Nie ma co tu dużo pisać, ale można ująć to wszystko w krótkim stwierdzeniu: „Oj, było cudownie!” Dużo świeżego puchu. Górska zimowa sceneria wręcz powalała na kolana swym pięknem. Od rana, wraz z całą dość liczną grupą w takim właśnie miejscu spędzaliśmy ten ostatni dzień roku. Były wycieczki oraz zimowe zabawy. Mimo tłumu turystów warunki narciarskie były tak cudowne, że po prostu nie można było się świetnie nie bawić. A to był mój pierwszy raz, kiedy to założyłem na nogi te dwie deski z zadartymi nosami. Moim instruktorem była bardzo sympatyczna koleżanka, która to właśnie namówiła mnie na ten wypad. Po godzinie i opanowaniu chyba wszystkich możliwych technik upadania, udało mi się w końcu przejechać pługiem 200-metrowy odcinek oślej łączki i nie najechać zarówno sobie nartą na nartę jak i nie staranować mojej, chyba jakoś lepiej uzdolnionej, instruktorki. Niestety po południu ludzi było już tak wiele, że swoją osobą stwarzałem realne zagrożenie dla ich zdrowia i życia. Dlatego wolałem wrócić do schroniska i odpocząć przed tym, co było jeszcze dziś w planie. Wkrótce nastał przepiękny wieczór, którego mrok rozświetlał srebrzysty blask półksiężyca jednocześnie tworząc na śniegu wspaniałe obrazy złożone z milionów błyszczących punkcików. Sanki były gotowe do kuligu – głównej atrakcji tego dnia. Jeszcze tylko losowanie miejsc... Ten przywilej, jak zwykle przekonany o swoim braku szczęścia, wolałem oddać w ręce mojej koleżanki, z którą to razem spędzaliśmy te ostatnie godziny starego roku. I nie zawiodłem się – trafiło nam się najlepsze miejsce: na samym końcu! Oczywiście jechaliśmy razem. Ona siadła z przodu, ja za nią pozwalając jej wygodnie oprzeć się o mnie. Gwałtownie szarpnięcie i ruszyliśmy leśnym duktem zasypanym śniegiem ciągnięci przez starą, ale żwawą klacz. Mimo śniegu i lodu takiego szybkiego galopu nie powstydziłyby się nawet konie wyścigowe. A tu przecież do ciągnięcia poza dużymi saniami, na których było ok. 20 osób, jeszcze sznur małych sanek. Każdy z zakrętów był oznajmiany przez głośny pisk wszystkich uczestników tej imprezy, lecz zdecydowanie najgłośniej przez tą drobniutką osóbkę siedzącą tuż przede mną. Zabawa była wprost cudowna. Z drzew sypał się na nas drobniutki srebrzysty pyłek. Trasa zaczęła wieść nieco z górki. Koń przyspieszył jeszcze bardziej. To było bardziej ekscytujące od jazdy w wesołym miasteczku. A w szczególności jadąc na samym końcu. Jednakże wszystko musi mieć także swoje plusy i minusy. Na którymś z zakrętów nie utrzymaliśmy się i padliśmy na śnieg pchnięci potężną siłą odśrodkową. Co robić? Cały długi szaleńczy pojazd uciekał. Nie było czasu do zastanowienia – trzeba gonić. Tym bardziej, że byliśmy w samym środku gęstego lasu. Szybko dopadłem naszych sanek i wskoczyłem na nie. Ale moja „współpodróżniczka” nie nadążała. „Szybciej, szybciej” wołałem i jednocześnie myślałem, co tu zrobić. Lód i śnieg nie ułatwiał pogoni. Jednak brakowało już tak niewiele. Jechałem tyłem na sankach i wyciągałem rękę... Jeszcze tylko troszeczkę... Szaleńczy pościg szybko wysysał siły. To ostatnia szansa: „skacz!” zawołałem i złapałem ją za ręce. Niestety do sanek nie udało się doskoczyć. Jednak z całej sił trzymaliśmy się silnie zaciskając dłonie. Nie można było puścić. Zebrałem wszystkie siły i jednocześnie kładąc się na sankach wciągnąłem ją. Udało się! Strasznie zmęczeni, ale znów na swym śnieżnym pojeździe. I tak leżąc dojechaliśmy do końca tego biegu; tak ekscytującego, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyliśmy. Potem było ognisko. Po tej małej kąpieli w śnieżnych zaspach z naszych ubrań unosiły się kłęby pary. Wyglądało to bardzo zabawnie. Przez te kilka ostatnich godzin, jakie zostały do godziny „zero” opowiadaliśmy sobie o przeżyciach minionego dnia. Atmosfera była bardzo wesoła. Na chwilę przed północą wszyscy byli już gotowi. Zaczęło się końcowe odliczanie... Szampany schłodzone w śniegu już czekały. Jeszcze tylko 3... 2... 1... I Nowy rok! Strzeliły korki oraz przepiękne fajerwerki. * * * Wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Niebo było rozświetlone tysiącem przepięknych, kolorowych gwiazdeczek sztucznych ogni. Sąsiad z góry głośno oznajmiał nadejście nowego roku... Po pięciu minutach wróciłem i przykryłem głowę poduszką próbując wrócić do mojej koleżanki i górskich scenerii... I tak oto spędziłem tego Sylwestra.
stlwester 2010 31 grudnia rano wraz z kilkoma przyjaciolmi rozpoczelismy przygotowania do zabawy sylwestrowej i pozegnania starego roku. zabawe zaplonowalismy u jednej z kolezanek wraz z jej rodzicami. rodzice pomogli nam przygotowac jedzenie i napoje szampana pikollo i inne zakaski.my zajelismy sie dekoracjami propozycjami zabaw wyborem super muzyki. o godzinie 17 wszystko bylo gotowe zaczela sie zabawa. najpierw skromny poczestunek i rozpoczela sie dyskoteka. wszyscy super sie bawili gralismy w rozne gry i zabawy.na tle kolorowych lampek wszyscy wygladali czarujaco bylismy poprzebierani w rozne postacie z bajek. w tym momecie przypomnialam sobie nasze pierwsz dzieciece sylwestry .teraz gdy jestesmy juz starsi to wszystko nabralo innego wymiaru .czlowiek uswiadamia sobie ze oprocz super zabawy jestesmy znowu starsi i bardziej powazni ale pod wplywem zabawy szybko o tym zapominam.juz niedlugo 12 czas na otwarcie szampana na ktorego zaprosilismy rowniez rodzicow bo wlasnie dzieki nim moaemy sie tak swietnie bawic .cxas przygotowac fajerwerki wychodzimy na dwor jest zimno ,ale to nam nie przeszkadza.wybija polnoc leje sie szpan wybuchaja petardy szczelaja fajerwerki wszyscy skladaja sobie zyczenia szczescia zdrowia powodzenia wszystkiego co najlepsze a rodzica wiele wytrzymalosci aby nas dobrze wychowac wyksztalcic.kazdy z nas chcialby aby ten rok byl lepszy od starego. po powrocie do domu znowu tance i zabawa do ranna o 5 rano pozegnalismy sie i rozeszlismy do swoich domow,umowilismy sie na sprzatnieci e nastepnegodnia podziekowalismy rowniez rodzicom. mysle ze to byl wspanialy sylwester duzo smiechu i zabawy .nic nikomu sie nie stalo dbalismy o bezpieczenstwo i rozwage. mam nadzieje ze na drugi rok znowu spotkamy sie w tym gronie
Sylwester który miał odbyć się 31 grudnia - 1 stycznia spędziłam w zakopanym wraz z rodziną .To była pierwsza moja noc sylwestrowa w Zakopanym.Nie samo wite były tam piosenki góralskie oraz tańce. Inaczej był tam obchodzony nowy rok o 24:00 nie wyliczają sekund ani nie popijają szampanem. Nie ma także fajerwerków . Popija się kozie mleko i zajada się oscypkiem. Gdy czas fajerwerków górale wyśpiewują pieśnie i tańczą aż do białego rana.Obchodzony tam sylwester jest niesamowity ale w naszym regionie nowy rok nie zastąpi świętowanie nawet Zakopane. zmyślonee ale jest ; p