Dochodzi północ, za chwilę będzie 13 grudnia. Dwadzieścia pięć lat temu mniej więcej o tej porze jedna z wielu ekip internujących schwytała mnie na klatce schodowej. Byłem dostatecznie wysoko w strukturze “Solidarności” (zastępca redaktora naczelnego głównego pisma Związku) by od razu nie mieć żadnych złudzeń, że rozpoczęto likwidację “Solidarności”. Stawało się to, czego byłem pewien zanim jeszcze podpisano porozumienia Sierpniowe. Wiedziałem, że uczestniczę w wielkim zrywie wolnościowym, że nie mógłbym w nim nie uczestniczyć, i że ten zryw jest skazany na porażkę. Byliśmy w sytuacji niezwykle dramatycznej, jak w greckich tragediach. I mimo upływu 25 lat od tamtego czasu nie ma prób zrozumienia tego dramatu wielkich racji zderzonych z murem niemożliwym wówczas do przebicia. Są ciągle stare sztance zaśniedziałe, nudne i powtarzane niemal machinalnie każdego 13 grudnia. A z drugiej strony znaczna większość ludzi w kraju, która uporczywie, trafnym instynktem, choć minęło już pokolenie, wyczuwa, że mogło się wtedy skończyć straszliwie, gdyby nie stan wojenny, i ja należę do niej, choć mnie schwytano tamtej nocy. Ta data ciągle czeka na to, by spojrzeć na nią bez wojennych emocji sprzed ćwierćwiecza, by dostrzec w niej to, co było w tamtych wydarzeniach najbardziej dramatyczne, ale i najbardziej fascynujące, intelektualnie nośne i płodne, zderzenie racji; woli wolności i konieczności trwania. Nic wartościowego intelektualnie i pożytecznego dla obywatelskiej edukacji nie pojawi się na temat 13 Grudnia, jeżeli będzie pisane ze starą wrogością w głowie, jak to jest prawie bez wyjątku do tej pory. Przykładem jest historiografia IPN-owska będąca w wiekszości przypadków intelektualnie jałowymi wypisami z dokumentów bezpieki sklejonymi starą “antyreżimową” śliną. Powiedziano, że ma być msza za ofiary stanu wojennego. Słusznie, niech będzie. Ale główną mszą powinna być tego 13 grudnia msza za narodową zgodę i zrozumienie i taka msza jest obowiązkiem Kościoła w tym dniu. Tylko, że on na to na razie nie wpadł, jakby ulegając tym starym sztancom. Sporo po północy, o tej porze chyba już nas rozprowadzano po celach na Białołęce. I wiedzieliśmy, że stan wojenny wprowadził Jaruzelski. Poczułem wtedy jednak pewną ulgę, że chyba nas nie rozwalą. Przypominam, że w “Przeglądzie” jest rozmowa ze mną na temat PRL i stanu wojennego; http://www.przeglad-tygodnik.pl/ Także na tej stronie w “Publicystyka – wywiady”, jest wywiad “Panna “S” na falach przemian” z przed kilku lat, o tym samym. PS. Postanowiłem wprowadzić tutaj komentarz, jaki dałem na blogu Skalskiego w Salonie 24: “Erni, Ten w tej chwili czołowy argument, że Ruscy w końcu 1981 roku by nie weszli oparty jest na zupełnie błędnej interpretacji dostępnych dokumentów. Na interpretacji w której chodzi z góry o to, żeby wywieść wnioski niszczące Jaruzelskiego. Problem podstawowy jest inny, nie to czy by weszli czy nie, bo oczywiście, że nie palili się aby wchodzić, tylko to, czy Rosja Breżniewa dopuściłaby do utraty Polski, najważniejszego dla niej kraju w Europie, kluczowego dla politycznej i militarnej dominacji aż po Łabę, kluczowego dla zachowania statusu supemocarstwa. Upadek komunizmu w Polsce musiał oznaczać początek kryzysu całego układu i rosyjskiego panowania nad polową kontynentu. Ja wykluczam, by na coś takiego przystali. Twierdzę, że trzeba być politycznym ignorantem, albo człowiekiem o intencjach dalekich od dojścia do prawdy, by coś takiego dopuszczać. O tym, czy Rosja była gotowa Polskę odpuścić nie wolno wnioskować na podstawie końca roku 1981, to błąd, albo zła intencja. Wtedy Oni wiedzieli, że Polacy przygotowali operację rozbicia “S” swoimi siłami, że ją odsuwają, ale są gotowi. Mówiąc wtedy Jaruzelskiemu, że nie wejdą mówili tyle tylko; Towarzyszu Jaruzelski musicie to zrobić sami i tylko sami, to Wasz obowiązek wobec wspolnoty socjalistycznej, bo jak nie zrobicie to…. Taki był sens tych gadek na kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego. O ich rzeczywistej pełnej determinacji, by Polski nie stracić świadczył grudzien ale roku 1980! Ich wydarzenia sierpniowe przeraziły, sądzili, że proces zawałki systemu komunistycznego w Polsce będzie błyskawiczny, jak na Węgrzech. I już w końcu listopada była gotowa do akcji potężna struktura interwencyjna. I to nie Reagan, ani nie Papież odwiedli ich od wejścia, lecz Polacy, głównie Kania, który w znanej dramatycznej rozmowie z Breżniewem przekonał go, żeby poczekali, bo władze polskie trzymaja sytuacje pod kontrola i obiecał mu, że załatwią się z “S” własnymi siłami. Grudzień 1980 to jest test na gotowość do odpuszczenia Polski! Nie było żadnej gotowości, były wszelkie możliwości niedopuszczenia do tego. Gadanie o zaangazowaniu w Afganistanie, czy o sankcjach to jest coś co nawet na dyskusje nie zasluguje. Ta rocznica z punktu widzenia lepszego zrozumienia tamtych wydarzeń jest stracona. Sztampa i wzniosła nuda połączone z wymyślaniem Jaruzelskiemu. I oczywiście to nie była żadna wojna polsko-jaruzelska, bo ogromna część narodu stała po jego stronie i stoi do dziś. To też warto dostrzec po 25 latach.
Napisz opowiadanie sajens fiction pt "Wycieczka w nieznane" przynajmiej 1,5 strony w zeszycie
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź