Ja nie będę podejmował dyskusji nad wydarzeniami, które zaszły. [...] Panowie, dzisiaj w Polsce nad wszystkim zapanował interes jednostki i poszczególnych partii. Zapanowała bezkarność, a więc zdecydowałem się temu przeciwstawić..." – to tylko fragment monologu głównego bohatera z VIII odcinka serialu Marszałek Piłsudski, który firmuje pan swoim nazwiskiem. Do kogo są skierowane te słowa? Andrzej Trzos-Rastawiecki: W scenariuszu te słowa wypowiada Piłsudski pod koniec maja 1926 roku do przedstawicieli klubów poselskich w sejmie Drugiej Rzeczypospolitej. Aktualność tych słów sprawia, że są one przestrogą przed wszechobecną tęsknotą za rządami tzw. silnej ręki. Dlaczego na bohatera serialu wybrał pan postać historyczną i czemu nadał pan telewizyjnemu przekazowi narrację paradokumentalną? ATR: Piłsudski był i nadal jest postacią niezwykle poruszającą wyobraźnię Polaków i dlatego zdecydowałem się na film tak bardzo subiektywny; to Józef Piłsudski prezentuje nam dzieje swojego życia. Do tej pory trwają spory między profesorami historii, którzy różnią się nie na poziomie faktów, lecz interpretacji postaci. W tej sytuacji robienie o Piłsudskim tzw. filmu obiektywnego byłoby z mojej strony pewną nonszalancją. Nie w pełni mogę się zgodzić z takim stwierdzeniem. Kanwą serialu jest rozbudowany niby-wywiad, jakiego w 1931 roku udzielił Józef Piłsudski historykowi i politykowi dr. Arturowi Śliwińskiemu. ATR: To nie tak! Wywiad, którego udzielił Piłsudski Arturowi Śliwińskiemu, nie ma nic wspólnego z wywiadem, który przedstawiamy w serialu. Tamten tekst podsunął mi jedynie pomysł, żeby właśnie w ten sposób skonstruować fabułę filmu. Dzięki temu mogłem postawić Marszałkowi pytania, które prawdopodobnie trudno byłoby zadać w tamtym okresie. Mój wiekowy sąsiad zdziwił się, czemu ten Marszałek jest taki "odprasowany" i pogodny, skoro z przekazów historycznych wiadomo, że Piłsudski bywał czasami okropnym flejtuchem, a przy tym niezwykłym cholerykiem... ATR: Nie wiem, które odcinki oglądał pana sąsiad. Trudno powiedzieć, że w ostatnim okresie życia Piłsudski był pogodny. Namawiam do obejrzenia odcinka VIII – choleryk chyba tam z Marszałka wychodzi. Natomiast "odprasowany" może i jest, ale wiele zdjęć i kronik, które oglądałem, takim go właśnie pokazuje. I wierzę im bardziej niż żywym przekazom. Czemu zdecydował się pan aż na dwóch odtwórców roli Marszałka? Czy nie wystarczył panu ciekawy młody aktor, jakim jest Mariusz Bonaszewski? ATR: Po pierwsze, z pana Zapasiewicza nigdy bym nie zrezygnował. A po drugie, we współczesnym filmie nie zdarza się, aby człowiek po trzydziestce mógł grać sześćdziesięcioletniego mężczyznę. I nie chodzi tylko o charakteryzację, ale na przykład o głos. Takie zabiegi są jeszcze możliwe w teatrze, gdzie obowiązuje pewna konwencja. A czy nie zauważył pan, że w tym serialu konwencja paradokumentalna kłóci się nieco z teatralnością wątku fabularnego? ATR: Nie bardzo wiem, co nazywa pan "teatralnością wątku fabularnego". Wszystko tu jest fabułą – ten pseudo- czy paradokument, też! Jeżeli aktorzy w niektórych częściach grają "teatralnie", czyli źle (bo o to chyba chodzi), to oczywiście jest to ocena i nie mam nic do powiedzenia na swoją obronę. Jeżeli jednak razi pana fakt, że jest zbyt dużo wnętrz kosztem plenerów, to proszę się zwrócić do sponsorów filmu, bowiem wnętrza kosztują taniej niż plenery. Dlaczego zdecydował się pan na serial telewizyjny, a nie na film kinowy? Legenda i życiorys Marszałka dają przeogromny materiał na duży film fabularny. ATR: Zdecydowałem się na serial, bo widownia telewizyjna idzie w miliony. Filmy normalne, nie superprodukcje, ogląda w najlepszym razie kilkaset tysięcy... Poza tym na realizację serialu zdecydowała się Telewizja Polska. Nasz budżet to były i tak duże pieniądze jak na telewizję. Nie znalazł się natomiast w Polsce nikt, kto chciałby zainwestować w film kinowy o Józefie Piłsudskim. Dlaczego w serialu o Piłsudskim dominuje kolorystyka czarno-biała? To był szalenie barwny życiorys, z którego wykroił pan kilka wątków: konspiracja, zsyłka, wojaczka, trudy związane z rządzeniem ledwie scalonym krajem. ATR: Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Przeważa, i to znacznie, obraz barwny. Jeśli natomiast chodzi o to, co "wykroiłem z barwnego życiorysu", to i tak wymienił pan bardzo dużo. Przecież musiałem jeszcze coś dodać z życia prywatnego. Problem wyboru zawsze stoi przed twórcami filmów historycznych. Zwykle fachowcy mają poczucie niedosytu. Nawet historia musi być jednak podporządkowana dramaturgii, bo w filmie i teatrze to dramaturgia jest podstawą. Aktorzy, z którymi miałem okazję rozmawiać po premierze prasowej, bardzo sobie chwalili udział w filmie. Komplementowali nie tylko reżysera, ale i dokonania kolegów, których liczne grono mogło zagrać lub tylko przewinąć się przez plan zdjęciowy. Ilu aktorów zatrudnił pan przy tym serialu? ATR: Mój producent wykonawczy podpisał 350 umów aktorskich. To jest ogromna liczba. Problem wykonawstwa polegał także na trudności budowania postaci w krótkich epizodach. Bardzo pomogli mi wybitni aktorzy, którzy pracowali ze mną przy tym filmie. Potrzeba dużego kunsztu aktorskiego, aby zaistnieć, mając do dyspozycji niezwykle mało czasu ekranowego. Podjął się pan tematu, który nie jest bliski pańskiej tradycji rodzinnej. Dlaczego zrobił pan ten film? ATR: Odpowiem słowami jednego ze zdobywców Mount Everestu Edmunda Hillary’ego: Chodzimy po górach, bo one są... To zrozumiałe, że polski reżyser sięga po taki temat jak życie marszałka Piłsudskiego. Tym bardziej, że był on wstydliwą postacią przez prawie 50 lat! Dlaczego tak się stało, że ani po roku 1935, ani zwłaszcza po 1989, nie powstał rzetelny film o człowieku, który wywarł tak istotny wpływ na losy naszego kraju? ATR: Piłsudski nigdy nie miał dobrego zaplecza politycznego! Najpierw przyhołubili go socjaliści, a zatem powinni lubić komuniści. Ale straszliwie go nie cierpieli, bo przecież pokonał Armię Czerwoną! Z kolei współczesna prawica nie lubi Piłsudskiego, bo podawał się za socjalistę! Ja przez lata nie mogłem znaleźć pieniędzy na film pełnometrażowy o Marszałku, chociaż w każdym polskim mieście jest ulica nazwana jego imieniem. I niech to stwierdzenie posłuży za pointę naszej rozmowy!
przeniosłam sie w czasie nagle dostrzegam znajomą twarz, tylko z książek. Podchodzę blizej i to na prawde ona Maria Skłodowska Curie. _dzień dobry mogłabym zadac pani kilka pytań? -witam oczywiście -to wielki zaszczyt zobaczyć najwybitniejszą polkę na własne oczy -czy nie bała sie pani eksperymentując z tak niebezpiecznymi substancjami? - troche lecz wiedziałam ze te wynalazki mogą pomoc uratować życie wielu ludzi. W pewien sposob dzięki temu czułam sie potrzeban -czy wszystko zawsze sie pani udawało? -nie nigdy nic mi się od razu nie udało , do wszystkiego dochodziłam powoli -czy czuje pani teraz że spełniła pani już wszystko w swoim życiu? -nie chciałabym pomoc więcej. Lecz nic nie przychodzi mi do głowy, Jeszce ale już myślę nad czymś nowym:) -jak wygląda pani życie? -moje życie staram się aby było normalne.Ale to się nie udaje z mężem rozmawiamy tylko o chemii czasem o tym co na obiad:). moje zy cie chcę poświecić nauce to jest moje powołanie czyje to:) -czy pani w szkole była dobra z chemii? -właśnie nie to był mój słaby punk. dopiero teraz rozumiem to wszystko.:) -dziękuje za rozmowę do widzenia -do widzenia