Proszę o sprawozdanie filmu pt. ,,Avatar'. To jest na jutro . Około całego papieru kancelaryjnego.

Proszę o sprawozdanie filmu pt. ,,Avatar'. To jest na jutro . Około całego papieru kancelaryjnego.
Odpowiedź

Aldous Huxley mógł polegać jedynie na umiejętności posługiwania się słowem, żeby podzielić się ze światem barwną wizją antyutopijnego Rezerwatu. Z kart powieści czytelnicy poznawali również dżunglę bezludnej wyspy Robinsona Crusoe, zapierające dech w piersiach mile podwodnej żeglugi czy bestiariusz Śródziemia. Gdy James Cameron puszcza wodze fantazji, ma do dyspozycji najnowocześniejsze technologie, najlepszych specjalistów, a przede wszystkim – setki milionów dolarów. Z polotem wizualizuje niezwykłe wytwory swojej wyobraźni, co udowadnia w długo oczekiwanym, pierwszym od dwunastu lat reżyserskim projekcie. Już fragmenty „Avatara” zapowiadały, że twórca „Titanica” zrealizował najnowszy film naprawdę brawurowo. Urywki nie oddawały jednak w pełni rozmachu tej produkcji. Przez prawie trzy godziny na rozbłyskującym feerią barw ekranie odkrywamy fascynującą rzeczywistość Pandory. Wśród bujnych lasów deszczowych kryje się świat oszałamiający różnorodnością kolorów i kształtów. Na pierwszy rzut oka może przypominać najbardziej dzikie i dziewicze zakamarki naszej planety (jakby kolejne wyobrażenie Edenu). Jednak egzotyczne miejsca w umyśle Camerona zostały poddane osobliwym przeobrażeniom. W ten sposób powstały unoszące się w powietrzu pasma górskie ze spadającymi w nicość wodospadami, kilkusetmetrowe drzewa, fluorescencyjne grzyby i kwiaty, a wreszcie fauna – równie piękna (ażurowe „latające meduzy”) co niebezpieczna (ostre kły i pazury przerażających bestii) – bliska erze dinozaurów. Pandora to organizm, który dosłownie żyje. Czuć panującą w kniei wilgoć, zapach mchu i kory, ciepłe promienie zachodzącego słońca. Wykorzystując niezwykłe możliwości techniki 3D, reżyser zaskakuje realizmem znanym dotąd z przyrodniczych dokumentów BBC. Również człekopodobni mieszkańcy Pandory (niebieskoskórzy, wysocy na dziesięć stóp Na’vi) wraz ze swoją pozornie prymitywną kulturą (wyrażającą się w miłości do natury) zostali przedstawieni w sposób przekonujący, z dbałością o każdy szczegół. Chwilami trudno odróżnić aktora od komputerowego efektu. „To film przekraczający granice wyobraźni.” – reklamuje produkcję dystrybutor. Chociaż zdanie zabrzmieć może jak wytarty slogan, świetnie oddaje wrażenie towarzyszące oglądaniu „Avatara”. I to właściwie koniec zachwytów nad obrazem Camerona. Dlaczego? W niezwykłej przestrzeni Pandory rozgrywa się banalna historia, ekstrakt klisz przygodowego fantasy. Sam punkt wyjścia wydawał się jeszcze całkiem interesujący. Sparaliżowany weteran Jake Sully, w zastępstwie zmarłego brata bliźniaka, bierze udział w eksperymencie naukowym. Technologia łącząca umysł człowieka z ciałem hybrydy Na’vi (czyli tytułowym avatarem) umożliwia uczestnikom projektu przebywanie na Pandorze. Zadaniem byłego komandosa jest poznanie rdzennych mieszkańców i umożliwienie pracodawcom dotarcia do złóż cennych minerałów. Problem w tym, że Jake zakochuje się w pięknej Na’vi o imieniu Neytiri i przestaje być przekonany o słuszności swojej misji. Po której stronie ostatecznie się opowie? Nietrudno odgadnąć. Fabuła jest bowiem zdecydowanie najsłabszym elementem „Avatara”. Bezbarwnie na tle fantazyjnej scenografii wypadają również komiksowo narysowani bohaterowie. O ile sprawdza się to w przypadku bezwzględnego rutyniarza, pułkownika Milesa Quaritcha (ujmująco groteskowy Stephen Lang przypomina figurki G.I. Joe) czy cynicznego dyrektorka (niezły Giovanni Ribisi), to już przy parze Jake-Neytiri (Sam Worthington i Zoe Saldana) przydałoby się więcej tak zwanej „psychologii postaci”. Wracając do scenariusza, trzeba ze smutkiem przyznać, że Cameron pozostawia zbyt wiele luk, nie dopowiada ważnych kwestii, urywa wątki wyraźnie podporządkowane głównej historii oraz efektom specjalnym. Na’vi wykonano z niezwykłą precyzją, wykorzystując procesy przekładania fizjonomii i ruchów aktorów na animowane postaci. Świetnie prezentuje się również nowoczesny arsenał korporacji. Przede wszystkim jednak mamy do czynienia z niedoścignionym mistrzem scen akcji. Dynamiczne pościgi u Camerona zawsze trzymają w napięciu, nawet potyczki (w tym monumentalna, finałowa bitwa) – chwilami pozbawione dramaturgii – ogląda się prawie na bezdechu. Technologia 3D i realizacyjna staranność sprawiają, że widz dosłownie w nich uczestniczy. Lecz nawet najlepsze efekty nie zatrą złego wrażenia, jaki pozostawia scenariusz „Avatara”. Nie brakuje źle napisanych scen, patetycznych monodram czy głupiutkich dialogów (zdarzają się też smakowite wymiany zdań). Całość może rozczarowywać rozkosznie panatejską wymową tandetnej opowiastki miłosnej. Zmaganie człowieka z techniką, któremu reżyser poświęcał tyle miejsca w swoich poprzednich produkcjach (w mroczniejszych barwach), ustępuje powrotowi do natury (biogenetyczna więź pokojowo usposobionych Na’vi z florą i fauną Pandory). Zestawiono tu ze sobą przyrodę oraz cywilizację, reprezentowaną przez maszyny oraz śmiercionośną broń bezdusznej korporacji. „Avatar” ma trochę z klasycznej antyutopii, w której za pomocą jaskrawych nawiązań historyczno-kulturowych (wojna w Wietnamie itd.), a nawet autocytatów (m.in. z „Titanica” i „Terminatora”), nachalnie krytykuje się amerykańską politykę kolonizacyjną czy wątpliwą moralnie walkę z terrorem. Z ekranu pada, niby niezwerbalizowane, ale jakże czytelne: „przepraszam”. Kierowane do wszystkich cierpiących pod jarzmem Stanów Zjednoczonych: szczególnie Indian – rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, Irakijczyków, Afgańczyków, a wreszcie do… wyeksploatowanej Matki Ziemi i przyszłych pokoleń. Zawsze mam problem z oceną takich filmów, jak najnowsza produkcja Jamesa Camerona: chociaż oszałamiają warstwą wizualną i świetnie się je ogląda, trudno nie zauważyć pewnych (w tym wypadku poważnych) niedoskonałości. „Avatar” to z pewnością brawurowo zrealizowane, barwne oraz dynamiczne kino. W kategorii widowiska – a właśnie w tej najbardziej sprawiedliwie będzie go oceniać – wypada znakomicie. Wystarczy dać się ponieść wyobraźni Camerona, co naprawdę nie powinno być trudne. I jeszcze jedno: jeśli oglądać „Avatara”, to tylko w kinie. Na małym ekranie na pewno nie zrobi takiego wrażenia.

Dodaj swoją odpowiedź