu. Rodzice pewnie by to pochwalili. Ach rodzice, nie widziałem ich chyba od dwóch lat. Albo nie mam czasu, albo pieniędzy na bilet do Polski. Smutne życie lekarza z dwiema specjalizacjami. Właściwie to z jedną, bo druga jest tylko przykrywką do pracy naszym projekcie.
Przerwałem rozważania. Zabrałem papiery i wyszedłem z mojego lokum. Jak zwykle drzwi zamknęły się po podwójnym kopnięciu. Rosyjska rzeczywistość. Krótka podróż po zaśmieconych ulicach, przejażdżka metrem, oraz inne atrakcje wykonywałem już mechanicznie. Ciągle myślałem o moim śnie. Od początku twierdziłem, że Niobe myśli, czuje, a nawet posiada swoiste zmysły, których nie możemy zobaczyć.
O szóstej byłem już w klinice. Oficjalnie jest to szpital kardiochirurgii. Lecz obskurny z pozoru budynek kryje w swoich podziemiach wspaniale urządzony ośrodek do wszelkich badań, nie posiadających formalnego zaplecza finansowego. Krótko mówiąc tajne projekty rządowe. A jest ich dużo. Sam posiadając specjalizacje kardiologa (jako przykrywkę) pracuję tu jako neurochirurg..
Po wypełnieniu wszystkich formalności sunąłem czystym korytarzem do mojego gabinetu. Nagle zobaczyłem biegnącego w moją stronę doktora Smitha, krzyczącego do mnie:
Panie Trocki Niobe chyba nie żyje!
Koniec części pierwszej.

****************


Świat bez słów – część druga


Był kwadrans po pierwszej, gdy siedziałem w swoim gabinecie popijając kawę. Mój gabinet jest raczej małą klitką z piętnastoma monitorkami, stołem, czymś do siedzenia i stertą papierów. Niestety nie każdy ma to, co chce mieć. Lecz mimo tych niedogodności i krytycznie niskiej pensji nie zamienił bym tej pracy na żadną inną. Przychodzę to codziennie tylko dla niej, a możliwość przesiadywania przed monitorem i patrzenia na tą wspaniałą kobietę jest dla mnie darem. Choć nie dla każdego możliwość pracy przy projekcie Tantalosa to dopust boży. Większość pracowników widzi w niej tylko przedmiot badań. Jest dla nich jak jakaś roślina, albo inna bezduszna materia.
Najgorszym z tych konowałów był doktor Smith. Człowiek ten wydawał się nie mieć uczuć. Wszystko traktował tak przedmiotowo. Nawet, nawet Niobe.
Ona jest taka delikatna, bezbronna, niewinna. Zawsze chciałem podejść do nei j i nic nei mówiąc położyć się koło niej. Może to głupie życzenie, ale mam dość patrzenia na nią przez szkło. Chcę poczuć jej zapach, móc dotknąć jej gładkiej skóry, spojrzeć w oczy, przedsionki duszy, które nigdy nie otwiera. Jej myśli spoczywają pod cieniutką warstwą skóry. Mówie o myślach, bo ja to czuję...
Wiem dobrze, że nie ma potwierdzenia jej ludzkiej psychiki, lecz ja to czuję. Czuje to całym ciałem i umysłem, wiem o tym. Po prostu wiem... Wiem, że Niobe jest taka sama jak my. Tak samo myśli i odczuwa. Lecz istnieje tylko jeden sposób na to żeby udowodnić jej ludzkość i tym samym odpowiedzieć na nurtujące wszystkich pytania. Jedynym rozwiązaniem jest kontakt, do którego ciągle się przygotowywujemy. To będzie bardzo trudne i ryzykowne. Nikt nie ma pojęcia kim tak naprawdę jest Niobe.

Od paru dni przeszukuje wszystkie akta dotyczące „małej”. Najstarszy dokument pochodzi z 1 styczeń 1980 roku. Wtedy to właśnie rozpoczęły się prace nad projektem Tantalosa. Wynika z niego, że nasza dziewczynka nie trafiła do kliniki jako noworodek. Ten fakt jest bardzo podejrzany, ponieważ badania przeprowadzone pół roku temu oceniły jej wiek na osiemnaście lat. Czyli jeden rok życia pozostaje zagadką. W tym czasie mogło się wiele wydarzyć.

Niestety całe przedpołudnie było jedną wielką bieganiną spowodowaną zasłabnięciem Niobe. Dostała ona zapaści parę minut przed czwartą nad ranem (tak jakby mój sen był, rzeczywistością...) A najdziwniejsze były wskazania na moich monitorach. Wręcz nie realne. Przy ustaniu akcji serca na ponad godzinę rejestrator fal mózgowych pokazywał zdumiewające wartości, z których wynikała ciągła czynność mózgu. A nawet więcej. Odnotowano niespotykaną szybkość pomp sodowo-potasowych neuronów w istocie białej i fenomenalną łączność z hipokampem, oraz płatami. To interesujące a zarazem straszne. Nie wiadomo co mogło spowodować ten ogólny stan organizmu. A najgorszym problemem nie była niewiedza tylko nie możliwość skutecznej pomocy. Każda ingerencja niosła ryzyko kontaktu. Pierwszego i być może ostatniego.

Na szczęście czynności życiowe wróciły do normy. A najświeższe wyniki badań były rewelacyjne, wręcz książkowe. Dziwne...

Przeszukując opasłe tomy zapisków badań, jedna rzecz przykuła moją uwagę. Były to wyniki badań fal mózgowych. Były one w normie. Istota ta nie jest poddawana prawie żadnym bodźcom z zewnątrz, które i tak nie mogłyby wywołać tak silnej i nagłej zmiany jakie dziś nastąpiły. A może...


Całe popołudnie minęło wręcz monotonnie. Niobe leżała bardzo spokojnie. Lubię na nią patrzeć. Jest kwintesencją kobiecości. Ale nikt oprócz mnie tego nie zauważa. Nikt nie widzi jak jest piękna. Dla tej całej reszty liczą się tylko sztywne liczby, najlepiej uporządkowane w jakiejś tabelce. Idioci. Ja wiem, że ona mnie wyczuwa moje istnienie. Że jest takim samym człowiekiem jak my wszyscy. A nawet nie tylko człowiekiem.
Nagle dziwne poruszenie Niobe przerwało moje przemyślenia. Wyglądała jakoś inaczej. Miała szeroko otworzone oczy. Właśnie oczy. Nigdy ich przedtem nie otwierała. Były tak cudowne i głębokie. Jej twarz przyjęła błagający wyraz. W pewnej chwili drzwi on gabinetu zamknęły się. Chciałem je otworzyć, ale zanim zdążyłem podbiec, klucz powoli się przekręcił i wypadł. Niestety po tamtej stronie. Z hukiem uderzyłem w twarde drewno. Po wielkim trudzie doczołgałem się do krzesła. Gdy na nim usiadłem zobaczyłem jak Niobe położyła dłoń na swoich piersiach. Z jej oczu zaczęły kapać łzy. Widząc to zacząłem włączać magnetowid, lecz w pomieszczeniu zgasło światło. Choć moje monitory nadal działały. Powoli wysunąłem rękę szukając fotela. I znowu upadłem. Dopiero wtedy zauważyłem nagły brak mebli. Poczułem jak moja głowa staje się kulą ognia. Piekący ból nie był najgorszy. Zacząłem się bać, powoli sztywniejąc ze strachu. Leżąc pod stołem widziałem ciemne krople ściekające z blatu. Jedna z nich upadła wprost na moje usta... Nie była to kawa, lecz krew. Znałem ten słodko słony smak. Resztka mojej odwagi pomogła mi wstać. Z kineskopów wypływała krew. Potem była już wszędzie. Widziałem na drzwiach, na ścianach, na podłodze. W pewnym momencie na mojej szyi otworzyła się stara rana. Ciepły, gęsty płyn szybko wyciekał z wąskiego otworu. Przyłożyłem delikatnie dłoń chcą zatamować wypływ. W tej chwili Niobe wstała i zaczęła mówić. Myślałem, że to jakiś straszny sen. Myśl tą rozwiał mi silny ból serca. A ona dalej usiłowała mi coś powiedzieć. Z ruchu jej warg wyczytałem to czego mogłem się spodziewać. Wyczytałem to, co już od niej słyszałem: „Zabij mnie i zapomnij!”. Nawet nie zauważyłem kiedy krótki nóż do papieru znalazł się w mojej ręce. Był zimny i chętny krwi. Chciałem go wyrzucić, lecz był niemal przyrośnięty do skóry dłoni. Musiałem uciekać. Uciekać przed nią i przed sobą. Drzwi same się otworzyły i usłyszałem jej aksamitny głos. Powtarzał ciągle to samo: „Zabij!”. Wybiegłem na pusty korytarz. Krzyczałem by zagłuszyć Niobe. Zatykałem uszy, jednak głos ten był we mnie... Popatrzyłem za nóż. Jeśli się zabiję to skończę tą mękę – pomyślałem. Ale sztylecik nagle zniknął. Byłem bezradny. Dziwna siła zmuszała mnie do pójścia w stronę sektora 23. To tam była Niobe. Wzywała mnie, a ja nie mogłem nic zrobić. W całej klinice było pełno krwi. Ocknąłem się dopiero przed wejściem do pomieszczenia, w którym była Niobe. Leżał tam doktor Smith. Jego ciało było powykrzywiane od bólu. Jeśli mnie nie zabijesz, to on zginie – przemówiła ponownie. I znów mały nożyk pojawił się w mojej dłoni. Tym razem się odwróciłem. W tedy zobaczyłem jak stojący w kącie taboret powoli się podnosi. W moich myślach ukazała się Niobe. Złożyła palce w dziwy znak, który już chyba kiedyś widziałem. Potem słyszałem tylko makabryczny krzyk i chrzęst kości... Metalowe nogi krzesła głęboko utkwiły w ciele doktora, przebijając twarz i klatkę piersiową. Ciało wyglądało okropnie. Z twarzy ściekało ciałko szkliste oka pomieszane z krwią. Dolna rurka rozpruła trzewia. Ciało spazmatycznie drgało. Wyjmując krzesło skończyłem mękę ofiary. W tej samej chwili drzwi do celi Niobe zaczęły się otwierać...
Koniec części drugiej

Świat bez słów część 3

Nie wiedziałem kiedy się obudziłem. Moje myśli były daleko. Nie znałem czasu i miejsca. Wędrowałem bez celu. Myśląc o tym, żeby uciec. Kiedy zatrzymałem swa istotę pojawił się mrok. Ogarniał mnie i paraliżował. Bałem się. Przestraszonymi oczami patrzyłem w otchłań, która mnie pożerała. Wchłaniała i przyglądała mi się. Już nie mogłem uciekać. Przecież nie miałem gdzie. Była tylko ciemność. Nie wiedziałem, czy żyję. Nie widziałem, czy już umarłem. Nadal istniała trwoga, a nieżywi się nie boją. Strach obsesyjnie przytrzymywał mnie przy życiu. Był jednym ludzkim uczuciem jakie w tamtej chwili znałem. Próbowałem patrzeć. Nie wiem gdzie i po co , ale próbowałem. Wtedy wszystko zaczęło przybierać kształty. Zamykałem oczy, bo to była jedyna próba ratunku przed czymś czego nie znałem. Lecz to mnie wzywało. Przyciągało. W końcu znowu otworzyłem oczy. To co zobaczyłem, mój mózg opisał jako rzeczywistość. Jako świat, w którym żyje doktor Trocki. Jako świat cierpienia, radości, strachu, piękna, nienawiści.

Leżałem na wilgotnej pryczy, wspominając mój sen. Sen, lub zwykłe majaczenia senne. Normalne zjawisko medyczne. Chciałem zrozumieć cała sytuację jak realista. Sen to tylko odpoczynek. A miejsce, w którym przebywałem to tylko jakaś cela. Nasz świat można opisać ciągiem cyferek. I wszystko wydaje się być takie proste. Lecz nie jest...

Straciłem pouczycie czasu. Tak jak w moim śnie. Powoli rzeczywistość zacierała się. Mój naukowy umysł twierdził, że znowu zasypiam. Znowu ta ciemność, która mnie ogarniała. Powoli odchodziłem. Lecz nagle zobaczyłem jasny promień.. Rozświetlał moje myśli. Nie wiedziałem, czy ogarnął mnie brat śmierci, czy nadal pozostaję przytomny. Nie chciałem patrzeć na ten płomień. Był jasny i ciepły, a zarazem mrożący. Nie wiedziałem co się za nim kryje. Coś co mnie zabije, czy coś co uratuje mnie i wyrwie z tego obłędu. Znowu bałem się. Strach przychodził powoli. Ogarniał moje całe ciało. W pewnej chwili światło zgasło. Promień zniknął. Za chwilę znów się pojawił. Czy to coś żyje? To pytanie stało się mało ważne. Gdy usłyszałem dźwięk przeszywający moje ciało. Był to dźwięk, który przypomniał mi co się dzieje. Był to dźwięk otwieranych drzwi...


Godzina 5.00
Na posterunek przyprowadzany został podejrzany. Ze wstępnych oględzin miejsca zdarzenia wynika, że przy pomocy krzesła brutalnie zabił mężczyznę. Podejrzany i denat pracowali jako lekarze w pobliskim Instytucie Kardiologii, co wynikało ze znalezionych przy nich identyfikatorów. Zatrzymany przybywa obecnie w celi nr 3.
Protokolant
Wasyl Piotrowicz


Protokonalt Wasyl zamaszystym ruchem skończył pisanie. Jego wypociny to nie pierwsze policyjne dzieło. Urzędnik był dość dobrze zbudowany Rosjaninem w średnim wieku. Po wyciagnięciu papieru z maszyny, przystąpił do mieszania swojej herbaty. Zataczał duże okręgi, oraz szybkie posunięcia po przekątnej szklanki. Widziałem, że mu się nie śpieszyło. Siedząc naprzeciwko niego, z rękami za plecami, czułem się jak grzesznik, który jest nie pewny swojego losu. Wasyl, w takim podejściu do sprawy, pełnił rolę św. Piotra, co kłóciło się z jego zapijaczona gębą. Wypił on łyk herbaty. Wyciągnął stary notes i długopis. Nie trudno było się domyśleć po co. Padły pierwsze proste pytania: Imię, Nazwisko, Data urodzenia itp. formalnościowe zagadnienia.. Mówiłem jak zaprogramowana maszyna. Nie zastanawiałem się nad tym. Moje myśli były daleko. Były przy drzwiach.
- Miejsce urodzenia! Ogłuchłeś konowalski morderco? Mam Ci wszystko przypomnieć? – wydarł się na mnie rosyjski policjant. Dopiero teraz się obudziłem. Nie było to takie trudne, bo protokolant zionął czystą, jak porządny smok.
- Polska towarzyszu, urodziłem się w Polsce – odpowiedziałem z lekkim uśmiechem patrząc na ważną minę pracownika rosyjskiej policji.
- No ładnie, Polak. Toż to niespodzianka. Polak, pracujący w rosyjskim szpitalu, jest mordercą. O, Polak potrafi! - śmiał się funkcjonariusz.
- A jakoś tak się zdarzyło – odpowiedziałem z ironią. Po tych słowach twarz mężczyzny w mundurze spoważniała.
- Nie mów za dużo, Polaczku – powiedział – to szkodzi. Znowu zadał mi serię pytań personalnych. W końcu przeszedł do relacji świadka.
-No to co się stało, doktorze wczoraj wieczorem, co? – zapytał mundurowy. Miałem mały problem z odpowiedzią. Wiedziałem, że gdy powiem mu prawdę, to w najlepszym wypadku doktor Trocki wyląduje w zakładzie bez klamek.
- Zależy co ma pan na myśli – powiedziałem patrząc jak policjant zaczyna się denerwować.
- Mów wszystko – odpowiedział – wszystko! Rozumiesz? Bo stracę cierpliwość i trafisz z powrotem do celi, jasne? Potulnie pokiwałem głową. To już nie były żarty.
- Po południu siedziałem w swoim gabinecie i normalnie pracowałem. Jestem zwykłym lekarzem i zastanawiam się, dlaczego tu trafiłem. Czy te pytania są potrzebne?
- Normalny lekarz znaleziony z masakrowanym ciałem współpracownika i krwią za rękach, tak?
- Ale to nie ja..
- A czy ja się pytam kto? O tym porozmawiasz z prokuratorem. Teraz mów o tamtym wieczorze. Jak znalazłeś się w sektorze 23? Przecież tam nie pracujesz?
- Właśnie tego nie wiem - powiedziałem z zakłopotaniem.
- W tej chwili policjant wstał. Zaczął szperać w swojej szufladzie z której wyciągnął różne rzeczy. Komentował za każdym razem. Na stole znalazła się zwykła pała, cienka i bolesna, paralizator małej mocy, taki to rozluźnienia języka jak dodał, i grubszy sznurek. Przyrządy, jak by nie patrzeć, zrobiły na mnie wrażenie. Nie na co dzień jestem bity pałą i przypiekany paralizatorem. Bałem się bólu. Posterunkowy powtórzył pytanie:
- Co robiłeś tam tego wieczoru w sektorze 23?
- Naprawdę nie wiem! – to była zła odpowiedź. Mężczyzna chwycił cienki, biały i długi przedmiot. Mocno się zamierzył. Poczułem jak skóra na mojej twarzy pęka. Nawet nie zabolało – pomyślałem. Mały strumyczek krwi spływał po moim policzku. Policyjny pies zaczął pytać znowu. A ja mówiłem to samo: Nie wiem!. Następne uderzenia były bardziej bolesne. Czułem jak plastik trafia w żywe końcówki nerwów. Łzy napływały mi do oczu. Słony roztwór polewał moją ranę potęgując ból. Po trzecim uderzeniu głowa bezwładnie opadła do przodu. Moje ciało zaczęło się obsuwać. Ale wtedy mnie przywiązał. I uderzył jeszcze dwa razy za to, że musiał mnie przywiązywać. Powiedziałem mu coś nie miłego. Posterunkowy zareagował na to biorąc do ręki paralizator
- Wiedziałem, że zaczniesz mówić to, czego nie powinieneś. Jak widzisz mówienie za dużo i za mało szkooodzi. Oj i to jak! – roześmiał się przykładając paralizator do mojej biednej ręki.
W tej chwili coś się ruszyło. Zdążyłem tylko zobaczyć jak policjant upada do tyłu. Miałem przywiązana głowę, więc usłyszałem sam krzyk. Przerażający, nieludzki wrzask. Mężczyzna zobaczył coś, czego jeszcze nigdy nie widział. I już nigdy nie zobaczył. Słyszałem jak to się wgryza w jego twarz, tłumiąc okrzyk ofiary. Posterunkowy zadławił się własną krwią i skórą. Spazmatycznie kopał nogami i uderzał rękami o ziemię. Ale to nie pomogło. Jeszcze jeden chrzęst łamanych kości czaszki i mokre chłapnięcie szczękami. Człowiek nie może żyć bez mózgu, wiec funkcjonariusz zginął. Jego ciało wykonało jeszcze parę drgnięć i wszystko ustało. Słyszałem jak to coś, czego nie mogłem zobaczyć, sapało nad swoja ofiarą. Poczułem jak to coś się zbliża do mnie. A gdy ciepły oddech dotknął mojej nogi, zacząłem krzyczeć. Za chwilę nie było już nic.
Potem pojawił się on...

Koniec części trzeciej.






Dodaj swoją odpowiedź