Pomożecie w jezyku polskim na jutro? Pani kazała nam na jutro opowiedzieć własnymi słowami legendę warszawską pod tytułam ,, bazyliszek ,, mam nadzięje że pomożecie

Pomożecie w jezyku polskim na jutro? Pani kazała nam na jutro opowiedzieć własnymi słowami legendę warszawską pod tytułam ,, bazyliszek ,, mam nadzięje że pomożecie
Odpowiedź

1.Pan Melchior Ostroga miał dwoje dzieci: chłopczyka Maćka i dziewczynkę Halszkę. Często, kiedy ojciec pracował w kuźni, dzieci bawiły się w kąciku za wielką kupą żelastwa. Któregoś dnia, gdy było bardzo ciepło, rodzeństwo postanowiło wybrać się na Rynek, pobiegać między kramami i przyjrzeć się towarom. Ojciec powiedział do nich :- Uważajcie na siebie i na obiad się nie spóźnijcie do matki. I jeszcze jedno: nie idźcie na Krzywe Koło do zburzonego domostwa. Niedobre sprawy się tam dzieją. Coś straszy, coś jęczy. 2. Na rynku był wrzask i hałas. Między bogatymi kramami, w których dostanie się czego dusza zapragnie, uwijają się Halszka i Maciuś. Sami nie wiedzą na co spojrzeć. Nagle zobaczyli Walusia Klepkę, syn bednarza z Zapiecka. Trójka malców powlokła się za gromadą, ale gdy przechodzili koło zwalisk domostwa, o którym płatnerz wspominał, Waluś zatrzymał Maćka i Halszkę. - Poczekajcie - szepnął - coś wam pokażę, tam są skarby. Zaglądałem do piwnicy wczoraj w południe i coś tam błyszczało, że aż mnie oczy bolały. Maciek się zastanowił. - A może by tak wejść tam na chwilę, a skarby mamie i tacie przynieść. Toż by się ucieszyli! Jak myślisz Halszko? - Idę z tobą braciszku, niech się dzieje wola Boska. - I nie pożałujesz Halszko, pełny fartuszek dukatów ci nasypię. I poszli. 3. Idąc zeszli do lochu i znaleźli się w wielkiej piwnicy. Pod ścianami stały rozmaite rupiecie. Po prawej stronie piwnicy widać było, uchyloną nieco żelazną furtkę od dalszych zapewne lochów. Waluś rzekł, że skoro już tu zeszli to powinni pójść dalej, spenetrować całe zwaliska, a skarb znajdzie się na pewno. I powiedziawszy to, podbiegł do furtki, szarpnął ją, otworzył - i nagle, jak piorunem rażony runął na ziemię. Z otwartej czeluści drugiej piwnicy buchnęło zgnilizną i w zielonym świetle Maciek i Halszka ujrzeli okropnego potwora. Był to niby kogut, niby wąż. Głowę miał kogucią z ogromnym purpurowym grzebieniem, długą, cienką, wężową szyję, kadłub pękaty pokryty czarnymi, nastroszonymi piórami, nogi kosmate i wysokie, zakończone ostrymi pazurami. Ale najstraszniejsze były oczy potwora: wyłupiaste, jarzące się na czerwono i żółto. - To Bazyliszek! - krzyknął Maciuś - Na kogo spojrzy - wzrokiem zabije! Tak zabił Walusia. Stójmy tu cicho, żeby nas nie zobaczył. Przestraszone rodzeństwo przytuliło się do siebie, a Bazyliszek rad ze zniszczenia, przechadzał się po lochu, tam i z powrotem. Wydostać się z piwnicy nie było sposobu. 4. Gdy dzieci nie wróciły na czas nie wróciły na obiad, rodzice poczęli ich szukać i pytać znajomych. Ezechiel Strubicz, mąż mądry i znany całej Warszawie z dobroci i z przywiązania do dziatwy staromiejskiej, poradził udać się do czarownika na Piwną. On zna się na sprawach ziemskich i pozaziemskich, bo to doktor, astrolog i alchemik, człek co po uszy w starych księgach siedzi. Melchior Ostroga udał się więc do mistrza po radę. - Jest sposób na uratowanie dzieci, jeno tak trudny i nie bezpieczny, że nie wiem, azali znajdzie się kto w tym mieście, kto by się ważył na takie przedsięwzięcie. Trzeba, aby do lochu zszedł człowiek obwieszony zwierciadłami; gdy Bazyliszek spojrzy w nie i sam siebie zobaczy, sam się własnym wzrokiem zabije. Uwolnimy wtedy wasze dzieci i Warszawę od potwora. 5. Obwieszonego lustrami śmiałka zaprowadzono na Krzywe Koło i kazano mu zejść do podziemi. Upłynęła chwila i oto w lochu rozległ się głos przeraźliwy: coś jakby chrypliwe pianie koguta, jakby świszczący syk węża, jakby śmiech diabelski. Zgromadzonym ciarki przeleciały po plecach i włosy na głowach stanęły dęba. Stało się tak jak powiedział mądry doktor Fabula: Bazyliszek spojrzał w zwierciadło i wzrokiem swym jadowitym się zabił. - Zabity! - zahuczał tłum. Radosna wieść pomknęła na Rynek i na całą starą Warszawę. Z ukrycia swego wybiegły dzieci zdrowe, choć pobladłe ze strachu i rzuciły się w objęcia rodziców. Tak skończyła się przygoda z Bazyliszkiem. Już nigdy więcej żaden bazyliszek nie nękał miasta.

Dodaj swoją odpowiedź