Dawno, dawno temu, za górami, za morzami stał sobie zamek w środku lasu. Przyjeżdżali do niego panowie odpocząć po kłopotach życia miejskiego. Cenili sobie życie kawalerskie. Kochali władzę i pieniądze. Potem wracali do swoich zajęć i dalej pracowali, władali, aż znowu potrzebowali odpoczynku, i przyjeżdżali do swego zamku. Przez parę lat nic się nie działo. Aż pewnego razu do zamku zastukała królewna - piękna, powabna, o długich włosach. Pół anioł, pół kobieta. Ubrana była w zwiewne, białe szatki. A że była bardzo zmęczona , to i nie zastanawiała się nad tym, że owy zamek był zamknięty dla kobiet. I kiedy zobaczyła łóżko położyła się i zasnęła. Tego wieczoru jak zwykle przyjechali panowie i nie wiedząc nic o zjawie, zaczęli jak zawsze swoje wieczorne rozmowy. - Nie, kobieta nie będzie mną rządziła – stwierdził stanowczo Pan z wąsami. - Masz rację Gustawie. Od kiedy to baba ma rozum – poparł go Pan z kozią bródką. - Ta ma - oponował Pan z bakami. - Coś ty Leonardzie, chyba żartujesz? - Nie. Ta ma – powiedział Leonard. - A ty skąd to wiesz? – zapytał Gustaw. - Widziałem. - A można zobaczyć rozum? – wątpił Pan z kozią bródką - Wincenty oczywiście, że nie można, ale to wychodzi w trakcie rozmowy – odparł Leonard. - Rozmawiałeś z nią? – zapytał Gustaw. - Tak. - I co – podniecił się Gustaw. - I nic. Żyję i mam się dobrze. Rozum to nie zaraza – kąśliwie odpowiedział Leonard. - Ale na żonę nie nadaje się – oznajmił tryumfalnie Wincenty. - A kto ją za żonę weźmie? – zapytał Gustaw. - Ja – odpowiedział Leonard. - Toś przepadł z kretesem – oznajmił wygolony Hipolit. - Nie sądzę Hipolicie. - Głupiś. Będziesz siedział pod jej pantoflem. Będzie ci rozkazywała i gnębiła. Wyciągała od ciebie tylko pieniądze. Leonardzie opamiętaj się – przekonywał dalej kolegę Gustaw. - Ona ma pieniądze- oznajmił mocno już zgnębiony Leonard. - A! To dlatego chcesz z nią się żenić? – podkreślił kolegę Wincenty. - Na Boga nie. Czy wy tylko pieniądze widzicie? – krzyknął desperacko Leonard. - No nie. Nie tylko, ale cóż można rzec. Baba jeszcze nadaje się do pewnych rzeczy – powiedział Wincenty i szelmowsko zaczął się uśmiechać. - Leonardzie, a cóż znaczy dla ciebie nasza przysięga? Mieliśmy pozostać wolni – zapytał Gustaw - Od czego. Od bab, oczywiście i tego całego małżeńskiego bałaganu. One nawet jak wypijesz parę kielichów, to zraz alarm podnoszą. O partyjkach pokera już nawet nie wspomnę. - No właśnie Leonardzie. Jeśli chcesz napić się mleka, to kupujesz zaraz krowę. Po co ci krowa jak możesz kupić mleko Nie chcesz chyba powiedzieć, że wycofujesz się z naszego układu. - A jeśli tak? -Toś głupi – podkreślił Ignacy. -A ty niby taki mądry?- odciął się Leonard. -Zdecydowanie mądrzejszy – odpalił od razy Ignacy. - A ja go popieram – stwierdził Klemens;. - Ty? Najtwardszy i najstarszy kawaler – zdziwił się Gustaw. - A tak. Ja. -Dlaczego?- zapytał Hipolit - A co mu żałować. Niech lezie w sidła. Pożyje pół roku i będzie tęsknił do nas, a nie będzie mógł przyjść, bo baba mu nie pozwoli. Potem obłoży się bachorami, na które będzie musiał zarobić jak wół i to będzie jeszcze mało. Ciągle będzie zmęczony i zapracowany. Wyłysieje, posiwieje, i tyle z tego życia będzie miał – odpowiedział Klemens. -Widzę, że poparcie wśród was mam – stwierdził gorzko Leonard. - Po co ci nasze poparcie? – zapytał dotąd milczący Polikarp. - Masz rację Polikarpie, do niczego mi nie potrzebne jest ono. Wizję natomiast roztoczyliście wspaniałą i pocieszającą – odpowiedział Leonard. - Jak chcesz pod topór to leź. Głupiś doszczętnie. A teraz dosyć. Siadajmy do pokera – oznajmił Gustaw. - Dobrze mówisz. Szkoda czasu i nerwów. Głupek zakochał się i nic na to nie poradzisz- - dodał na koniec Hipolit. Obrażeni na kolegę zasiedli za stołem do pokera. Grali parami. Pomału sączyli okowitkę i ostro przeklinając, co jakiś czas patrzyli na Leonarda. - A wiecie to mi go trochę żal – w końcu stwierdził Gustaw. - Dlaczego? – zapytał Ignacy. - Bo nie wie co go czeka, a że go lubię to i żal. - Aha. Graj, bo zaraz …. – i nie dokończył. Jego wzrok spoczął na lekko posuwającej się zjawie białej damy. Znieruchomiał. Nie wiedział, czy to sen, czy to jawa. Wydała się dla niego aniołem, więc i zdębiał na jej widok. Oczy zrobiły się maślane, a usta nie zdolne były nic powiedzieć. - Na co on się tak gapi ?– zapytał Klemens – i kiedy spojrzał, też znieruchomiał. Biała dama snuła się dalej po pokoju Czegoś szukała i nie śmiała zapytać. Widząc ich zdziwione miny zapytała. - A ponowie tutaj mieszkają? - Niby tak – ledwo wykrztusił Polikarp i dalej oniemiały patrzył na nią. - Bo tak naprawdę to chce mi się jeść i pić, a nie wiem, gdzie spiżarnia – odparła biała dama. I w tym momencie wszyscy jak jeden mąż rzucili się na pomoc damie i pędem ruszyli do spiżarni. Karty porozrzucane na stoliku, krzesła powywracane. Tylko oczy Leonarda drwiły z zapędów panów, którzy na jej widok zdurnieli zupełnie. - A kto to zje?– zapytała biała dama swym aksamitnym głosem. - To tylko troszkę tej galaretki, sam ją przyrządzałem – powiedział Polikarp. - O widzę, że z ciebie dobry kucharz – powiedziała biała dama trzepocząc rzęsami. - Najlepszy - rzekł Polikarp - Odsuń się – warknął Ignacy. - Dlaczego? – zapytał Polikarp - Bo galaretka to nie dla damy. Zjedz kochanie tego prosiaczka. Jest wyśmienity. Sam, go przyrządzałem – oznajmił Ignacy. -Odsuń się Ignacy, Jestem najstarszy, więc mam pierwszeństwo – warknął Klemens. Przepychali się poszturchiwali się, a kiedy biała dama zapytała o czerwone wino wszyscy runęli do piwniczki. Mało ze schodów nie pospadali. Butelki wyrywali sobie z rąk i ścigali się, kto białej damie zniesie wino pierwszy. Leonard stał z boku i tylko z politowaniem kiwał głową. Przed chwilą wielcy i silni, teraz tylko mali i uniżeni słudzy białej damy. Po wielu latach kiedy jego syn ruszył do tego samego zamku opowiedział mu tę historię. - A biała dama – pytasz synu. No cóż jak biała dama znikła i znikł sen o kawalerach, którzy nie będą jej szukać. Pozostawiła po sobie powiew wiatru, marzenie bycia z tą jedną i jedyną, które tkwi w nas, tylko nie umiemy się do tego przyznać. - A polityka?- pytasz. Kobieta nie rządzi, ale i nie wiem dzisiaj, czy to dobrze, czy źle. - A ja? – Ożeniłem się z tą jedną i jedyną. Nie wyłysiałem, ale i pracy mam dużo, czasami ponad siły, ale nie żałuję. Mam ciebie. -A panowie – pytasz. Nie odnaleźli białej damy. Dalej grają w pokera. Nie mają nic prócz starości i samotności. Tak przegrali swoje życie.
W zamku rydzyńskim jest kaplica, przed kaplicą pokój, a w tym pokoju obraz kobiety wyższego stanu; kto jest ta kobieta, kto ją malował, zawiesił, skąd się wzięła w tym zamku? Nikt tego nigdy nie wiedział, nikt wiedzieć nie będzie. Obraz ten nie ma nic uderzającego w sobie oprócz surowego nieco spojrzenia i ręki jednej nienaturalnie jakoś położonej. Palce tej ręki zdają się jakby przesilone, skościałe po jakimś czynie gwałtownym, może zbrodniczym. O nic łatwiej wprawdzie jak o domysł podobny, w którym zapewne i cienia prawdy nie ma. Tu przecież prędzej wypatrzyć by go można; stara bowiem i głucha wieść krążyła tu kiedyś, jakoby przed niepamiętnymi czasy w miejscu tym jakaś zbrodnia spełnioną być miała. Mówiono nawet i o dwóch sierotach, ale z taką niepewnością i ciemnotą rzeczy, że nikt prawie wiary temu nie dawał. Rzadko więc i bardzo rzadko o tym mówili ludzie, byliby nawet wiecznie zamilkli, gdyby widmo ukazującej się niekiedy w zamku kobiety nie wywoływało czasami z pamięci tej bolesnej powiastki. Widmo to nie kłóci tak nielitościwie spokojności, jak się to gdzie indziej dzieje. Spotykają je tylko niekiedy klęczące na korytarzu i zatopione w modłach; gościom nawet nocującym w przykaplicznym pokoju, cichym tylko o północy przypomina się stąpaniem. Niewiast jednakże i drobnych dziatek snu nigdy nie przerywa, jakby na wrodzoną ich lękliwość względne. Jest przecież w każdym roku jedna noc straszliwa, okropna, której nikt w zamku przespać nie może; tych nawet, co nic nie widzą, nie słyszą, o niczym nie wiedzą, porywa jakaś gorączka niespokojności. Zdaje się, że coś nadzwyczajnego przeczuwają w naturze. Przez całą tę noc, choć niebo wkoło jest jasne, pogodne, zawsze się waży nad zamkiem jakiś obłok czarny, a pobliższe drzewa ogrodu, choć żadnym nie wzruszone wiatrem, dziwnie szeleszczą. Już od jedenastej godziny słychać jakiś szum i łoskot w kaplicy, jakieś wyraźne chodzenie i ustawianie sprzętów. Kryje się służba zamkowa, śmielsi tylko bliżej przystępują, słuchają, zaglądają; twarze ich przecież bledną, wznoszą się włosy, całe powietrze zda się jakąś nasiąkłe okropnością. Uderza północ. Roztwierają się same przez się drzwi kaplicy, zapalają się świece na ołtarzu, lecz jakimeś dziwnym, bladym, błękitnym światłem; widmo kobiety w białej i długiej szacie, z rozpuszczonymi włosy, wywiędłym boleścią obliczem klęczy przed ołtarzem. Nagle zimno grobowe uderza wkoło; ukazuje się kapłan w ornacie ze mszą świętą idący. Okropny widok!... Kapłan ten jest kościotrupem... głowa jego trupią, ręce kielich niosące kościami tylko; poprzedzają go dwa małe szkielety w komżach. Jeden z nich niesie ampułki, drugi mszał ogromny. Zaczyna się msza święta, kapłan składa i rozkłada ręce, obraca się, przyklęka, czyta w mszale, gorąco się modli; dwa małe szkielety zdają się modłom jego odpowiadać, żaden przecież głos, żadne westchnie nie dosłyszeć się nie daje. W chwili tylko podniesienia ciała i krwi Pańskiej głuchy odgłos kościanego dzwonka głębokie przerywa milczenie. Kończy się obrzęd; kapłan zasiada w krześle - widmo przystępuje do spowiedzi. O, jakże gorąco modli się wprzódy; jakiż to ciężar piersi jego rozpiera! Spowiada się, kapłan słucha i długo, długo słucha. Ileż to łez i westchnień przerywa tę spowiedź! Wielki Boże! Jakżeż straszliwym musi być wyznanie tego widma, jaka zbrodnia jego. Patrz! patrz, po trupiej czaszce kapłana zimny pot zlewa się strumieniem, w wydrążonych oczach błyska promień oburzenia, wiszący obraz kobiety cały czernieje, jakiś głuchy grzmot daje się słyszeć nad zamkiem! Drobne dwa szkielety, klęcząc i modląc się, zdają się błagać za winną. Wyznała już wszystko i schyla głowę, i bije się w piersi na znak żalu i skruchy. Bije silnie - płacze i czeka. Czeka chwil kilka, wreszcie podnosi na kapłana wzrok błagalny i mówi: - Przebaczenia! A kapłan jej grobowym odpowiada głosem: - Nie w tym roku jeszcze! - I kiedyż, kiedyż! - odzywa się widmo. Kapłan milczy. Wskazuje jej na dwa klęczące szkielety, znika, gasną świece, zamykają się drzwi kaplicy, jęk tylko długi słychać za nimi i naraz wszystko cicho i ani śladu tego, co przed chwilą było.
Możesz napisać że z klasą wybraliście się na wycieczkę do jakiegoś zamku. Twoje koleżanki lubią przygody a ponieważ przewodnik trochę przynudzał postanowiłyście odłączyć się od grupy i same zwiedzić zamek . Na początku było bardzo fajnie i śmiesznie. Widziałyście wiele ciekawych rzeczy. W końcu znalazłyście się w starej zaniedbanej i opuszczonej komnacie . Gdy weszłyście drzwi same się zamknęły . Wszystkie bardzo się przestraszyłyście. W komnacie unosił się dziwny dym . nagle coś zaczęło skrzypieć i huczeć . Wszystkie krzyknęłyście że to duchy i trzeba ociekać . Jedna koleżanka mówiła że coś ją dotknęło i zaczęła piszczeć tak głośno że ktoś to usłyszał i przybiegł. Wszystko się dobrze skończyło . Mam nadzieję że trochę pomogłam . Możesz to sobie zmienić ;D