Pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. To truizm, ale i fakt. Kto miał wiernego czworonoga wie, że choć bywa uciążliwy, wart jest wielu poświęceń. Podobnie jest w życiu. Aby coś w pełni docenić, musimy najpierw okupić to wyrzeczeniami i o tym właśnie jest "Marley i Ja".Jenny i John po ślubie wyprowadzają się na słoneczną Florydę. Oboje dziennikarze znajdują prace w lokalnych gazetach. Ich życie jest wesołe i beztroskie, a co najważniejsze układa się zgodnie z planem Jenny. Wtedy John postanawia sprezentować jej... szczeniaka. Rozkoszny labrador imieniem Marley wzbogaca życie młodej pary. Bardziej niż się tego spodziewali. Ze zwiastunów można wnioskować, że mamy do czynienia z kolejną komedią. Ot, pocieszny, nadpobudliwy pupilek sprawiający coraz to nowe kłopoty właścicielom. Z czasem okazuje się, że to nie tylko usiana gagami historyjka. Pojawiają się dzieci, pierwsze kłopoty małżeńskie, poważne dylematy i ważne wybory. Znika niezależność, wolność, a ambicja ustępuje miejsca zdrowemu rozsądkowi. Sielanka zmienia się w... życie, w którym czasem szaleją burze. Marley jest nieodzownym elementem wszystkich zdarzeń, jakie towarzyszą Groganom. Przygody psiaka przeplatają się z poważnymi sytuacjami, z którymi muszą zmierzyć się jego państwo. "Marley i Ja" to obraz z serii krzepiąco-moralizujących. Dowiadujemy się bowiem, że niekoniecznie to, o czym marzymy przynosi szczęście, że to co zgotuje nam los bywa lepsze od tego, co zaplanowane oraz, że wspólnymi siłami można przezwyciężyć wiele problemów a rodzina i bezwarunkowa miłość psa są bezcenne. Film jest ckliwy i tendencyjny, oczywisty i przewidywalny, ale przy tym pocieszny i wzruszający.
Prosiłabym o recenzje dowolnego opowiadania, powieści lub filmu . Daję najlepsze.
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź