Opisz jeden dzień z życia obywatela Prl-u.

Opisz jeden dzień z życia obywatela Prl-u.
Odpowiedź

27 września 1962 roku. Tego dnia nie zdarzyło się w PRL nic szczególnego. Prognoza pogody przewidywała zachmurzenie umiarkowane. Ponad 1600 obywateli przyszło na świat, około 600 zmarło. Dzień jak co dzień. "Trybuna Ludu" na pierwszej stronie zamieściła wywiad z wiceministrem przemysłu chemicznego oraz informację o uroczystym koncercie artystów z ZSRR, na który przybyli przedstawiciele partii i rządu. Nakładem wydawnictwa Iskry ukazała się książka poświęcona życiu Włodzimierza Lenina. W "Życiu Warszawy" pisano, że zatrzymano liczne partie kawy zbożowej, kwestionując jej jakość. Słowem, szara codzienność. Autor zwrócił jednak uwagę na ten dzień przede wszystkim dlatego, że tego dnia w południe, w gmachu Komitetu Centralnego PZPR, odbyło się rutynowe spotkanie towarzysza Zenona Kliszki, drugiego człowieka w hierarchii władzy w PRL, z biskupem Michałem Klepaczem odpowiedzialnym za kontakty episkopatu z władzą. Treść tego spotkania pewnie do dziś pozostałaby nieznana, gdyby nie fakt, że towarzysz Kliszko miał pod stołem ukryty mikrofon i cała rozmowa została zarejestrowana na taśmie magnetofonowej. Autor ponad rok zbierał dokumentację do tego filmu m.in. w archiwach WFD, wytwórni Czołówka, WFO, TVP, Archiwum Warszawy, zbiorach prywatnych. Powstała interesująca opowieść o czasach, które wydają się tak odległe, a zarazem ciągle tak bardzo znajome. Myślę że pomogłam:) pozdrawiam:))

Janek wstał jak co dzień do pracy. Zanim wyszedł (nie chciał spóźnić się na tramwaj) zdążył wypić jeszcze kawę zbożową (oczywiście produkt zastępczy ;) - tego nie musisz koniecznie przepisywać xD) w musztardówce. Kiedy Jan był już na przystanku dobre kilka minut tramwaj nie nadjeżdżał, okazało się, że w ogóle nie nadjedzie więc jedynym wyjściem dla niego był spacer z roku świętokrzyskiej i Marszałkowskiej na Plac Dzierżyńskiego gdzie mieściło się biuro w którym pracował. Jankowi nie przeszkadzały piesze wędrówki - wszakże to on był największym działaczem PTTK ze swojego zakładu. Jankowi przeszkadzały starte zelówki butów, które pamiętały Gierka. Tak czy tak do pracy nie można było się spóźnić. Nie ważne czy w śnieg czy w deszcz... (a śniegu było wtedy dużo - ludzie mawiali, że ostatnia taka zima to była w 1945). Była jeszcze pierwsza połowa grudnia więc Janek miał szansę wyrobić te swoje 200% normy. Takie było zalecenie z ministerstwa, że każdy pracownik musiał przynajmniej raz w miesiącu wyrobić albo 200% normy albo tak gospodarować swoim miejscem pracy aby resztki z materiału, którego używał do produkcji starczały na całą dzienną produkcję w jednym dniu miesiąca (przecież wzorowano się na nas w dużej liczbie Republik - nie można było zawalić tej sprawy). Kiedy Janek dotarł na miejsce okazało się, że pracować nie musi gdyż został zwolniony... pomyślał sobie, że musi dziać się coś naprawdę bardzo dziwnego, skoro zwolniono go w kraju, w którym nie ma bezrobocia. Doskonale zdawał sobie sprawę w jak złej sytuacji się znalazł, bagatelizował ją jednak, oszukując samego siebie. Nie mając tego dnia już nic do roboty postanowił odwiedzić córkę (swoją – rzecz jasna), która studiowała w klasie wiolonczeli w Akademii Muzycznej. Tramwai jak nie było tak nie ma lecz jeździły Ogórki. Jednego z nich udało się Jankowi złapać co spowodowało, iż ruszy w górę Wisły z prędkością kilkakrotnie większą niż tą, którą zmierzał do swojej – znaczy: do byłej – pracy. W końcu trafił na Okólnik i przeszedł przez próg szkoły w której był tylko 2 razy. Od razu został zatrzymany przez woźnego, który od lat siedział w tym samym miejscu pilnując aby nikt nie zakłócił spokoju jednej z niewielu wysypek sztuki na ogromnym akwenie ignorancji kulturalnej. Janek usłyszał od woźnego pytanie co on, człowiek wyglądający na takich co to dostali od kraju darmowe paszporty na dożywotnie wakacje nad Morzem Śródziemnym robi w miejscu takim jak to. Janek odpowiedział, że przyszedł odwiedzić córkę jednocześnie przypominając sobie jak to przed kilkunastoma lat dostał bananem w potylicę przez to, iż ośmielił się znaleźć się w pobliżu swojej uczelni – od tego momentu cały czas musiał nosić okulary. Woźny stwierdził że tutaj gdzie się znajdują nie ma żadnych córek i bardziej niegrzecznie niż grzecznie wyprosił Janka z terenu akademii. Janek postanowił wrócić do domu. Zajęcia nie miał żadnego dlatego stwierdził, że najlepszym co może zrobić w tej chwili jest powrót do domu i przeczytanie jakiejś książki. Będąc przy drzwiach stwierdził, iż ktoś próbował włamać się do jego mieszkania... Cóż taki człowiek mógł jednak ukraść? Rzeczą o największej wartości jaką posiadał Janek był Rubin, który i tak już ledwie chodził przez co jego strata nie była by zbyt duża dla Janka. Przystępując do stworzonego przez siebie wcześniej planu Janek zaczął szukać jakiejś książki, którą mógłby przeczytać. Coś co co zaciekawi, nie znudzi a przede wszystkim coś czego jeszcze nie czytał. Niestety okazało się, że jedynymi książkami z jakimi się nie zapoznał są te jego córki. Lekko otworzył drzwi od jej pokoju i przedzierając się przez przepisane na marnym papierze nutowym suity Bacha doszedł do półki z książkami z której wybrał kilka Mozaik francuskich. Janek wiedział, że prawdopodobnie nigdy nie zobaczy się z żoną i młodszym synem, który od lat mieszkali w Nicei lecz nigdy nie zaprzestał nauki języka francuskiego. Robi to (jak sam sobie tłumaczył) dla własnej satysfakcji. I tak Janek zaczął czytać... Czytał coraz dłużej i dłużej aż w końcu zasnął zapominając, iż jednym z powodów dla których czytał było zabicie czasu, który pozostał do powrotu córki z zajęć. Janek spał tak mocno, iż zdawało się, że nic nie przeszkodzi mu w jego śnie. Dobrym śnie, którego brakowało mu od bardzo dawna. Niestety sen został przerwany pukaniem. Może nie tyle co pukaniem co waleniem w drzwi... Janek zerwał się będąc w całkowitym amoku i nie wiedząc co się dzieje podbiegł do drzwi. Zza nich usłyszał gruby męski głos stwierdzający, iż wiedzą („wiedzą” ci, którzy stali pod drzwiami Janka), że Janek jest w środku. Głos nakazywał mu iść do łazienki, zabrać stamtąd szczoteczkę do zębów i wrócić ponownie pod drzwi co Janek z wielką niechęcią zrobił wiedząc już dobrze o co chodzi. Gdy Janek wrócił pod drzwi ze szczoteczką w ręce zadał osobie zza drzwi pytanie o co chodzi. W odpowiedzi usłyszał, że dobrze wie o co chodzi. W oczach Janka pojawiły się łzy, które szybko minęły, kiedy spojrzał na zegarek, stwierdzając, że jest kilka minut po północy. Jeśli państwo miało do obywatela jakąś sprawę do zawsze przychodziło z samego rana a nie o tej godzinie. Janek stwierdził, żartobliwie, że nie wie o co chodzi ale chętnie nakopie do dupy każdemu kto stoi w tej chwili za jego drzwiami. Głos zza drzwi zdecydowanie powiedział, że albo Janek udaje chorego psychicznie (wg głosu zza drzwi Janek albo chce się ratować udając chorego albo jest jego szefem – co było mało prawdopodobne – od którego wiele razy słyszał komentarze co do swoich butów a jego dupy) albo kompletnie nie zdaje sobie sprawy z sytuacji w jakiej się znajduje. Głos nakłonił Janka do otworzenia drzwi co Janek, wbrew pozorom, chętnie uczynił. „Dobry wieczór obywatelu” - usłyszał od dwóch mężczyzn w płaszczach oficerskich. Była to noc z 12 na 13 grudnia...

Dodaj swoją odpowiedź