Pan Kleks liczy sobie około 60 lat. Apogeum popularności przeżywał w latach 60., kiedy "Akademia Pana Kleksa" trafiła do spisu szkolnych lektur, a Jan Brzechwa pospiesznie dopisywał kolejne tomy jego przygód. Czy jednak przetrwałby próbę czasu, gdyby Krzysztof Gradowski w połowie lat 80. nie przeniósł "Akademii" na ekran? Śmiem wątpić, zwłaszcza że powstał film wyjątkowy: nie tylko adaptujący klasyczną bajkę do wrażliwości współczesnego dziecka, ale tworzący nowy kanon interpretacji Brzechwy - poprzez piosenki Andrzeja Korzyńskiego. Przyjazna uchu muzyka, dynamiczna akcja, film aktorski łączony z animowanym - dzieło Gradowskiego okazało się niekwestionowanym przebojem (7 mln widzów), zbierającym zasłużone nagrody na krajowych i zagranicznych festiwalach. Oczywiście, nie byłoby sukcesu, gdyby nie sam Pan Kleks - ucharakteryzowany według wyobrażenia Jana Marcina Szancera Piotr Fronczewski, dający jedną z najlepszych kreacji w swym dorobku. Po "Akademii..." Gradowski wracał do Pana Kleksa jeszcze dwukrotnie - ze znacznie mniejszym powodzeniem, jakkolwiek komponenty "Podróży Pana Kleksa" i "Pana Kleksa w Kosmosie" były podobne. Po dziesięcioletniej przerwie spróbował jeszcze raz. Efektem tej próby jest "Tryumf Pana Kleksa" - już tylko inspirowany Brzechwą film animowany opatrzony ramą fabularną. Istota pomysłu w zasadzie się nie zmieniła - postacie z bajek Brzechwy, oczywiście z Kleksem, Alojzym Bąblem i Adasiem Niezgódką na czele, uczestniczą w typowych dla tego rodzaju opowieści perypetiach, realizując jednocześnie ukryty zamysł reżysera i scenarzysty. Zamysł ów polega na dopisaniu bohaterów Brzechwy do grona postaci, z którymi młody odbiorca obcuje na co dzień - uformowanego na modłę Disneya Kubusia Puchatka i jego przyjaciół, Pokemonów oraz innych protagonistów telewizyjnych kreskówek. Do konfrontacji twarzą w twarz wprawdzie nie dochodzi, ale instrumentarium, którym posługuje się Pan Kleks, bliższe już jest science fiction niż tradycyjnej bajce. Czy jednak to wystarczy, by "Tryumf Pana Kleksa" stawił czoło fali amerykańsko-japońskiej animacji, która posługuje się wprawdzie równie prostymi fabułami, ale przykłada większą wagę do efektu niż do przesłania utworu. A skoro mowa o efekcie. Krzysztof Gradowski, choć mało kto o tym pamięta, ma w dorobku kilka filmów animowanych, był też bohaterem filmu non-camerowego Juliana Antonisza. Do części animowanej nie mam zresztą zastrzeżeń: jej dodatkowym atutem jest muzyka Korzyńskiego i głos Piotra Fronczewskiego. Czy jednak istotnie potrzebna była aktorska rama, w której nikt nie ma nic do zagrania, a która ledwie raz łączy się z animowaną fabułą? Zakończenie filmu pozostaje otwarte, oczekiwać można dalszego ciągu, więc może już - bez aktorów.
Napisz recenzje z filmu "Akademia Pana Kleksa".
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź