Przedstawiam legenda, zawierającą sporo prawdy, ale podrasowaną przeze mnie (zwłaszcza osoby są fikcyjne- chyba :P _ Legendarny skarb generała Milluera Udając się na grób dziadka i pradziadków do Graboszewa, niedużej wsi niedaleko „mojego” Strzałkowa, przez lewą szybę samochodu przyglądam się rozłożystemu dębowi, urokliwie położonemu na niewielkim pagórku tuż przy brzegu rzeczki o nazwie Struga. Drzewo zawsze „przyzywa” wspomnienia o legendarnym skarbcie rzekomo ukrytym przez szwedzkich najeźdźców. Historię ta opowiedziała mi babcia, rodowita Graboszewianka, która tą opowieść również poznała dzięki swej babci. I tak z pokolenia na pokolenie starsi mieszkańcy przekazują swym pociechom tą pobudzającą wyobraźnie dla jednych zwykłą bajkę, a dla drugich przejmującą historię. Rzecz miała miejsce w XVIII wieku, w okresie tzw. „potopu” szwedzkiego. W 1655 roku armia szwedzka wkroczyła na ziemie Rzeczypospolitej. W lipcu wielkopolska szlachta licznie zgromadzona na pospolite ruszenie pod Ujściem bez walki podpisała kapitulacje, a na Litwie potężni Radziwiłłowie podpisali porozumienie o współpracy ze szwedzkim królem Karolem Gustawem . W ciągu kilku miesięcy cały kraj znalazł się pod okupacją. Napastnicy traktowali przejęte ziemie nie jako sprzymierzone, lecz jako podbite. Rozpoczęły się masowe plądrowania kościołów, wiosek, dworów, pałaców oraz miast. Maszerujące oddziały szwedzkie znaczyły szlak swych pochodów zgliszczami wiosek, ruinami miast oraz ciałami ich mieszkańców. Szybko blondwłosi żołnierze zostali znienawidzeni przez lud i szlachtę. Rozpoczęła się wojna partyzancka. Na początku były one niezdyscyplinowanymi grupami chłopstwa, mieszczaństwa i szlachty . Później, gdy na czele działań partyzanckich stanął Stefan Czarnecki, Szwedzi zaczęli ponosić dotkliwe straty. Działania Polaków, zmusiły część wojskowych do ewakuacji zagubionych bogactw do ich ojczystej krainy. Generał Milluer jeden z dowódców korpusu piechoty skandynawskiej również był zaniepokojony o dalsze losy szwedzkiej zbrojnej interwencji. Pochodził on z zubożałem szlachty i dopiero rozpoczynał wielką karierę, toteż zaciągnął się na wyprawę przeciwko Rzeczypospolitej, ponieważ pragnął dorównać bogactwem i sławą innym możnym oficerom. Krocząc przez tereny Wielkopolski, Mazowsza, Lubelszczyzny i Małopolski jego oddziały odznaczyły się wyjątkowa pazernością i zachłannością. Rabowano ze wszystkich cennych przedmiotów kościoły, dwory i pałace. Wszystkie skarby zabezpieczano i kierowano do nowych kwater generała. Podobno uwielbiał się on przeglądać w złotych monetach oraz kielichach. Król Karol Gustaw wiedział, że wojna w Polsce przybrała nowy wymiar, więc będzie potrzeba na niej kontynuowanie coraz to większych nakładów pieniężnych. Dlatego w zamian za pewną część łupów, puszczał w niepamięć wybryki swoich dowódców. Dni mijały, a wojna stawała się coraz uciążliwa. Siły partyzanckie dokonywały coraz zuchwalszych akcji, obrona Jasnej Górny podniosła zhańbiony naród i napełnił go nową energią. Już nawet szlachcice, składający wcześniej hołdy wierności, dziś z szablą rzucali się na byłych przyjaciół. Cały polski naród czuł, że zwycięstwo jest bliskie. Zapanował strach przed polską zemstą i ogólne rozprężenie w szeregach najeźdźcy. Generał Milluer postanowił nie czekać, aż jego zdobyta fortuna przepadnie, lecz wysłać ją do rodzinnej Szwecji. Wybrał najwierniejszego swego pułkownika, któremu rozkazał zapakować wszystkie łupy i wraz oddziałem lekkich rajtarów wyruszyć do Gdańska. Pułkownik Hans Olbrert sprawnie zorganizował konwój. Do eskorty przydzielił najbardziej sprawdzonych wiarusów. Ta selekcja była wymagana dla bezpieczeństwa konwoju. Zbliżał się wieczór, a z obozu korpusu Milluera bez zbędnego zgiełku wychodził w pole konwój 30 wozów otoczonych setką uzbrojonych po zęby rajtarów. Był późny marzec, więc rozpoczęły się wiosenne roztopy. W lasach zalegał jeszcze śnieg, a chłodny wiatr przypominał, że zima jeszcze nie odeszła. Wozy, choć zapełnione najróżniejszymi drewnianymi skrzyniami bez większych problemów jechały przez błotnistą, a czasami jeszcze zaśnieżoną drogę. Pierwsze dwa dni drogi upłynęły bez żadnych zakłóceń. Nie spotkano żadnych oddziałów polskich, nawet w lasach nie spotkano nikogo. Tylko w większych miejscowościach spotkano oddziały szwedzkie. Z rozmów wynikało, iż spieszą ku Warszawie. Mimo braku trudności spowodowanych wojną, trzeciego dnia rozpoczęły się problemy związane z końmi. Zwierzęta, choć starannie dobrane przed wyjazdem nie wytrzymywały już aż tak dużego tempa podróży. Wozy, choć nowe i zbudowane z lekkiego drewna to pod naporem wielu skrzyń stanowiły ogromne wyzwanie dla koni. Dlatego wobec wyczerpania zwierząt nakazano postój. Pułkownik wybrał na obóz niewielką wieś Graboszewo. Oddział rozlokował się na łacę nad rzeczką niedaleko kościoła. Mimo, iż obozowisko znalazło się w samej części wsi to jednak nikogo nie było widać. Dowódca stwierdził, że pewnie chłopi przystąpili do partyzantów, więc za karą rozkazał spalić całą wieś. Po tym barbarzyńskim czynie żołdacy rozpoczęli „umacniać” swój obóz. Wystawiono warty, ogrodzono teren wokół pastwiska dla koni, a wozy stały „murem” otaczającym obóz. W końcu znużeni żołnierze pokładli się spać. Po czasie i wartownicy ulegli potędze snu. Tymczasem zza drzew i krzaków zaczęli się wyłaniać bojownicy. Byli to większości chłopi z pobliskich wiosek dowodzeni przez młodych szlachciców. Uzbrojeni byli głównie w kosy, widły, szable a czasem nawet w zdobyczne muszkiety. Na twarzach chłopów widać było gniew, pragnęli zemsty za wszystkie krzywdy wyrządzone bezbronnemu ludowi. Powstańcy najpierw postanowili wykraść konie, a później zaatakować śpiących Szwedów. W ciągu kilkunastu minut grupka młodzieńców, obeszła obóz i znalazła się przy koniach. Otwarto prowizoryczną bramę i wskakując na grzbiety zwierząt rozpoczęto ich wyganianie. Odgłos parskających zwierząt obudził czujnego pułkownika. Wstał i zaczął budzić żołnierzy. W stronę półśpiących padła salwa z muszkietów. Kilku ludzi krzyknęło z bólu. Olbrert nakazał schować się w raz z całą bronią przy wozach. Tutaj właśnie ukazała się karność, dyscyplina oraz znakomite wyszkolenie szwedzkich żołnierzy. W oka mgnieniu rozpoczęli obronę. Partyzanci mimo brawury nie zdołali przebić szwedzkiej obrony, choć zadali jej ciężkie straty. Po godzinie walki powstańcy wycofali się. Szwedzi jeszcze przez pół godziny, nieruchomo nadsłuchiwali odgłosów wroga. Żołnierze wstali i nie mogli uwierzyć- wszystkie konie zostały stracone. W szeregi żołnierzy bardzo stopniały – przy życiu utrzymało się zaledwie 40 obrońców. Na dodatek pod kilkoma ciałami znaleziono krwawiącego pułkownika. W pośpiechu opatrzono i delikatnie ułożono na posłaniu. Starannie opatrzono resztę lekko rannych i wystawiono straż. Reszta żołnierzy znowu zapadła w głęboki sen. Nazajutrz rano odbyła się narada wśród konwojentów. Postanowiono zakopać skarby i wrócić do obozu korpusu. Żołnierze wykopali spory dół i rozpoczęli delikatnie chować w nim złupione kosztowności. Praca postępowała szybko i około południa cały transport znajdował się już pod ziemią. Teraz jednak postanowiono jakoś oznaczyć miejsce ukrycia. Jakich rajtar przedstawił pomysł wzniesienia nad zakopanym skarbem niewielkiego pagórka i posadzenie na nim dębu. Pomysł się spodobał i w naprędce usypano „kopiec” i posiano w nim młodego dębczaka. Żołnierze nałożyli na niego jakieś szwedzkie odznaczenie i wyruszyli piechotą do generała Milluera. Po drodze napotkali kolejną grupę powstańców, którym zdołał uciec jedynie płk Olbrert. Po wielu perypetiach zdołał wrócić do swego przełożonego. Opowiedział, mu całą swą „odyseję” oraz dokładnie opisał miejsce ukrycia skarbu. Po tygodniu, gdy wyruszył w pole zaginął w okolicach Warszawy bez wieści. Generał stracił ostatniego człowieka znającego miejsce ukrycia skarbu. Wkrótce mimo panicznego odwrotu z Warszawy przez Szwedów postanowił odszukać swoje łupy. Wraz z wojskiem udał się do Graboszewa. Milluer dzięki wskazówkom od pułkownika odnalazł łączkę i pagórek. Mimo to jedno najważniejsze nie pokrywało się z informacjami od Olbrerta. Zamiast młodego dębczaka na pagórku wznosił się ku niebu wielki, rozłożysty dąb, który zdawać by się mogło „panował” nad całą okolicą. Generał podszedł do dębu i zaczął mu się przyglądać. Nagle u góry ujrzał dziwnie wrośnięty medal, taki sam o którym opowiadał pułkownik. Zdumiał się, lecz rozkazał kopać pod drzewem. Żołnierze energicznie zabrali się do pracy jednak bez jakichkolwiek efektów. Żadnych skrzyń tam nie było. Mimo, iż kopano jeszcze przez dwa dni to nic nie znaleziono. Żołnierze spostrzegli jednak, iż dąb świeci jakimś dziwnym blaskiem. Wieść o olśniewającym drzewie rozeszła się po żołnierzach i dotarła do Milluera. Generał również zauważył to dziwne zjawisko – ilekroć patrzył na drzewo to ono biło jakąś niezwykłą mocą. Poszukiwania nic nie dały, a na dodatek schwytani miejscowi ludzie zaczęli głośno mówić, że tego drzewa nigdy wcześniej w ich wiosce nie było. W końcu smutny generał musiał zarządzić opuszczenie wioski. Gdy cały korpus ruszał w drogę, wpatrywał się w błyszczące drzewo i mówił do siebie: „Jak to możliwe?”. Wieki minęły, wielu poszukiwaczy próbowało odszukać ten legendarny majątek, lecz wszyscy wracali z niczym. Do dziś stoi owy dąb, który nadal swą majestatyczną postawą „włada” cała okolicą.
opisz legęde o Strzałkowie
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź