Miasta w całej Polsce, ale również za granicą, zarówno w Europie jak i w Stanach Zjednoczonych, są tak samo zamalowane od dołu kolorowymi zygzakami, napisami, rysunkami. Cokoły pomników, przyziemia domów, przejścia podziemne, kioski, budki telefoniczne, pojemniki na śmiecie, ściany muzeów i kościołów, szalety miejskie, pociągi – wszystko to pokrywa coraz gęściej plątanina linii, liter, znaków, figur – wykonanych zwykle farbą w sprayu lub grubym flamastrem, czasem przy użyciu szablonu. Graffiti to zjawisko międzynarodowe. Do kultury europejskiej wprowadził „graffiti” ponad czterdzieści lat temu głośny francuski malarz i rzeźbiarz Jean Dubuffet. Drwił on z dotychczasowej tradycji artystycznej, dzieł oglądanych w muzeach, ze „sztuki kulturalnej”. Dostrzegł za to walory estetyczne „bazgrołów” na murach i płotach (wydał pierwszy album z ich reprodukcjami). W Polsce graffiti pojawia się na dobre w naszych miastach pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku jako wynik przemian ustrojowych, gospodarczych, społecznych. Choć bez wątpienia pojawiało się wiele wcześniej. Mam tu na myśli choćby napisy na murach z czasów II wojny światowej (np.: „Polska Walcząca” czy „Tylko świnie siedzą w kinie”) . Były to napisy, które wyrażały bunt, niezadowolenie, sprzeciw. Miały również jednoczyć społeczeństwo przeciwko okupantowi. Miały łączyć ludzi, dawały nadzieję na wolność, ośmieszały agresora. Zastanawiam się jednak, czym jest graffiti dzisiaj, jaką spełnia funkcję w życiu młodych ludzi z początku XXI wieku. Jest to bez wątpienia forma wypowiedzi nowego pokolenia, a przynajmniej tej jego części, która inaczej wypowiedzieć się nie umie. Co chcą przekazać w taki sposób młodzi ludzie, o czym mówią? Obserwując nasze miasta podzieliłabym graffiti (i przez to ich twórców) na trzy grupy: 1. „Graffiti wulgarne” – to pisane prostą, najczęściej jednokolorową kreską przekleństwa, wyzwiska, rysunki genitaliów, akty seksualne. Do tej grupy zaliczyłabym też napisy wykonane przez kibiców piłkarskich (np.: „KORONA PANY”) czy skinheadów (np.: „SKINHEAD’S ZONE”) oznaczających „swój teren” lub wyrażających niechęć do innych grup subkulturowych czy narodowościowych. Ten rodzaj graffiti to najczęściej owoc jednorazowego, przypadkowego kontaktu z puszką farby. 2. „Graffiti zaangażowane” – to napisy czy rysunki wykonywane przez osoby zaangażowane w jakieś działanie społeczne, ekologiczne, partyjne. Tu często wykorzystuje się szablony. Podam tu przykład kilku napisów: „ŻADEN CZŁOWIEK NIE JEST NIELEGALNY”, „ ANOREKSJA – NOWY TREND W MODZIE”, „ODMÓW SŁUŻBY W WOJSKU”, „***** ARMY”. Trzeba przyznać, że przeciwnicy służby wojskowej są wyjątkowo aktywni jeśli chodzi o ozdabianie murów naszych miast. Przedstawicielami tej grupy są najczęściej osoby dwudziesto- (i więcej) letnie, należące już do różnych organizacji, ruchów politycznych, ekologicznych. 3. „Graffiti artystyczne” – to duże kolorowe napisy czy rysunki widniejące najczęściej na pociągach lub w przejściach podziemnych. I trzeba tu przyznać, że przynajmniej niektóre z tych prac są rzeczywiście ładne a ich autorzy bez wątpienia mają talent plastyczny. Osoby, które zaczynają „sprayować” na pociągach to zazwyczaj 16-, 17-, 18-latkowie. Często po dwóch, trzech latach mija im zafascynowanie tą działalnością. Bo to przecież i drogie, i niebezpieczne hobby. Ale czasami wciągają się na dobre. Muszę przyznać, że próba oceny graffiti jest dla mnie trudna. Nie jest mi łatwo jednoznacznie wypowiedzieć się na ten temat. Nie mam oczywiście żadnej trudności w dokonaniu oceny pierwszej grupy, którą nazwałam „graffiti wulgarnym”. Te bezmyślne, prymitywne, głupie, nieestetyczne napisy i rysunki to po prostu wandalizm. Te wątpliwej urody dzieła szpecą nasze ulice, nic poza tym nie wnosząc. Ten rodzaj graffiti po prostu mnie irytuje. Nie można powiedzieć, żeby nasze miasto należała do miast najpiękniejszych, a jeszcze do tego te napisy. Gdzie nie spojrzymy bazgroły – przekleństwa, przejawy nietolerancji, durne hasła. Nie mam rzeczywiście kłopotu, żeby ustosunkować się do tego rodzaju działalności. Jestem zdecydowanie „przeciw”. Moje rozterki zaczynają się, gdy mam oceniać dwa następne rodzaje graffiti - „zaangażowane” i „artystyczne”. „Graffiti zaangażowane” przekazuje jakieś treści, ważne, mądre, poruszające. Często są to bardzo inteligentnie skonstruowane i dowcipne hasła, które mówią o czymś rzeczywiście ważnym: o ekologii, o prawach człowieka, o poglądach politycznych, stosunku do służby wojskowej. Muszę przyznać, że pałam wyjątkowo dużym sentymentem do tego rodzaju ekspresji. Z dużym zainteresowaniem oglądam szablony w Kielcach i innych miastach Polski. „Graffiti zaangażowane” ma jednak jedną wadę – jak każdy z trzech wyżej wymienionych rodzajów, jest umieszczany na murach, płotach, budynkach. I jeśli nie mam nic przeciw „sprayowaniu” na starych, szarych, brzydkich i rozwalających się obiektach, czy np. na chodnikach, tak nie zgadzam się na malowanie kościołów, pomników, zabytków czy prywatnych domów. Podobnie wygląda sprawa w przypadku „graffiti artystycznego”. Doceniam talent artystyczny twórców, podziwiam piękne dzieła (jeśli tylko są piękne), ale potępiam jednocześnie dewastowanie zabytków czy czyjejś własności. Uważam, że każdy człowiek, młody i stary, ma prawo do ekspresji, do artystycznej wypowiedzi, ale na pewno nie kosztem innej osoby, czyjejś pracy czy własności. Jednak to nie koniec moich dylematów na temat graffiti. Nie będę prawdopodobnie bardzo konsekwentna, jeśli napiszę, że podobają mi się pomalowane pociągi. Z przykrością stwierdzam, iż są brudne i brzydkie, a tzw. „wrzuty” mogą być tylko ozdobą. Szczególnie, że niektóre z nich są rzeczywiście małymi „dziełkami sztuki”. Dzięki nim nasze pociągi są kolorowe, czasem zabawne, a czasem też po prostu ładne. Myślę, że należy się też zastanowić, po co młodzi ludzie malują pociągi, bo przecież nie tylko dla ich ozdoby. Wydaje mi się, że chodzi tu o swoisty bunt przeciwko dorosłym, o robienie czegoś nielegalnie, w tajemnicy. „Sprayując” nie robią przecież nikomu krzywdy, ale są już na granicy prawa, robią coś zakazanego – w nocy, po cichu. To na pewno bardzo zachęca młodych ludzi, mogą się zbuntować, odciąć od świata dorosłych. Jak widać nie jest mi łatwo jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule pracy. Chyba mi się to w ogóle nie uda. Wiem, że graffiti może być sztuką, ale wiem też, że może być wandalizmem, niszczeniem czegoś. Jest oczywistym, że na to nie mogę patrzeć z aprobatą, nie pochwalam tego. Ale jak odróżnić, czy jakiś malunek jest sztuką, czy jest już wandalizmem, kiedy zasługuje na uwagę a kiedy na usunięcie, zamalowanie. Nie ma na te pytania jednej odpowiedzi. Pewnie każdy z nas będzie miał swoje kryterium, bo każdy z nas ma swoje poczucie estetyki, różne rzeczy są dla nas piękne, ważne. Wydaje mi się jednak, że większość ludzi zgodzi się ze mną, że bez względu na walory artystyczne jakiegokolwiek dzieła, nie może ono niszczyć czegoś innego, czy to czyjejś własności, zabytków, miejsc kultu, w ogóle nic. A pociągi i przejścia podziemne? No cóż... im już niewiele może zaszkodzić. Czy sama zaangażowałabym się w taką działalność? Nie, ponieważ ... nie potrafię malować. Ale gdybym miała jakieś plastyczne zdolności, nie wykluczone, że pomalowałabym jakiś brzydki, brudny pociąg z powybijanymi szybami.
Grafiki to sztuka czy akt wandalizmu??
Odpowiedz i uzasadnij
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź