Wraz z podpisaniem 31 grudnia 1989 roku przez prezydenta generała Wojciecha Jaruzelskiego pakietu reform gospodarczo-ustrojowych przygotowanych w ciągu 111 dni przez doktora Leszka Balcerowicza życie w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej zmieniło się całkowicie. Mimo, iż jeszcze przez ponad 10 lat władza pozostała relatywnie ta sama, mimo, że mentalność ludzi pozostała ta sama wielkie reformy dotknęły większą część życia przeciętnego człowieka. Jedną z tych dziedzin była kultura i sztuka. Na polski rynek szybko weszły EMI Group oraz Warner Music Group. Później dołączyły do nich (założone już po zakończeniu zimnej wojny) w 1998 MCA Music Entertainment Group (obecnie Universal Music Group) i Sony BMG Music Entertainment, Inc. W 2004. Powstała tzw. „wielka czwórka wytwórni płytowych”, które do dnia dzisiejszego kontrolują około 70% światowego runku muzycznego i stanowią doskonały, podręcznikowy przykład oligopolu – formy struktury rynkowej pośredniej między konkurencją doskonałą (do której nota bene dążyła Jesień Ludów) a monopolem (charakteryzującym rządy totalitarne lub oligarchiczne z pod którego jarzma chciała się wyrwać cała Europa wschodnia). Zapaść w polskiej kulturze muzycznej rozpoczęła się już w czasach stanu wojennego roku 1981. Prawdziwym dowodem na to niech będzie okładka nagranego w 1981 a wydanej w 1982 piątego albumu studyjnego grupy Budka Suflera. Owa okładka została stworzona z papieru służącego do pakowania towarów. Małym przebłyskiem nadziei był zorganizowany w 1983 w stołecznej Sali Kongresowej na warszawskim Jazz Jamboree Festival koncert Milesa Davisa – człowieka mającego w tych czasach do powiedzenia najwięcej jeśli chodzi o jazz. Po koncercie nastąpiła nagła i nieoczekiwana regresja, która zmusiła zespół Krzysztofa Cugowskiego do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych gdzie pracowali, bynajmniej nie w swoim zawodzie „Koniec roku 1984 nie wróżył nic dobrego dla polskiego rocka. Koncertów prawie nie organizowano a sprzedaż płyt radykalnie zmalała”). Reakcją całkowicie naturalną było myślenie, iż po zmianie w Polsce ustroju na bardziej demokratyczny sytuacja na rodzimym rynku muzycznym ulegnie diametralnej zmianie. Tak się jednak nie stało. Nastąpiła znaczna komercjalizacja kultury i sztuki dostosowanych specjalnie dla pokolenia młodych ludzi urodzonych po 1989 roku, a których – z tych czy innych powodów – schematy poznawcze i systemy wartości są zupełnie inne niż te prezentowane przez ich rodziców lub dziadków. Jest to powodem, dla którego młodzież słuchając przygotowanej specjalnie pod jej, dodajmy: niewyszukane, gusta muzyki punkowej zaczyna podchwytywać ideały swoich starszych kolegów i tak jak oni sprzeciwiać się systemowi, co najważniejsze: sprzeciwiać się systemowi, który padł ze 20 lat temu. Ja jako ofiara przemysłu komercyjnego jestem świadkiem nie tylko wznawiania na nowo starych, niemodnych już i nienajtrafniejszych, haseł, lecz także tworzenia nowych idei, które w większości nie są ani fajne ani ciekawe… Podejmując myśl znanego polskiego tekściarza Andrzeja Sobczaka: „Przestałem pisać, gdy zrozumiałem, że polska piosenka dawno się skończyła. Uważam, że jej nie ma i że ją celowo i świadomie zamordowano. Wszystko zaczęło się od rozpoczęcia działalności w Polsce przedstawicielstw kilku największych koncernów płytowych świata, tak zwanych majorsów. Ich zadaniem było i jest sprzedawanie zachodnich produkcji muzycznych. Nagrywanie i promocja polskiej twórczości stanowi wyłącznie przykrywkę, rodzaj wygodnego alibi. Stąd się biorą „kariery” rozmaitych plastikowych potworków udających, że coś śpiewają i równie chore rzeczy jakie wykonują. „Gwiazdy” coś tam bełkotliwie zaśpiewają, dostają marne dwadzieścia złotych, idą do domu, a w ich miejsce znajduje się następne, bliźniaczo podobne katastrowy estradowe. Coraz trudniej znaleźć prawdziwy, dobrze napisany i wykonany przebój. Skutek jest oczywisty: sprzedaż płyt w Polsce praktycznie całkowicie zamarła. Od wielkiego dzwonu pojawia się jednak coś, co znawcy z tychże korporacji uważają za potencjalne niebezpieczeństwo z punktu widzenia ich interesów i wtedy stosują jeszcze bardziej wyrafinowane metody. Na przekład pojawia się płyta Beaty Kozidrak. Wówczas blokuje się różnymi sposobami jej nadawanie w stacjach radiowych oprócz jednego, promowanego, utworu. Reszty nie wolno grać… Sposób jest najczęściej skuteczny.” stwierdzam, iż większość muzyki codziennej to przejaw bardziej kiczu niż artyzmu. Należy jednak pamiętać, aby nie popaść w skrajny nonkonformizm i sprzeciwiać się wszystkiemu, co jest w danej chwili „na topie”, gdyż w ten sposób można przegapić prawdziwe perełki. Ludzie od XIII wieku zaczęli narzekać na muzykę im współczesną, jako tą, która jest gorsza od wcześniejszej (co ma najczęściej związek z opisanym przez ś.p. profesora Władysława Tatarkiewicza zjawiska mówiącego, iż ludzie zapamiętują z przeszłości więcej rzeczy dobrych niż złych – których przecież nie chce się pamiętać – przez co przeszłości jawi nam się jako czasy lepsze niż te teraźniejsze). Tak też na pewno myśleli nasi rodzice i dziadkowie. Pamiętajmy, że nie każdy popularny zespół czy wykonawca jest tym, który się „sprzedał” a za przykład weźmy choćby grupę The Beatles. Najważniejsze jest odpowiednie wyczucie stylu i dobrego smaku, które pozwoli nam obcować z muzyką najwyższego gatunku pośród stery śmiecia, który jeszcze długo będzie na świecie zalegał a który w odpowiednich wyborach przeszkadza.
czy cujesz się ofiara przemysłu komercyjnego?prosze o dłuższa wypowiedz nie tylko tak albo nie
czy muzyka codzienna to przejaw artyzmu czy kiczu?
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź