Dawno o nim marzyłam. Myślałam że nigdy nie doczekam się tego małego szczęścia. A jednak. Ten dzień zaczął się normalnie. Wstałam z łóżka, ubrałam się i umyłam zęby. Poszłam na śniadanie i zakładając kurtkę i czapkę jadł…Am kanapkę. Krzyknęłam coś do mamy że wrócę niedługo i wyszłam. Szłam tak kopiąc kamyk jakby to była piłka. Rozmyślałam nad tym jakie to moje życie jest bezbarwne, że gdy wracam do domu nie mam się do kogo przytulić , z kim porozmawiać. Idąc tak śpiewałam sobie pod nosem moją ulubioną piosenkę.Tak. Marzyłam o jakimś zwierzątku. Modła to być papuga, owca , koza. Jakiekolwiek choćby najmniejsze zwierzątko. Niestety moi rodzice nawet nie chcieli o tym rozmawiać. Mówili że nie mamy czasu na takie obowiązki. Może oni nie ale ja jak najbardziej. Miałam czas na zwierzątko. Doszłam do dość ruchliwej ulicy i dlatego przestałam myśleć o niebieskich migdałach i rozglądałam się na boki. Nagle przed jednym z aut przebiegł malusi piesek. Samochód potrącił go. Nie myślałam że może mi się coś stać. Wbiegłam na jezdnię , zdjęłam kurtkę okrywając zwierze, i pobiegłam z nim do domu. Biegnąc wyjęłam komórkę i zadzwoniłam do mamy. Powiedziałam żeby zadzwoniła do jakiegoś weterynarza że zaraz tam będziemy. Mama Nike pytała o szczegóły bo wiedziała że i tak nie mam czasu na opowieści. Kiedy dobiegłam do domu nasz samochód był już odpalony. Wzięłam butelkę z wodą i próbowałam napoić psiaka. W mgnieniu oka byliśmy na miejscu. Weterynarz wziął pieska i zamknął za sobą drzwi. Czekałyśmy z mamą w poczekalni. W oczach kręciły mi się łzy. Wiedziałam że to głupie bo to nie mój pies ale i tak było mi bardzo smutno. Mama przytuliła mnie i powiedziała że porozmawiamy o zwierzątku. Ale ja chciałam tylko żeby ten pies przeżył. Godziny dłużyły się w nieskończoność. W końcu weterynarz otworzył drzwi i zaprosił nas do środka. Tam czekał piesek. Byłam taka szczęśliwa. Weterynarz powiedział że musimy się nim zająć bo inaczej on nie przeżyje dwóch dni. Popatrzyłam błagalnie a mamę. Zgodziła się. Wzięłam Kofiego na ręce i rozpłakałam się. On polizał mnie po twarzy i zamknąl oczka. Był tak zmęczony że zasnął. Nie wyobrażam sobie jego losu gdybym nie wyszła na spacer, gdybym nie kopała kamyka, rozmyślała nad zwierzątkiem i popatrzyła się w prawo i w lewo przy jezdni. Te wydarzenia sprawiły że mam psa i nigdy nie zapomne tego dnia. Zyskałam najlepszego przyjaciela i zobaczyłam że braterska miłość istnieje także pomiędzy zwierzęciem a człowiekiem. mam nadzieję że tyle wystarczy. Jeżeli nie to przepraszam i myślę że różnymi przymiotnikami możesz uzupełnić to opowiadanie żeby było dłuższe.
Pewnego zimowego dnia Marcin wybrał się na spacer po parku.Widział ludzi któży takim spacerem uciekają od codziennych spraw.Ale pod jedną z ławek zobaczył małego pieska.Potrzedł do niego.Biedny piesek trząsł się z zimna. Marcim postanowił zabrać pieska do domu. Gdy byli już w domu piesek speszył sie chciał uciec ale widok kominka uspokoił go. Chłopak położył go na kocu obok kominka by ten się ogrzał. Sam zaś poszedł zrobic mu coś do jedzenia i picia.Mały zjadł i wypił wszystko do dna był głodny.Następnego dnia do drzwi Marcina zadzwonił listonosz który przyniósł pocztę mały reksio(tak go nazwał chłopak) postanowił uciec wyślizgnoł się z domu.I znów trafił do parku był tam cały dzien i całą noc.Marcin szukał go. Reksio zapamiętał droge do domu MArcina rankiem ruszył do niego uznał że on był jego prawdziwym przyjacielem.Zaczoł szczekać pod drzwiami chłopak wpuścił go bez wahania ten zaś udał się na koc przy kominku. I tak zaczeła sie przyjaźń między człowiekiem a zwirzęciem.
----> Każdy w swoim życiu szuka drugiej osoby, osoby, która wesprze nas w trudnych momentach, nie tylko materialnie, ale na duchu. Często pragniemy tej małej, lecz z drugiej strony wielkiej wartości, jaką jest przyjaźń. Moja historia z przyjaźnią, lecz nie z człowiekiem zaczęła się pewnego zwyczajnego dnia. ----> Jak zawsze rano, niechętnie podniosłam się z łóżka słysząc głos pochylonej nade mną mamy. "Ach... nie.... mamo jest sobota. Daj mi spać"- powiedziałam nakrywając sobie poduszkę na głowę. Lecz mama nie odpuściła. Bez gadania wstałam z łózka, wskoczyłam w ubrania. W pośpiechu zdążyłam chwycić kanapkę i wybiegłam z domu. Był bardzo chłodny i rześki poranek. Bez entuzjazmu ruszyłam przed siebie. W lesie usłyszałam dziwne dźwięki. Wydawało mi się, że coś się na mnie patrzy. Co chwilkę oglądałam się za siebie, aby sprawdzić czy ktoś mnie nie śledzi. Nagle... Ujrzałam coś.... "To.... To... To jest lis"- powiedziałam do siebie. Patrzył na mnie swoimi czarnymi oczkami, jakby chciał się zbliżyć, ale się bał. Powoli, drobnymi kroczkami zbliżyłam się na bezpieczną odległość, a on nadal stał tam gdzie poprzednio. Chwilę potem byłam oddalona od niego o 50 cm. Wychyliłam lekko i spokojnie rękę, a on swoim małym, czarnym, wilgotnym noskiem powąchał moją rękę. Zaryzykowałam i pogłaskałam go." Dziwne... Przecież to dzikie zwierze. Zaufał mi" - pomyślałam. Spędziłam z nim cały dzień, bawiąc się i turlając po ziemi. Pomału zaczęło się ściemniać, więc poszłam do domu. Na drugi dzień także ruszyłam do lasu, gdzie czekał na mnie mój mały przyjaciel - lis. Mam nadzieję, że pomogłam. Pozdrawiam :]