Pamiętam dokładnie, że to było równo rok temu w lipcu, wtedy padały długo obfite deszcze. Dzień w dzień pogoda nas nie rozpieszczała niebo wciąż zachmurzone broniło przed słonecznymi promieniami. Obok naszego domu płynęła mała rzeczka która z dnia na dzień przybierała i jej stan wskazywał ,że może wkrótce rozszczelnić swoje brzegi i wylać się na okolice. Zaniepokojeni tym stanem wszyscy sąsiedzi i my zaczęliśmy układać worki z piaskiem na brzegach rzeki. Pomagała nam też w tym nasza gminna Straż Pożarna, która wciąż dostarczała piasek i worki by umocnić brzegi przed wylaniem wody. Jednak mimo wysokich wałów które ułożyliśmy stan wody nadal przybierał i wiadomo było, że nie będziemy w stanie nic już zrobić, bo sytuacja była beznadziejna. Wszyscy czekali tylko na zbliżający się kataklizm i wszyscy bardzo przeżywali tę sytuacje. Większość się bardzo bała i miała najgorsze przypuszczenia. Wraz z rodzicami zaczęliśmy przenosić wszystkie cenne rzeczy na strych naszego domu. Wynieśliśmy telewizor, pralkę i lodówkę i część naszych ubrań i innych ważnych rzeczy. I wreszcie to się stało, było to mniej więcej o godzinie piątej rano. Rzeka wylała i woda zaczęła zalewać nasz dom . My znajdowaliśmy się wtedy na strychu, a tata przez okno obserwował co się dzieję. Z minuty na minutę stan wody w naszym domu szybko się podnosił i sytuacja robiła się bardzo tragiczna. Bardzo się wtedy bałam i byłam przerażona tą sytuacją. Cały parter domu stał w wodzie, a my wtuleni w siebie cicho się modliliśmy o jakiś cud lub o koniec napływającej wody. Niestety nic to nie dawało i woda wdzierała się co raz wyżej. Wtedy tata nakazał ,że musimy wejść na dach domu , bo woda wkrótce dojdzie do poziomu strychu . I tak zrobiliśmy. Na dachu było zimno i wciąż padał obfity deszcz, a my umieraliśmy ze strachu i obawialiśmy się najgorszego. Tata nie mając już żadnego pomysłu, i bojąc się o nasze życie zadzwonił na numer alarmowy i poprosił o jakąkolwiek pomoc dla nas, bo sytuacja była bardzo napięta. Osoba która przyjęła zgłoszenie powiedziała tacie ,że pomoc już jest w drodze i że mamy cierpliwie czekać. Były to najgorsze chwile w moim życiu, cała drżałam ze strachu i myślałam , że to ostatnie chwile w moim życiu. Po około piętnastu minutach nad naszym domem pojawił się helikopter i po kolei wciągnął nas w specjalnym koszu na swój pokład. Potem wysadzili nas w bezpiecznym miejscu i polecieli ratować inne rodziny . Ten dzień pamiętam do dzisiaj, było to dla mnie bardzo traumatyczne przeżycie i do dziś się obawiam tej rzeki , która w każdym momencie może znów wylać i narobić znów wiele szkód i zagrozić naszemu życiu. Obecnie brzegi zostały bardzo umocnione ,a wały przeciwpowodziowe są bardzo wysokie co ma sprawić ,że już taka sytuacja już się więcej nie powtórzy.
O głodnym niedźwiedziu Mieszkaliśmy w górach. Tuż przed świętami mama wysłała mnie i brata po bazie. Szliśmy drogą, głośno pokrzykując. Nie w głowie nam było szukać wierzbowych gałązek. Postanowiliśmy zaszaleć … i obudzić niedźwiedzia. Kiedyś podsłuchaliśmy rozmowę ojca z sąsiadem. Ten opowiadała, że wie gdzie niedźwiedź ma gawrę. Właśnie teraz szliśmy w to miejsce. Byliśmy już na skraju lasu, gdy nagle zza drzew wybiegł czarny stwór. Zaczęliśmy w pośpiechu uciekać w stronę wioski. Żaden z nas się nawet nie oglądnął. Prawie nieżywi wpadliśmy do domu. Upadliśmy na podłogę i leżeliśmy kilka minut, jak nieżywi. Dopiero po jakimś czasie opowiedzieliśmy mamie, co się stało… - Na pewno to był głodny niedźwiedź, bo by tak głośno nie ryczał-zapewniał mamę Bolek.- Na pewno chciał nas pożreć –potakiwałem mu. Ktoś zapukał do drzwi. Gdy mama otworzyła, w drzwiach pojawił się… niedźwiedź. Osłupieliśmy i zaczęliśmy się trząść ze strachu. Mama wybuchnęła śmiechem, bo tym głodnym niedźwiedziem okazał się przebrany tata. Taką dostaliśmy nauczkę. Już nigdy nie lekceważyliśmy poleceń rodziców i nie robiliśmy żadnych głupstw.