Regulacja poczęć. 2 kartki A5

Regulacja poczęć. 2 kartki A5
Odpowiedź

Naturalna regulacja poczęć a antykoncepcja - aspekt etyczny Do zagadnienia wskazanego w tytule można niewątpliwie podchodzić w różny sposób, czyli rozważać je pod wieloma aspektami. Wyróżniając aspekt etyczny nie chcemy powiedzieć, że jest to ten punkt widzenia, który całkowicie odróżnia się od innych, tak dalece, że już nie pokrywa się z nimi zupełnie. Gdyby się przyjęło takie założenie, musiałoby się przyjąć jako wniosek, że aspekt etyczny nie ma nic wspólnego na przykład z aspektem antropologicznym czy biomedycznym. Problem jest bardziej złożony, ponieważ aspekt etyczny (wymiar etyczny ludzkiego postępowania) przenika wewnętrznie całą rzeczywistość ludzkiego działania i wyraża relację transcendentną tegoż działania do jego prawdy normatywnej będącej zarazem najgłębszą prawdą ludzkiego istnienia. Jeżeli w niniejszym temacie należy uwzględnić odniesienie do przemocy, to dlatego, że wiąże się ono z logiką antykoncepcji, która jest zaprzeczeniem miłości i odpowiedzialnego rodzicielstwa. Natomiast naturalna regulacja poczęć jest jedyną formą postępowania, która chroni przed przemocą człowieka przychodzącego na świat, jak też - trzeba pamiętać - eliminuje element siły z kontekstu wzajemnego odniesienia męża i żony; bowiem i w tej relacji może się pojawić element siły, to jest subtelnie zakamuf1owanej przemocy, kiedy małżonkowie redukują swój wzajemny stosunek do techniki wzajemnego "zaspokojenia popędu", co ma miejsce przy antykoncepcji. Antykoncepcja ujawnia istnienie w osobie ludzkiej brak podstawowej sprawności samowładania w wolności, czyli demaskuje taką sytuację moralną, kiedy człowiek nie działa w pełni jako osoba, a jedynie jako osobnik rozporządzający pewną energią biopsychiczną, nad którą właśnie nie panuje, ponieważ pozwolił na to, by stać się jej niewolnikiem. Ta subtelna forma przemocy wprowadza w środowisko prokreacyjne element siły, niemal niedostrzegalnej, ale realnej, która fałszuje postawę małżonków zaszczepiając w niej duchowy gest odrzucenia nowego życia. Jest to gest przenikający całą ich. świadomość i psychikę, zatruwający ich osobowość (podmiotowość) małżeńską elementem lęku, niechęci, wrogości, w końcu fizycznej agresji wobec życia, które może się pojawić pomimo ich zabiegów wykluczających płodność. Patrząc głębiej, jest to gest wrogości wobec własnej płodności, stanowiącej integralny składnik tożsamości antropologicznej i małżeńskiej. Owa negacja własnej płodności i płodnego charakteru miłości małżeńskiej nieuchronnie owocuje agresją wobec dziecka przychodzącego na świat, ponieważ w sposób podstawowy jest agresją wobec tajemnicy płodności ukrytej w komunijnej jedności małżeństwa. Wziąwszy pod uwagę fakt, że człowiek jako osoba, a zwłaszcza małżeństwo jako przymierze sakramentalne, jest symbolem wskazującym na swój początek, którym jest tajemnica Stworzenia, trzeba powiedzieć, że agresja wyrażająca się w antykoncepcji, zwraca się ostatecznie przeciw Bogu jako Stwórcy i Ojcu. Człowiek jest nie tylko jednością bytową, ale także jednością sensu: dlatego człowiek mówi sobą o Bogu i objawia Go lub sobą, to jest swoim postępowaniem dotykającym jego tożsamości osobowej, odrzuca Boga. Opiera się to na założeniach antropologii biblijnej, według której człowiek jest - jako obraz Boży - pierwszą mową Bożą zwróconą do samego człowieka i dlatego sam człowiek jest pierwszym słowem, którym wyraża (wypowiada) swój stosunek do Boga: jest to albo stosunek posłuszeństwa i oddania w miłości, albo stosunek niewiary i odrzucenia Boga (przez odrzucenie Jego darów). Nie tylko więc biologia płodności, ale cała rzeczywistość moralna i duchowa kształtowana przez mężczyznę i kobietę w ich wzajemnym odniesieniu, buduje integralne środowisko prokreacyjne, które powinno mieć charakter ludzki, życzliwy, otwarty dla życia, wyrażający bezwarunkowe przygarnięcie nowego człowieka stwarzanego przez Boga. Skoro więc małżonkowie sami są tym środowiskiem, to niszcząc je w jakikolwiek sposób nie tylko stają się wrogami własnych dzieci, ale także niszczą siebie samych. Niszczą siebie, niszcząc swoją płodność, która jest ich bogactwem i powołaniem. Jest to głęboki problem antropologiczny, etyczny i ekologiczny. Z punktu widzenia ekologii prokreacji należy podkreślić głęboką wartość przemyśleń prof. Włodzimierza Fijałkowskiego, który koryguje różne nieścisłości i stereotypy nagromadzone wokół problematyki naturalnej regulacji poczęć1. Z wszystkich analiz prof. Fijałkowskiego wynika, że jedynie wierność prawu miłości i życia, jakie wpisane jest w osobową strukturę małżeństwa, chroni środowisko prokreacyjne przed wtargnięciem elementu przemocy i agresji. Te ostatnie cechy są natomiast nieodłączne od antykoncepcji i technik manipulowania płodnością. Zakładając już znajomość zasad ekologicznej prokreacji, chcemy się zająć ściśle etycznym aspektem problemu wskazanego w tytule wykładu. W jaki sposób aspekt etyczny tkwi wewnętrznie w ontycznym wymiarze ludzkiego działania, można pokazać na jakimkolwiek przykładzie wziętym z życia. Oto Kain zabija Abla. Grzech tego zabójstwa nie wynika stąd, że Kain otrzymał szczegółowy nakaz: "Nie wolno ci zabijać Abla". Bo w takim razie mógłby na przykład zabić kogoś innego i wtedy nie byłoby grzechu - przecież Abla nie zabił. Może więc musiałoby być wydane przykazanie szczegółowe w stosunku do wszystkich poszczególnych ludzi, jacy kiedykolwiek mieliby istnieć na ziemi? Byłoby więc tyle przykazań, ile ludzi. Jakiż to absurd! Idąc dalej tym samym torem myśli, należałoby przyjąć, że musiałoby być tyle szczegółowych przykazań, względnie zakazów, ile istnieje konkretnych możliwości popełniania zła. Na przykład: Nie wolno ci palić papierosów, zażywać narkotyków, przyjmować tabletek dopingujących, brać łapówek, produkować bomb atomowych, przedawkowywać morfiny osobom ciężko chorym, handlować ludzkimi narządami, produkować kosmetyków z pomordowanych płodów, podpalać lasów i pól, podkładać bomb pod szkoły i szpitale itd. Czy ktoś byłby w stanie wyliczyć wszelkie możliwe grzechy, gdyby nawet pisał na komputerze do końca świata? Dlaczego o tym mówię? Bo wciąż zdarzają się ludzie, którzy pytają: "Dlaczego w Piśmie świętym nie ma nigdzie powiedziane, że nie wolno używać środków antykoncepcyjnych? Czyż więc to jest grzechem?" Pomimo istnienia 20 wieków z chrześcijaństwa wciąż są ludzie, którzy zadają takie pytania2. Jest wiele przyczyn, które powodują brak zmysłu moralnego u współczesnych ludzi, o czym mówi bardzo wyraźnie Encyklika Evangelium vitae. Ten zanik zmysłu moralnego daje znać o sobie nie tylko w przedmiocie antykoncepcji; dotyczy on wszystkich dziedzin ludzkiego postępowania. Wróćmy do przykładu Kaina i Abla. Grzech nie polega na tym, że ten pierwszy to jest Kain, a ten drugi - to Abel. Istota zła leży w tym, że człowieka zabija człowiek, a czyniąc tak przekreśla duchową i moralną prawdę człowieczeństwa, odcina się od tej prawdy, wyrzeka się jej i uważa ją za nieważną, tak jakby chciał ją unicestwić. Ten zamach na człowieczeństwo następuje równocześnie w stosunku do obu podmiotów, jednak bardziej przekreśla swoje człowieczeństwo zabójca w stosunku do samego siebie, niż jest zdolny to uczynić realnie w stosunku do swojej ofiary. Istnieje więc w człowieku jakaś prawda wewnętrzna, transcendentna, uniwersalna, która wyznacza kierunek spełnienia się człowieka przez czyn. Prawda człowieczeństwa istnieje nie tylko w samym "esse", ale i w "agere" człowieka; właśnie ta pierwsza stanowi miarę, czyli normę drugiej, według której czyn człowieka ocenia się jako prawdziwy, tj. ludzki, dobry, piękny lub przeciwnie: fałszywy, zły, ohydny. Według tej prawdy ocenia się czyn jakiegokolwiek człowieka, spełniony w stosunku do jakiegokolwiek człowieka, a przede wszystkim w stosunku do samego siebie. Żaden człowiek nie może wymknąć się z tego kręgu prawdy i tego łańcucha moralności, którego istotne ogniwo stanowi on sam. Człowiek spełnia swój czyn mocą samostanowienia, w którym sam jest nie tylko podmiotem sprawczym czynu, ale jest zarazem pierwszym "przedmiotem" ku któremu zwraca się jego czyn, kształtując jego moralną tożsamość na mocy moralnej treści (zawartości) czynu: człowiek staje się tym, co zawiera się w treści jego czynu, określa swoje bycie człowiekiem poprzez utożsamienie się z tym dobrem (lub złem), które jest przedmiotem jego czynu. Jest nie do pomyślenia, aby wolne, świadomie zadecydowane działanie, było neutralne moralnie, ponieważ uzyskuje ono wymiar moralny już przez to, że przez to działanie - czy człowiek chce, czy nie, wyraża stosunek do samego siebie afirmuje lub neguje swoją prawdę i godność człowieczeństwa. To jest istota prawa naturalnego, które jest zaszczepioną w samym bycie ludzkim iskrą Boskiej Mądrości stwórczej, skierowującej wszelkie tworzenie do właściwej mu pełni i doskonałości. Człowiek poznaje to prawo przez poznanie prawdy swego bytu (istnienia). Poznaje, że jest darem, bo jego istnienie jest darem bezinteresownym; poznaje, że jest osobą, bo doświadcza tego, iż nie może osiągnąć swojej pełni i swego szczęścia poza Miłością; poznaje, że jest powołany, gdyż nie może przywłaszczyć sobie swego istnienia i swego człowieczeństwa, lecz ma odnaleźć siebie przez bezinteresowny dar z siebie samego. Jeżeli nawet swoim przyćmionym rozumem człowiek nie może tego wszystkiego poznać doskonale, to Objawienie Chrystusowe pomaga mu w tym skutecznie. Bóg objawiając się w Jezusie Chrystusie, objawia zarazem człowieka samemu człowiekowi (KDK 22). W ten sposób człowiek korzysta z światła otrzymanego z góry, aby zrozumieć to, czego domyśla się jego naturalny rozum i osiągnąć to, za czym tęskni jego wolna wola, stworzona właśnie po to, by człowiek był zdolny miłować. Podstawą działania jest prawda osobowego istnienia, zakorzeniona w samym bycie stworzonym, a objawiająca się w działaniu, które jest i winno być potwierdzeniem i wyrażeniem tej prawdy już w postaci prawdy moralnej (w postaci moralności czynu). Z punktu widzenia zgodności z prawdą bytu, czyn może być dobry lub zły: wyraża prawdę bytu, czyli prawdę człowieczeństwa lub ją neguje. Sformułowanie odpowiednich nakazów czy zakazów jest problemem drugoplanowym i nie stanowi w żaden sposób warunku moralności; stanowi najwyżej warunek czytelności prawa moralnego dla tych, którzy z jakichś powodów nie są zdolni tego prawa odczytać na podstawie tylko tej świadomości, że są ludźmi. Działanie jest dobre nie dlatego, że jest nakazane, a zresztą może być nakazane z jakiegoś innego, dodatkowego powodu, ale dlatego, że taka jest jego istota. Podobnie, działanie jest złe nie dlatego, że jest zakazane, ale dlatego że takie działanie powinno być zakazane, ponieważ jest złe i taki zakaz stanowi dodatkową pomoc dla sumienia niezdolnego rozpoznać wewnętrznej prawdy czynu (chodzi o ludzi niedojrzałych moralnie i duchowo). Ludzie, którzy nie rozumieją istoty prawa naturalnego, sądzą, że najpierw pojawiły się jakieś zakazy, a potem etycy czy teologowie zaczęli się zajmować ich uzasadnieniem, czyli szukaniem argumentów za lub przeciw4. Autor nie bierze pod uwagę oczywistego faktu logicznego, że zakaz jest tylko odwróconą formułą "nakazu" tj. podstawowego imperatywu sumienia, że "należy czynić dobro". Zakaz czynienia zła wchodzi w integralną całość z nakazem czynienia dobra, ponieważ odrzucanie zła jest już elementarną formą czynienia dobra i warunkiem jego integralności. Zakaz czynienia zła jest więc logiczną i etyczną implikacją nakazu czynienia dobra, który to nakaz tkwi na swój sposób w naturze człowieka oraz w naturze sumienia. Bez odrzucenia zła dobro nie może być spełnione w sposób integralny, a więc doskonały. Czyn bowiem powinien być dobry pod każdym względem i dlatego jeżeli w jego strukturze pojawi się jakieś zło, nawet uchodzące za cząstkowe, cały czyn zostaje skażony tym złem i dobro moralne przestaje się liczyć, nawet gdyby z tego czynu wynikało jakieś dobro fizyczne. Podobnie w innym artykule przytoczonego numeru ZNAK-u głosi się, że: "Grzech stosowania sztucznych środków regulacji poczęć nie aprobowanych przez władze Kościoła jest grzechem nieposłuszeństwa przeciw dyscyplinie kościelnej lub też grzechem niewstrzemięźliwości płciowej". Autorka sugeruje że zakaz antykoncepcji jest arbitralnym aktem Kościoła, który krępuje wolność sumienia i że Kościół powinien zliberalizować swoje stanowisko i pozwolić na stosowanie antykoncepcji w "sytuacjach nadzwyczajnych". Z tego punktu widzenia należałoby pochwalić inicjatywę Funduszu Ludnościowego ONZ oraz IPPF, zarzucenia uchodźców z Kosowa środkami antykoncepcyjnymi i pigułkami poronnymi, o czym z oburzeniem donosi nasza prasa niezależna. Inni uważają, że tylko "wykazanie faktycznej szkodliwości wobec jakiegokolwiek człowieka" mogłoby być argumentem przeciw antykoncepcji. Autor, jak wynika z artykułu, nie ma jasnej koncepcji prawa naturalnego i nie odróżnia porządku antropologicznego od fizycznego ani porządku mitologicznego od sakramentalnego, stąd dwuznaczne u niego rozumienie pojęcia "sacrum". Trudno na tym miejscu wchodzić w dyskusję z wszystkimi sofizmatami wspomnianych artykułów. Przybliżmy się do samego zagadnienia, które jest przedmiotem naszego wykładu. Gdzie leży sedno problemu? Trzeba wyjść nie od narosłych w historii teorii i pseudorozwiązań, lecz od tego, co jest pierwsze w doświadczeniu sumienia, które otwiera się na zrozumienie woli Bożej zawartej w samym darze powołania małżeńskiego. Istota pytania pojawia się w kontekście małżeństwa, a nie jakiegokolwiek innego podmiotu zainteresowanego subiektywnie i utylitarnie wykorzystaniem potencjału płciowego. Małżeństwo jest szczególnym podmiotem - wspólnotą osób, obdarzoną odpowiedzialną misją rodzicielską. Jest to wspólnota osób ustanowiona jako komunia, czyli jedność oparta na absolutnie bezinteresownym, bezwarunkowym i nieodwołalnym darze osoby, wzajemnym darze mężczyzny i kobiety. Jest to przymierze duchowe i religijne, które Bóg sam ustanowił, aby było trwałym znakiem Jego Przymierza z ludzkością, co znalazło swoje ostateczne objawienie i dopełnienie w Przymierzu Chrystusa z Kościołem. To przymierze, którym jest małżeństwo, ma objawiać i uobecniać miłość Boga Stwórcy i Zbawiciela, miłość, jaką Bóg zwraca się do każdego człowieka "gdy na świat przychodzi" (J 1,9). Tę tajemnicę Boga i Zbawiciela małżonkowie objawiają i uobecniają nie przy pomocy specjalnych zabiegów liturgicznych, lecz przez miłość małżeńską, której istota duchowa i etyczna jest określona przez swoje źródło, którym jest sakrament. Sakrament sprawia to, że dar miłości Boskiej uobecnia się i wyraża przez miłość ukształtowaną w swej prawdzie osobowej i etycznej. Jak Bóg objawił się przez autentyczne człowieczeństwo Jezusa Chrystusa, tak w małżeństwie Jego Miłość chce się objawić przez autentyczny kształt osobowej miłości małżonków, którzy w akcie oddania się małżeńskiego wyrażają swoją gotowość pełnienia woli Boga przez pełne oddanie się Jemu i całkowite zawierzenie Jego Miłości. Akt małżeński jest dialogiem z Bogiem Stwórcą i Zbawcą a nie tylko dialogiem prywatnym męża i żony, ponieważ orędzie sakramentu małżeństwa nieustannie głosi prawdę, że człowiek otrzymuje siebie od Boga będąc Jego darem i dlatego mąż otrzymuje żonę od Boga a żona tak samo męża i w istocie są jednością tylko na mocy czynu samego Boga, który ich "złączył", czyli uczynił jednością, jak o tym świadczy Księga Rodzaju (1, 27; 2,24) oraz Ewangelia (Mt 19,4-6). Są więc oboje darem na mocy daru Boga i są jednością, aby objawić Boga w zjednoczeniu z Jego Miłością, w której zawiera się prawdziwa "genealogia osoby ludzkiej" (List do Rodzin nr 9). Całą tę perspektywę daru List do Rodzin ukazuje jasno i głęboko zarazem w paragrafie 11. Wychodząc od teologii sakramentu Papież pisze: "Ta sama logika bezinteresownego daru wkracza w ich życie, kiedy mężczyzna i kobieta w małżeństwie wzajemnie się sobie oddają i wzajemnie przyjmują jako "jedno ciało" i jedność dwojga. Bez tej logiki małżeństwo byłoby puste. Komunia osób na tej logice zbudowana, staje się komunią rodzicielską. Małżonkowie dają życie własnemu dziecku. Jest to nowe ludzkie "ty", które pojawia się w orbicie ich rodzicielskiego "my"". Dalej pisze Papież o tym, że ta droga, jaką Bóg zaplanował dla człowieka przychodzącego na świat, ma świadczyć o tym, że człowiek od początku jest darem. "Nowo narodzony człowiek oddaje siebie rodzicom przez sam fakt swojego zaistnienia. Istnienie - życie jest pierwszym darem Stwórcy dla stworzenia" (tamże). W tekście tym zawiera się ważne stwierdzenie rzucające światło na nasze zagadnienie. Istnienie człowieka pochodzi tylko od Boga, jest Jego darem, ponieważ zaistnienie nowego - każdego! człowieka przekracza absolutnie moc sprawczą jakiegokolwiek stworzenia. Człowiek jest sługą wobec tajemnicy powołania do bytu człowieka, a istota tej służby jest określona zarazem przez istotę przymierza małżeńskiego i - konsekwentnie - istotę małżeńskiego daru. Popularne powiedzenie, że "rodzice dają życie dziecku" jest wyrażeniem przenośnym i symbolicznym. W istocie bowiem tylko Bóg daje życie. Rodzice zatem "dają" życie jedynie jako symbol i znak miłości Stwórcy: dają o tyle, o ile objawiają sobą Boga-Stwórcę. Na mocy Stworzenia i Odkupienia są Jego znakiem i sakramentem, z którego płynie szczególne posłannictwo i właściwe uzdolnienie do współdziałania z Bogiem na tej płaszczyźnie, którą sam Bóg określił i ustanowił w swoim Planie. Nie można więc sobie wyobrażać, że rodzice (małżonkowie jako rodzice) są równoległym czy równorzędnym źródłem daru życia: współdziałają z Bogiem jako jedynym Dawcą życia, a współdziałają mocą sakramentu, który w Duchu Świętym, przez Jezusa Chrystusa stawia ich w obliczu Boga-Ojca. Są więc znakiem daru Boga, o ile są zjednoczeni autentycznie z obdarowującą miłością samego Boga. Tym więc, co ich łączy z Bogiem, jest ich autentyczna i bezinteresowna miłość, otwarta bezwarunkowo na obdarowanie przez Boga, a więc wyrażająca całkowite i bez zastrzeżeń zawierzenie Bogu. Wtedy małżonkowie działają w zgodzie z prawdą swego istnienia jako małżonkowie, w zgodzie z prawdą Przymierza, którym się stali "w Chrystusie i Kościele" (Ef 5,32). We współdziałaniu z Bogiem nie wchodzą więc na miejsce Boga ani nie są, "partnerami", którzy na zasadzie równości ustalają warunki współpracy. Według Soboru Watykańskiego II są interpretatorami (tłumaczami, interpreters) Miłości Boga Stwórcy (KDK 50), a więc mają w taki czytelny sposób objawiać prawdę tej Miłości, aby nie było wątpliwości, kto posiada władzę i autorytet decydowania o zaistnieniu nowego człowieka i aby było absolutnie jasne, że nowy człowiek rodzi się jako dar Boga, z całkowicie bezinteresownej miłości i jest tak właśnie przyjmowany z rąk Boga, jak o tym mówi tenże Sobór w KK 41. Akt miłości rodzicielskiej ma więc objawiać Boga, który "pragnie człowieka dla niego samego" (KKD 24), a więc stwarza go wyłącznie z miłości i dla miłości nieskończonej, jedynej zdolnej zaspokoić głód prawdy i szczęścia człowieka, zaszczepiony w jego sercu od początku. List do Rodzin podkreśla, że "trzeba, ażeby w to chcenie Boga włączało się ludzkie chcenie rodziców, aby oni chcieli nowego człowieka, tak jak chce go Stwórca... Już w samym poczęciu człowiek jest powołany do wieczności w Bogu" (List do Rodzin nr 9). Wynika stąd, że decyzja rodzicielska dotycząca poczęcia człowieka, musi być wewnętrznie niezależna od jakichkolwiek skończonych, przyziemnych motywacji, jak też subiektywnych, a zwłaszcza egoistycznych, rachub; przyjście na świat człowieka, w płaszczyźnie etycznej struktury decyzji małżonków, ma potwierdzić całkowitą suwerenność istnienia i transcendencję powołania osoby ludzkiej, tak jak to jest zagwarantowane w decyzji Boga, który stwarza z absolutnie bezinteresownej miłości. Decyzja małżonków, która swoją logiką zwraca się ku Tajemnicy Stworzenia, jest tym samym aktem modlitwy o dar życia, a zarazem jest aktem dziękczynienia za już otrzymane istnienie samych małżonków i każdego człowieka, "który na ten świat przychodzi". Jest tak, ponieważ akt modlitwy wynikający z duchowej głębi sakramentu, ma charakter uniwersalny, uczestniczy bowiem - mocą samego symbolu tj. sakramentu - w powszechnej liturgii Kościoła, której Jedynym Arcykapłanem jest Jezus Chrystus. On też przez - Ducha Świętego - jest źródłem i Autorem wszelkiej modlitwy godnej tego miana i wznoszącej się w Jego Mistycznym Ciele do Ojca. Inaczej mówiąc, etyczno-symboliczna wymowa decyzji małżeńskiej ma potwierdzić podstawową prawdę istnienia ludzkiego: że człowiek od Boga pochodzi, do Boga należy i do Niego jest powołany, aby odnalazł się w Jego nieskończonej Miłości. To wszystko, co powiedziano wyżej wyjaśnia pozytywną normę działania rodzicielskiego, a więc określa istotę dobra, jakie ma się realizować (spełnić) w samej treści działania małżeńskiego - jako działania ludzkiego, to jest wolnego, świadomego i tym samym odpowiedzialnego. Z takiego też ujęcia normy pozytywnej wynikają jej liczne implikacje negatywne, czyli konieczność odrzucenia takich działań, które w jakikolwiek sposób fałszują prawdę działania małżeńskiego, czy też jej zaprzeczają. Zwracam uwagę na fakt, że norma da się pojąć jako pewna prawda lub jako określone znaczenie (słowo to łączy się z pojęciem znaku, a więc z kontekstem sakramentalnym), albo także jako określony sens działania (słowo to ma związek z podmiotowym doświadczeniem treści działania w kontekście relacji międzyosobowej). Wiadomo już, że działanie człowieka z punktu widzenia normy (prawdy normatywnej) da się rozpoznać jako prawdziwe lub nie, jako ludzkie lub nie (to znaczy nie-ludzkie), jako małżeńskie lub nie, jako rodzicielskie lub nie-rodzicielskie, czyli anty-rodzicielskie. Nie ma tu innej możliwości. Co nie jest prawdą, jest jej zaprzeczeniem; co nie jest miłością małżeńską, jest jej negacją (jak Sobór mówi: jest jej sprofanowaniem (KDK 47); co nie jest potwierdzeniem powołania rodzicielskiego, jest jego zaprzeczeniem i odrzuceniem. To znaczenie pozytywne lub negatywne aktualizuje się w kontekście jedności małżeńskiej, która z istoty swej (jak zawsze nauczał Kościół) i z Bożego ustanowienia (w akcie stworzenia) jest jednością rodzicielską. Dotykamy tu punktu krytycznego etyki małżeńskiej: znaczenie jednoczące i rodzicielskie jest czymś jednym i nierozdzielnym, tak, że niemożliwe jest aktualizowanie znaczenia jednoczącego z równoczesnym odrzuceniem znaczenia rodzicielskiego i odwrotnie - nie ma możliwości zaktualizowania znaczenia rodzicielskiego z pominięciem znaczenia komunijno-małżeńskiego w samej decyzji rozstrzygającej o poczęciu. Pozornie dotąd jeszcze nie powiedzieliśmy słowa o naturalnej regulacji poczęć; przynajmniej nie użyliśmy tego terminu. Jednak rzeczowo biorąc określiliśmy właściwy kontekst etyczny, w ramach którego można wydać ocenę o konkretnej postaci postępowania (działania), które identyfikujemy jako "regulacja poczęć". Tego rodzaju działanie nie występuje bowiem jako kategoria odrębna i autonomiczna, lecz jako konkretyzacja integralnej postawy odpowiedzialnego rodzicielstwa. Naturalna regulacja poczęć jest antropologicznie i etycznie niezrozumiała poza obszarem odpowiedzialności rodzicielskiej, wynikającej z powołania małżeńskiego. Podejmowanie pewnych działań, które określamy jako regulacja poczęć, zakłada, że chodzi tu o podmiot etycznie odpowiedzialny za prawdziwość (prawidłowość etyczną) działań wyrażających postawę rodzicielską. Istota tej odpowiedzialności jest określona przez istotę powołania oraz samej miłości małżeńskiej, przez którą małżonkowie uczestniczą w zbawczej miłości Chrystusa - i oczywiście - w stwórczej miłości Boga. Z tytułu tego posłannictwa małżonkowie są odpowiedzialni za potrójny przedmiotowy krąg wartości: po pierwsze - za godność Stwórcy oraz Zbawiciela, w którego miłości uczestniczą sakramentalnie i którego autorytet reprezentują jako powołani i posłani do udziału w przekazywaniu tej miłości (por. FC 17); po drugie - za świętość samego małżeństwa jako znaku Przymierza Boga z ludzkością, a dokładnie za świętość samego źródła życia, którym jest tajemnica "jednego ciała" ukryta w dłoniach Bożych, w związku z czym Jan Paweł II głosi, że "w ludzkim rodzicielstwie Bóg sam jest obecny" (List do Rodzin, 9); po trzecie jest to odpowiedzialność za ludzki wymiar zrodzenia, czyli za stworzenie takiego duchowego i moralnego kontekstu, w którym nowy człowiek może przyjść na świat w sposób godny swego człowieczeństwa i może zostać bezwarunkowo włączony w pełną prawdę "komunii osób". Aby sprostać ciężarowi tej odpowiedzialności małżonkowie są obowiązani obywać konieczne sprawności moralne, czyli cnoty; przede wszystkim cnoty teologalne, to jest wiarę, nadzieję i miłość, które to cnoty kształtują prawidłową postawę wobec Boga, któremu małżonkowie służą Z tymi cnotami ściśle współpracują pewne cnoty moralne, które odznaczają się tym, że zawierają głęboki rys religijny; dzięki nim człowiek jest zdolny dostrzegać i uszanować wymiar religijny w tajemnicy życia, czyli stworzonego istnienia ludzkiego: są to cnoty: religijność, pokora i czystość. Szczególne znaczenie - w świetle wszystkich dokumentów Kościoła - posiada cnota czystości, która czyni męża i żonę zdolnymi do prawdziwej relacji oblubieńczej i pozwala im przeżywać tajemnicę "jednego ciała" (Ef 5,31) w postawie "świętości i we czci, a nie w pożądliwej namiętności, jak to czynią nie znający Boga poganie" (1 Tes 4,5). Tak określona postawa uwzględnia przede wszystkim prawdę, że jedność małżeńska na mocy przymierza stwórczego jest ukrytym w dłoniach Bożych źródłem nowego życia. Małżonkowie jako rodzice działają w Bogu, a Bóg działa w nich, stąd św. Paweł nazywa ich świątynią Bożą (Kor 6,19), a Jan Paweł II mówi o rodzinie jako o "sanktuarium życia" (EV 6; również Centesimus annus 39). Dzięki tym cnotom rodzina zdolna jest przeżywać prawdę, że jest Kościołem, czyli mieszkaniem Ducha Świętego. Wreszcie potrzebna jest małżonkom autentyczna mądrość chrześcijańska, pozwalająca całe budowanie rodziny widzieć i rozumieć w świetle Bożym i w aspekcie ostatecznego powołania człowieka. Wszystkie te cnoty, a zwłaszcza mądrość, wymagają także dodatkowych cnót i umiejętności, o których trudno tu mówić bardziej szczegółowo. Należy jednak osobno podkreślić znaczenie ludzkiej wiedzy na temat ideologicznych, psychologicznych i ekologicznych uwarunkowań życia ludzkiego i płodności, gdyż bez tej wiedzy małżonkowie zachowywaliby się jak lotnik, który wsiadając do samolotu, nie znałby praw aeronautyki czy aerodynamiki. Posługując się bliższym przykładem małżonkowie bez odpowiedniej wiedzy na temat płodności zachowywaliby się jak ktoś, kto wybiera się na zakupy, a nie wie, kiedy jakie sklepy są otwarte. Oczywiście, w sprawach zakupów można liczyć na szczęście, ale w sprawach najważniejszych dla człowieka nie można zdawać się na ślepy przypadek. Któż z nas, przychodząc na świat, chciałby otrzymać etykietkę "jesteś dzieckiem przypadku"? Czy nie wolelibyśmy raczej usłyszeć od naszych rodziców takie słowa: "Przeczuwaliśmy, że Pan Bóg chce nam dać ciebie i bardzo tego pragnęliśmy". Wiedza o płodności, zdobywana przy pomocy właściwych metod diagnostycznych, pozwala małżonkom przeżywać własną decyzję rodzicielską w sposób wolny, twórczy i odpowiedzialny. Jednak wiedza na temat praw rządzących procesem płodności nie decyduje sama o moralnej jakości decyzji rodzicielskiej. Wiedza ułatwia decyzję, pozwala świadomie powiedzieć Bogu "tak", ale wiedza ta jest warunkiem wstępnym i nie wchodzi do istoty czynu, nie rozstrzyga sama o kierunku wyboru, a więc o etycznej jakości czynu. Istotne jest to, w jaki sposób małżonkowie wspólnie "wobec Boga" (KDK 50), czyli w modlitwie, starają się zrozumieć, czego od nich w danej sytuacji pragnie Bóg i jaką odpowiedź mają Mu dać w postawie wiary, miłości, posłuszeństwa i bezgranicznego zaufania. Istotne jest to, by zrozumieli, czy mają się znów otworzyć na przyjęcie nowego życia, ponieważ Stwórca tego pragnie, czy też całościowo wzięta sytuacja życiowa przemawia za tym, by w danym czasie nie pomnażać liczby potomstwa, ponieważ taka decyzja byłaby sprzeczna z roztropnością, czy z innymi cnotami, które wymieniliśmy wyżej. Dokument soborowy pochwala małżonków, którzy odważnie postanawiają wychować liczniejsze potomstwo (KDK 50). Decyzja o powstrzymaniu się od zrodzenia dalszego potomstwa nie może w żadnym razie wynikać z motywów etycznie ujemnych typu: małoduszność, wygodnictwo, egoizm, czyli szukanie osobistych korzyści, podporządkowanie karierze naukowej, społeczno-politycznej, nie mówiąc już o takich motywach, które wprost krzywdzą Boga i Jego Miłość, jak tchórzostwo, czyli lęk przed ludzkimi względami, niedowierzanie Panu Bogu (brak ufności) czy wręcz..., podejrzewanie Boga o złe zamiary wobec małżonków. Dopiero na drugim miejscu w omawianym problemie pojawia się pytanie "jak", (pytanie o sposób), czyli jaki konkretny kształt przyjmuje decyzja, którą w sumieniu uznali za roztropną i moralnie konieczną, by w danych okolicznościach powstrzymać się od urodzenia kolejnego dziecka. Niektórzy autorzy uważają, że jest to w ogóle jedyny problem i istotne pytanie, przez co całe zagadnienie regulacji poczęć sprowadzają na płaszczyznę techniczną, na której "metoda" zastępuje etykę, wskutek czego z góry zaciera się różnicę między działaniem rodzicielskim, a więc etycznie poprawnym, a działaniem, które już z rodzicielstwem nie ma nic wspólnego. Trzeba jednak stwierdzić, że decyzja o której mówimy, decyzja powstrzymania się od poczęcia (zrodzenia) kolejnego dziecka, ma pod każdym względem charakter rodzicielski, ponieważ jest wyrazem odpowiedzialności wiążącej małżonków w zakresie właściwych im działań. Jest bowiem zajęciem stanowiska wobec określonej sytuacji, która dotyka małżonków jako rodziców i wyraża ich wolę nie dopuszczenia do czynu nieodpowiedzialnego, który naruszyłby ów porządek wartości, o których powiedziano wyżej. Z samej istoty powołania wynika, że decyzja wyrażająca wolę zrodzenia i decyzja wyrażająca wolę nie zrodzenia na podstawie moralnego imperatywu wynikającego z charyzmatu rodzicielstwa, jest etycznie równoważna i równowartościowa, ponieważ w jednym i drugim przypadku małżonkowie afirmują swoją płodność jako składnik osobowej tożsamości oraz poddają siebie Bogu, wypowiadając w sumieniu akt posłuszeństwa wobec Jego woli. Czynią to jako podmiot świadomy swej rodzicielskiej godności, a wiec odpowiedzialny za otrzymaną misję. Jest oczywiste, że wola nie zrodzenia dziecka może się wyrażać jedynie przez rezygnację z aktu małżeńskiego w czasie płodnym, co jest logiczne, ponieważ wola uniknięcia pewnego skutku zawiera w sobie implicite (wewnętrznie) decyzję nie aktualizowania przyczyny, z której dany skutek może wyniknąć. Nie jest to jakaś metoda, lecz postulat etyczny (poniekąd nakaz zdrowego rozsądku), wynikający z istoty miłości małżeńskiej i odpowiedzialności rodzicielskiej: małżonkowie nie mogą przestać się odnosić do siebie jako małżonkowie, czyli podmiot określony w swej tożsamości przez relację transcendentną do rodzicielstwa. Małżonkowie tworzą wspólnotę osób (komunię osób) i odnoszą się do siebie w taki sposób, jak tego domaga się ich istnienie, czyli bycie komunią osób. Oznacza to, że odnoszą się do siebie na zasadzie absolutnie bezinteresownego daru. Aby wyrażać swoją jedność i swoje wzajemne oddanie, dysponują z daru Boga i na mocy własnej ascezy (ćwiczenia woli), wewnętrzną wolnością właściwą osobie ludzkiej: jest to podstawowa wolność działania i nie działania, wolność wyrażania miłości małżeńskiej aktem małżeńskim i wolność wyrażania tej miłości przez rezygnację z danego aktu jako znaku. O ile małżonkowie nie dysponowaliby wolnością etyczną, o jakiej tu mówimy, musiałoby się przyjąć, że działają jako automaty w sposób fizycznie zdeterminowany i ich działanie nie miałoby żadnej wartości etycznej. Zachowywaliby się jak "roboty seksualne", którymi można jedynie sterować elektronicznie, mechanicznie czy hormonalnie, ale gdzie nie ma już miejsca na wolność, dar, a więc miłość. Byłaby to całkowita rezygnacja z człowieczeństwa i z istnienia na sposób osobowy, a w tej sytuacji nie dałoby się w żaden sposób pojąć pojawienia się nowego człowieka jako zrodzenia. Może dlatego niektórzy "uczeni" opanowani tym schematem myślenia próbują w procesie "wyhodowania" człowieka postawić na równi z małżeństwem maszynę, a nawet zwierzę, nie dostrzegając już żadnej różnicy między światem ludzkim a światem rzeczy. Jest to tylko ujawnienie logicznych implikacji, jakie tkwią w antykoncepcji. Zło moralne antykoncepcji nie wynika jedynie z subiektywnych motywów, lecz z przekreślenia obiektywnej prawdy czynu (aktu małżeńskiego). Zło polega na przekreśleniu znaczenia małżeńskiego i rodzicielskiego tego aktu - konkretnie na przekreśleniu znaczenia oblubieńczego (wzajemny dar osób), w którym, to jest w samej jego istocie, tkwi znaczenie rodzicielskie. Tak bowiem Bóg postanowił, co wyraża się zarówno w naturze osoby ludzkiej (KDK 51), jak w naturze małżeństwa jako oblubieńczego przymierza osób mężczyzny i kobiety (HV 10), aby dar życia objawiał się jako owoc miłości przyjmującej postać oblubieńczego daru. Dzięki temu życie ludzkie przychodzące na świat może być od początku wpisane w duchową przestrzeń komunii osób, gdzie wszystkie osoby bytują w relacji wzajemnego daru. Ponieważ ten wymiar rodzicielski tkwi w samej istocie małżeństwa i istocie miłości małżeńskiej (KDK 50), małżonkowie nie mogą wyrzec się tego wewnętrznego odniesienia o płodności, jakie należy do istoty aktu małżeńskiego; jeżeli tak czynią, niszczą samą miłość, która już nie ma postaci daru bezinteresownego, lecz jest instrumentalizacją, uprzedmiotowieniem drugiej osoby używanej jako narzędzie do celów sprzecznych z miłością małżeńską. Zarówno antyrodzicielska intencja, jak działanie o charakterze technicznym wykluczające płodność wpisaną w samą prawdę męskości i kobiecości, przekreśla rodzicielskie znaczenie aktu małżeńskiego i tym samym przekreśla jego znaczenie jako aktu miłości oblubieńczej. Obydwa znaczenia są nierozdzielne i dlatego żadne z nich nie może się urzeczywistnić bez drugiego: jedynie oba zespolone wewnętrznie wyrażają prawdę jedności małżeńskiej. Nie ma więc miłości przy odrzuceniu rodzicielstwa ani rodzicielstwa przy zafałszowaniu w jakiś sposób miłości, gdyż tylko w autentycznym wzajemnym darze osobowym mężczyzna (mąż) obdarowuje kobietę (żonę) macierzyństwem, a kobieta obdarowuje mężczyznę ojcostwem. Niektórzy autorzy przywiązywali przesadną uwagę do rozróżnienia "naturalne" i "sztuczne" metody regulacji poczęć, sugerując z góry, że chodzi tylko o metodę, a więc o aspekt wyłącznie techniki czy sposobu, w jaki unika się potomstwa w pożyciu małżeńskim. Jednak w istocie chodzi o coś głębszego. Nieprecyzyjny język zaczerpnięty z rejestru publicystycznej debaty zaciążył na pewnych określeniach przyjętych nawet w dokumentach Kościoła, w których mówi się o "sztucznych środkach" zapobiegania ciąży. To prowokowało przeciwników nauki Kościoła do zarzutu, że Kościół jest przeciwny nauce i postępowi, a po drugie, jeśli to, co "sztuczne" jest złe, to można zaaprobować rzekomo "naturalne" środki oparte na bazie hormonów, które istotnie próbowano przemycić jako tzw. "katolicką pigułkę antykoncepcyjną". Zamieszanie terminologiczne, prawdopodobnie celowo wzniecane, prowadziło do tego, że poważne organa informacji społecznej potrafiły użyć sformułowania "katolicka antykoncepcja", co podobno funkcjonuje w kołach zachodnich w odniesieniu do tej praktyki, którą my nazywamy "naturalną regulacją poczęć". Takie zamieszanie jest następstwem pewnej apriorycznej tendencji do pomijania etycznego wymiaru, jaki tkwi w rodzicielstwie. Tymczasem osoba jest podmiotem o naturze etycznej, działanie małżeńskie jest rzeczywistością o naturze etycznej tak, że nie może być zrozumiane poza tym wymiarem i dlatego, kiedy Kościół mówi o naturalnej regulacji poczęć, mówi o etycznym postępowaniu, które wynika z natury małżeństwa jako komunii osób. Sprawa toczy się więc o to, czy człowiek obroni swój osobowy charakter istnienia i działania, zaatakowany przez współczesną antyosobową i antyludzką kulturę. Warto przy okazji zwrócić uwagę na pewne milczące założenia filozoficzne, które warunkują określony kierunek refleksji (dyskusji) na temat regulacji poczęć. Pierwsze założenie, z gruntu fałszywe, polega na przekonaniu, że człowiek ma obowiązek kontrolować przyrost ludności w świecie. Stąd te ideologie "kontroli urodzeń" i "kontroli przyrostu ludności" należące do tej samej grupy logicznej co teorie "gospodarki ludnościowej" czy plany "zarządzania materiałem ludzkim". Jest to filozofia pojmująca człowieka jedynie jako byt przyrodniczy, a ludzkość jako sumę (masę) jednostek podległą kryteriom matematycznym i ekonomicznym, której rozwój zależy wyłącznie od sumy surowców i poziomu produkcji środków konsumpcyjnych. W ramach filozofii społecznej i politycznej panuje darwinowska teoria selekcji gatunków silniejszych i likwidacja słabszych, nieprzystosowanych do aktualnych warunków walki o byt. Stąd ideologia "kontroli urodzeń" stanowi element światowej polityki ograniczenia płodności narodów niepożądanych czy "niebezpiecznych" z punktu widzenia nowego totalitarnego imperium. Interpretacja władzy nad poczęciem i narodzinami oraz władzy nad narodami posiada wspólne przesłanki i wspólny mianownik: jest to przyjęcie zasady dominacji siły, czyli przemocy w całej przestrzeni "zarządzania" życiem ludzkim. Aborcja, antykoncepcja i sterylizacja występują łącznie jako elementy polityki "ludnościowej" zarówno na poziomie bytu jednostkowego, jak na poziomie zbiorowości ogólnoludzkiej. Drugie założenie, logicznie związane z poprzednim, polega na całkowitym zredukowaniu ludzkiej płodności do płaszczyzny biologii, wskutek czego zrywa się więź między aktem woli osobowej a faktem poczęcia. W następstwie tego zabiegu interpretacyjnego działanie człowieka ogranicza się do fizycznej manipulacji "seksem", jak i samym "przebiegiem płodności", w który człowiek usiłuje wkraczać, aby go "kontrolować" przy pomocy metod technicznych i mechanicznych. W rezultacie tego rozszczepienia natury ludzkiej i natury małżeństwa nie jest możliwe pojęcie zrodzenia i konsekwentnie pojęcie rodzicielstwa traci wszelki sens etyczny i antropologiczny. Człowiek już nie jest rodzicem, jest tylko "partnerem seksualnym", który musi się "zabezpieczyć" przez niepożądanym intruzem, czyli dzieckiem, które zakłóca jego spokojne konsumowanie dobrodziejstwa seksu. Trzecie założenie występuje tylko u niektórych autorów, którzy jeszcze wierzą - lub robią wraże-nie, że wierzą - iż konsumowanie seksu w oderwaniu od antropologicznego sensu jedności małżeńskiej, zasługuje na miano "miłości"; nie wszyscy bowiem dziś "bawią się" w romantyzm i uważają, że liczy się tylko "konkret", natomiast emocje i sentymenty należą do minionej epoki mitów. Odrzucając mit romantyczności, przyjmują równocześnie mit "spontaniczności" wynikającej z dynamizmu instynktu i krytykują Kościół, który narzuca pęta tej "naturalnej spontaniczności", wymagając przestrzegania jakichś nakazów i zakazów12. Byłaby to "miłość" nie różniąca się niczym od "miłości" uprawianej przez zwierzęta, ponieważ one także nie kierują się w swoim działaniu popędowym żadnymi wskazaniami czy nakazami moralnymi, lecz ulegają biernie konieczności instynktu. Jednak tego rodzaju "miłość", oderwana od osobowego fundamentu przymierza, oderwana od istotowej relacji do potomstwa, oderwana całkowicie od etycznego fundamentu w postaci osobowej wolności samoposiadania - taka miłość nigdy nie ma szans, aby stała się wcieleniem postawy daru, taka miłość nie da się zidentyfikować jako miłość małżeńska i rodzicielska i dlatego taka "miłość" nie może w żadnym razie stanowić podstawy odróżnienia małżeństwa od cudzołóstwa i wszelkich form dewiacyjnej eksploatacji popędu seksualnego. Ona hipoteza, która redukuje miłość małżeńską po prostu do poziomu przeżywania "seksu", znajduje się całkowicie poza ramami etyki, nie tylko chrześcijańskiej, ale po prostu ludzkiej. Można wskazać na jeszcze jedno założenie, które tkwi implicite we wszystkich powyższych supozycjach, jako ich wspólny mianownik: jest to hipoteza, że Bóg nie ma nic do powiedzenia człowiekowi w sprawie etosu płci i że człowiek jest absolutnym panem swej wolności, swego ciała i płci i może zrobić z "tym", co chce. Jest to praktyczny ateizm tkwiący w samych postawach moralnych człowieka, który usiłuje - wbrew rozsądkowi - postępować tak, jakby Bóg nie istniał. Człowiek, przyjmując tego rodzaju założenie, nie tylko sam zrywa więź z Bogiem, ale uważa, że także fakt rodzenia się nowych ludzi nie ma nic wspólnego z Bogiem i że zagadnienie regulacji poczęć to tylko sprawa technicznej interwencji w dziedzinę bezdusznej i zdeterminowanej "natury", gdzie rządzą jedynie prawa materii. W tym paradygmacie antykoncepcja i ateizm są wzajemnie niezwykle mocno powiązane i uwarunkowane logicznie, metafizycznie i psychologicznie. Antykoncepcja jest praktycznym protestem przeciwko tajemnicy stworzenia, a ateizm jest parawanem i szukaniem alibi dla postępowania, w którym człowiek chce udowodnić, że jest absolutnym panem siebie i nie musi się wiązać żadnymi normami. Ten ateizm najczęściej przyjmuje formę bałwochwalstwa, gdzie zdeprawowany seks staje się bożkiem, a owocem tego stanu rzeczy jest upadek człowieka poniżej poziomu zwierząt, o czym bez owijania w bawełnę pisze św. Paweł w Liście do Rzymian, a co komentuje szeroko Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae, nr 22-24. Sam ten problem nadawałby się na osobny referat. Warto mimo wszystko przytoczyć z tej encykliki pewne myśli, rzucające światło na cały problem. Oto w paragrafie 8. czytamy: "U korzeni wszelkiej przemocy skierowanej przeciw bliźniemu leży ustępstwo na rzecz "logiki" Złego, to znaczy tego, który "od początku był zabójcą" (por. J 8,44)" (EV 8). Szatan jest także od początku kłamcą, jak o tym świadczy Słowo Boże i zamiarem szatana było zawsze zafałszować to, co odnosi się do Boga i co jest w człowieku najszlachetniejsze: prawdę o stworzeniu i miłość. Niewątpliwie owocem wpływów szatana jest wytworzenie się w społeczeństwie tzw. "struktur grzechu", w wyniku których energia społeczna zostaje zmobilizowana w kierunku "spisku przeciwko życiu" (EV 12). Ten spisek przeciwko życiu polega między innymi na rozpowszechnianiu się mentalności antykoncepcyjnej. Kłamstwo i zamach na życie ukrywające się za parawanem antykoncepcji polega na tym, że antykoncepcja pociąga za sobą zamach na życie poczęte jako z góry odrzucone poza obszar miłości i odpowiedzialności. W mentalności antykoncepcyjnej karmiącej się hedonizmem seksualnym i egoistyczną koncepcją wolności, "życie, które może się począć ze współżycia mężczyzny i kobiety, staje się ... wrogiem, którego trzeba bezwzględnie unikać, zaś przerwanie ciąży jest jedyną możliwością w przypadku niepowodzenia antykoncepcji" (V 13). Ta "ścisła więź łącząca na płaszczyźnie mentalności praktykę antykoncepcji z przerywaniem ciąży staje się coraz bardziej oczywista" w przypadku zastosowania preparatów wczesnoporonnych, które są propagowane jako "środki antykoncepcyjne" (tamże). W rezultacie "Wiek XX zapisze się jako epoka masowych ataków na życie (...) stoimy tu w rzeczywistości wobec obiektywnego "spisku przeciw życiu", w który zamieszane są także instytucje międzynarodowe, zajmujące się propagowaniem i planowaniem prawdziwych kampanii na rzecz upowszechnienia antykoncepcji, sterylizacji i aborcji" (EV 17). Mentalność antykoncepcyjna odgrywa istotną rolę w tworzeniu się szeroko pojętej cywilizacji śmierci.

Dodaj swoją odpowiedź