Pan wiechowski - jego opinia na temat Marcina Borowicza

Pan wiechowski - jego opinia na temat Marcina Borowicza
Odpowiedź

Marcin Borowicz jest bohaterem powieści Stefana Źeromskiego pt. "Syzyfowe prace". Żył w czasie zaborów, od najmłodszych lat poddawany był rusyfikacji. Wydawałoby się, że powinien zostać całkowicie zrusyfikowany, ale stało się inaczej. Marcin odnalazł drogę do polskości. Rodzice Marcina, państwo Brorwiczowie, chcieli solidnie wykształcić syna. Jednak jego ojca, Walentego Borowicza, nie było na to stać, gdyż uczestniczył w powstaniu i część jego majątku uległa konfiskacie. Na korepetytora brakowało pieniędzy, więc chłopca wysłano do "Naczalnoje Owczarskoje Ucziliszcze". Nauczycielem w tej jednoizbowej szkole był Polak, Ferdynand Wiechowski. Marcinek wywodzący się z polskiej zubożałej szlachty nie znał rosyjskiego. Jednak powoli zaczął się oswajać z gramatyką tego języka. Pan Wiechowski szczególnie lubił śpiewać "śliczne pieśni po rusku", więc chłopiec wkrótce opanował jego repertuar. Pani Marcjanna z Piliszów, żona nauczyciela, napisała do jego rodziców: "zdumiewające uczynił w naukach postępy". Borowicz nauczył się czytać po rosyjsku. Ziarno rusyfikatorów zostało zasiane. Pierwsze miesiące w klerykowskim gimnazjum były, dla chłopca przyzwyczajonego do mowy polskiej, szokiem. Było to gimnazjum rosyjskie przemianowane ze szkół wojewódzkich w Klerykowie. Zakaz mowy polskiej w murach gimnazjum nie zawsze był przestrzegany. Niektórzy krnąbrni chłopcy na przerwach rozmawiali po polsku, ale zostawali zapisywani przez dyżurnych, a nastepnie surowo karani. Marcin powoli zatracał swoją polskość. Godziny nauki w języku rosyjskim zrobiły swoje. Czasami łatwiej było mu wyrazić skomplikowane myśli, zwłaszcza opinie o rosyjskich ksiązkach, właśnie w tym języku. Zapewne jego tożsamość narodową próbował pielęgnować Kościół katolickim, w którym, mimo zakazów władz, modlono się i śpiewano po polsku. O dziwo, lekcje rosyjskiego równiez miały duży wpływ na to, że chłopiec wciąż był Polakiem. Z nauczyciela, Iłariona Stepanycza Ozierskija, uczniowie ciągle robili sobie żarty. Nie słuchali go, wymyślali psikusy oraz mówili po polsku. Marcin Borowicz był pupilkiem władz gimnazjum, namacalnym dowodem na to, że rusyfikacja przynosi pożądane efekty. W osiągnięciu wpływowej pozycji pomogła mu zapewne wizyta w teatrze rosyjskim, który zawitał do Klerykowa. Najgorszy wpływ na chłopca miały lekcje historii surowego nauczyciela Kostriulewa. Nabijał on młodziezy do głów kłamstwa, które uważała ona za najszerszą prawdę. Zachęcał do ostrego traktowania w wypracowanaich Poslki, pisania o niej jak o "gnieździe rozbestwionej szlachty" i opiewania Imperium Rosyjskiego. Browicz "połknął haczyk"; poczuł sę mądry, dojrzały i oświecony. Przykładem głębokiej wiary w słowa władz jest chocby pamiętna lekcja historii, kiedy uczeń Walecki zaprotestował przeciwko czytaniu przez Kostriulewa "dopełnienia". Była to zmyślona historia o polsko - jezuickich mniszkach, które rzekomo były morderczyniami dzieci ledwo narodzonych. Borowicz był oburzony buntem kolegi, który w "imieniu całej klasy" prosił o zaprzestanie czytania. Marcin uważał, że wiadomości serwowane przez Kostriulewa są ciekawe i prawdziwe. Właśnie w tym momencie Marcin wydaje mi się najbardziej zrusyfikowany. Dopiero w czasie pewnej lekcji języka polskiego nastąpił przełom w świadomości narodowej chłopca. Obudził się w nim patriota. A wszystko dzięki Bernardowi Zygierowi, chłopcu wydalonemu z warszawskiego gimnazjum za "niebłogonadiożnost", czyli myśli niezgodne z obowiązującymi normami. W rzeczywistości oznaczało to niestosowanie się do nakazów i zakazów władz rosyjskick. Do klerykowskiego gimnazjum dostał się za specjalnym pozwoleniem kuratora okregu naukowego. Bernard mieszkał u Kostriulewa i miał zakaz utrzymywania blizszych kontaktów z pozostałymi uczniami. Codziennie rewidowano jego tornister. Przed przybyciem młodzieńca do gimnazjum język polski był przedmiotem nieciekawym. Spolszczony nauczyciel pan Sztetter wzywał uczniów do tablicy, a oni tłumaczyli z wypisów Dubrowskiego nudne urywki. Nauczyciel bardzo bał się o swoją posadę, dlatego na lekcjach nie mówiono po polsku. Uczniowie traktowali ten przedmiot pobłażliwie, a że odbywał się 4 razy tygodniowo, między ósmą a dziewiąta rano, często z nieog uciekali. Wsód wagarowiczów był zapewne i Marcin Borowicz. Podczas swojej pierwszej w klerykowskim gimnazjum lekcji języka polskiego, Bernard Zygier popisał się świetną znajomością ojczystej literatury. Gdy zaczął recytować "Redytę Ordona" z Marcinem stało się cos dziwnego: "serce Marcina szarpnęło się nagle, jakby chciało wydrzeć się z piersi, ciałem jego potrząsnęło wewnętrzne łkanie. Scisnął mocno zęby, zeby z krzykiem nie szlochać. Zdawało mu się, ze nie wytrzyma, że skona z żalu". Wtedy Borowicz poczuł się Polakiem. O dtego momentu przestał się stosować do zakazu czytania skiążek "zakazanych". Zacżął spotykać się co niedzielę z Radkiem, Waleckiem, Zygierem u swego kolegi Gontali. Chłopcy czytali zabronione książki, przygotowywali rozprawki z ich treści i dyskutowali. Ale co najważniejsze, rozmawiali i mysleli po polsku. Kiedy profesor Majewski chciał wyśledzić miejsce spotkań, Marcin przechytrzył go i powiadomił kolegów o niebezpieczeńtwie. Chociaż droga Marcina Borowicza do polskosci była długa i wyboista, to ostatecznie chłopak był Polakiem. Prawdopodobnie, gdy studiował na uniewrystecie, również orgaizował spotkanie konspiracyjne i z wielką radością powitał odzyskanie po latach przez Polskę nieodległości.

Dodaj swoją odpowiedź