Analiza końcowej sceny "Makbeta" Szekspira.

Makbet Williama Szekspira, jest sztuką o tyle dramatyczną, co prawdziwą. Poznajemy w niej Wielkiego wojownika, dobrego przyjaciela, wiernego poddanego, Makbeta. Jest to człowiek niezwykle ambitny o prawym sercu. Sztuka opowiada jak ten dobry człowiek zostaje wyniesiony do rangi króla a jednocześnie upada. Na swej drodze życia spotyka 3 czarownice wróżące mu szczęście, które stanie się zarazem jego przekleństwem. Makbet, mężny rycerz, przyjaciel, lennik, w pogoni za ambicją morduje króla rozpoczynając tym samym swoją wędrówkę do piekła.

Akcja V aktu dzieje się na zamku, w Dunsinane. Wojska Malkolma, Siwarda i Makdufa nadciągają. Z wypowiedzi Makbeta dowiadujemy się, że mieszkańcy zamku są przestraszeni. Krzyki: „Idą!” świadczą zapewne, że już widać wojska nieprzyjaciela. Król Makbet nie traci jednak pewności siebie. Jego zamek zdaje się być niezdobytą fortecą. Zapewne Makbet potrzebuje jakiegoś zapewnienia, że jego władza jest niezagrożona, a sytuacja nie jest tak poważna, na jaką wygląda. Kpi sobie z okupantów, jest przekonany, że nie uda im się zdobyć zamku.... Ba... Przegoniłby „przybłędów” gdyby nie było z nimi ludzi, którzy powinni być po jego stronie. Te buńczuczne rozważania, pełne tragicznego chichotu z własnej beznadziejnej sytuacji przerywają krzyki niewiast zapewne z sąsiedniej komnaty. Kiedy Seyton, jeden z nielicznych wiernych mu oficerów, wychodzi, aby sprawdzić powody owej wrzawy, Makbet doświadcza czegoś, czego nie doświadczył od tak dawna, zdawałoby się zupełnie obce uczucie w rękach tyrana i mordercy, zaczyna się bać... Prawdopodobnie już nie o swoją władze, nie o zamek, ludzi, boi się o własne życie... Nawet szaleniec, jakim zdaje się być Makbet pod koniec swego życia, musi zdawać sobie sprawę, że lata tyranii, jakie zapanowały za jego rządów nie, buncie, jaki teraz zapanował, nie utrzyma swojej głowy na karku. Mimo wszystkich przepowiedni, zjawisk paranormalny i całej pewności siebie w głębi ducha Makbet zaczyna rozumieć, że zbliża się jego koniec. Krzyki niewiast w sąsiedniej komnacie król tyran wziął pewnie omyłkowo za okrzyki przerażenia z powodu zbliżającej się siły zbuntowanych panów szkockich. To właśnie te krzyki obudziły w Makbecie jego wspomnienia i niejasne jeszcze smak strachu. Uczucie, które zapomniał albo chciał zapomnieć teraz powróciło za sprawą tych krzyków. Paradoksem jest, że potężnego Makbet wiedzącego o wrogu, który niemal stoi u bram przerażają dopiero krzyki. Problem polega na podłożu strachu Makbeta. Makbet dobrze wiedział, w jaki sposób doszedł do władzy. Był mordercą, wydarł władze swojemu panu z rąk. Ta świadomość męczyła go przez długie lata jego panowania, nie dając mu chwili spokoju. To właśnie te długie lata znieczuliły go do takiego stopnia, że strach może być odbierany u niego, co najwyżej jako niejasne uczucie. A przecież bywało inaczej. Makbet pamięta o latach, w których „przypadkowy krzyk przeszywał go na wskroś”, o „opowieściach pełnych okropieństwa jeżących mu włos na głowie”. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Makbet stał się tyranem. Bojąc się zabójstwa sam mordował, jego rządu to rządy strachu. Bał się króle- zdrady swoich poddanych, bali się poddani- śmierci z rozkazu Makbeta. I na dobrą sprawę mieli, czego. Makbet mordował każdego, kogo podejrzewał o chęć pozbawienia go tronu. Zapewne te liczę mordy miał król tyran na myśli mówiąc o „wizjach krwawych rzezi, które zadomowiły się w jego umyśle”, o wizjach, które na Makbecie nie robią już wrażenia. O wizjach, które wypaczyły jego obraz świata sposób myślenia. O wizjach, przez które wszędzie widział nowych zamachowców czyhających na jego życie i... Koronę. Seyton wraca ze smutną nowiną. Królowa nie żyje. Nie zabił jej nieprzyjaciel, nie została zamordowana, popełniła samobójstwo. Zbrodnia, którą zaplanowała, zbrodnia, którą pomagała dokonać w końcu odbiła się na niej. Lata walki z własną psychiką, walki z prawdą, walki samym sobą, doprowadziły ją do śmierci. Zbrodnia Makbeta wpłynęła na nich na dwa zupełne różne sposoby. Makbet, szlachetny mąż, który niemalże został wepchnięty do świata zakłamania i zbrodni, ostatecznie zadomowił się w nim wypierając się swojej przeszłości. Lady Makbet pamiętała o swoim udziale w zabójstwie króla Dunkana. Znała ambicje męża, znała również jego serce, szlachetne i delikatne (jeszcze w tym okresie). Wydawać by się mogło, nieugięta kobieta, bez skrupułów darząca do władzy i awansu społecznego, załamała się. Słabła z każdym dniem tak jak z każdym dniem Makbet rósł w potęgę i... Strach. Ostatecznie obojga dosięgła kara. Lady Makbet zadała ją sobie sama. Czy była to jej ucieczka przed wyrzutami sumienia? Czy obłęd odebrał jest życie? Czy może w ten sposób przyznała się do swojej winy? To wiedziała tylko Lady Makbet. Samobójstwo żony zdaje się nie mieć wpływu na Makbeta. Wyraża on jedynie swoje zdziwienie, co do daty zgonu. Sytuacja ta doskonale pokazuje stopień degeneracji moralnej Makbeta. Kobieta, z którą spędził całe swoje życie, którą niewątpliwie kiedyś kochał, która kochała również jego, odeszła. Stracił ją przez zbrodnie popełnioną przed laty, przez zbrodnie, którą razem popełnili. Stracił i na próżno można by się doszukiwać w nim wszelkich przejawów żalu, smutku, już na to za późno... Kto wie czy nie lepiej zrobiła Lady Makbet odbierając sobie życie? Nie musiał trwać do końca procesu, który sama zapoczątkowała... Król tyran, przy okazji śmierci żony zaczyna zastanawiać się nad sprawami fundamentalnymi: życiem, śmiercią, czasem. Zdaje się gniewać na denatkę za wybranie złego momentu na odejście z tego świata. W swoich rozważaniach Makbet zwraca uwagę na życie jako dłużąc się, zwodniczy spacer ku śmierci. Chce, aby ten spacer się zakończył... Ma już dość życia. Król dochodzi do wniosków ostateczny. W swojej agonii dostrzega marność życia, jego kruchość i ulotność. Przyrównuje go do przelotnego cienia, którego widzimy, ale tak naprawdę nie możemy dotknąć, poczuć, zmienić.... Postrzega życie jako aktora, który po odegraniu scenicznej sztuki odchodzi w zapomnienia mimo swoich czynów... Wreszcie, uważa je za opowieść, która mimo licznych wrzasków, emocji, wściekłości, nie znaczy kompletnie nic... Nie wnosi nic nowego, nie zmienia starego. Wszystkie te pesymistyczne porównania świadczą o tym, iż Makbet tak jak jego małżonka chce się pożegnać z życie. Jest nim już znudzony, tak jak dowcipem, który słyszało się już tak wiele razy, że teraz wywołać może tylko uśmiech ubolewania nad opowiadaczem, który nie dostrzegł swojej monotonności. To właśnie robi Makbet polemizuje z życiem, które zdawało się przejrzał. Nie chce nawet walczyć z całą ironią losu. „Zgaśnij, zgaśnij, Nietrwała świeczko!” Cóż za niewdzięczność wobec życia, które pozwoliło mu tak długo trwać, niszcząc ład i porządek tego świata. Teraz Makbet odtrąca je jakby z łaską. Głupie życie... Jak na złość nie chce opuścić Makbeta, który usilnie o to prosi... Autodestrukcyjne myśli Makbeta przerywa posłaniec. Posłaniec, który jak się później okazuje przynosi Makbetowi wieści, które są zapowiedzią jego klęski. Makbet dowiaduje się od niego o dziwnym zjawisku. Otóż Las Birmański wstaje z ziemi i zdaje się zmierzać w stronę zamku. Makbet dobrze wie, co oznacza ta informacja. Czyż nie zostało mu przepowiedziane, że on wielki władca upadnie dopiero wtedy, kiedy Las Birmański wstanie z posad i dojdzie do Dunsinane? Okazuje się, że los jest przewrotny i na swój sposób dowcipny. Oto spełnia się z pozoru nierealna przepowiednia. Prośby Makbeta zostały wysłuchane. Kończy się jego tyrańskie panowanie i on o tym doskonale wie. Mimo wszystko Makbet zdaje się nie przyjmować do wiadomości tych oczywistych znaków swojego końca. Co innego rozważać o śmierci w bezpieczeństwie a co innego stawić się jej czoła. Teraz dostrzega jak okrutnie zakpił sobie z niego los. W tej chwili olśnienia Makbet przestacie się już przejmować swoim losem. Wie, że nie może uciec, nie może się ukryć, musi stanąć do walki. Ostatnie trzy wersy „Zbrzydło mi słońce, zbrzydła dni czereda – Niech ginie świat, niech wichr i grom uderza! Jeżeli konać – to śmiercią żołnierza.” Pokazują nam ostatni, agoniczny zryw wielkiego aczkolwiek upadłego człowieka.

W akcie V Makbet dochodzi do ostatecznych refleksji na temat życia. Są to ostatnie chwile jego tyrańskich rządów. Makbet absolutnie pewny swojej potęgi nie chce uwierzyć, że świat, w którym żyje, budowany na mordzie, zdradzie i kłamstwie nie tylko upada... Ale upada razem z nim.

Dodaj swoją odpowiedź