Tim Burton tym razem postanowił zabrać widzów w krainę czarów. I rzeczywiście, przez ponad półtorej godziny poczujemy się jak w bajce. "Alicja w Krainie Czarów" to jedna z najwspanialszych opowieści dla dzieci. Książka od lat zachwyca nie tylko najmłodszych, ponieważ wyobraźnia Lewisa Carrolla po prostu onieśmiela i wywołuje zdumienie. W absolutnie magiczny sposób udało się ten efekt powtórzyć Burtonowi. Filmowa "Alicja..." nie jest wierną ekranizacją, ale nie o to przecież chodzi. Ważniejsze, że kalifornijski twórca zdołał zadziwić i wywołać uśmiech. Z pomocą genialnych aktorów i kosztownej technologii wykreował niezwykły świat. Kolorowy, lśniący, wesoły, nadzwyczajny. Słowa nie są w stanie oddać tego, co maluje nam się na ekranie. Niektóre efekty i scenerie są tak apetyczne, że ma się ochotę jeść je łyżkami i bezwstydnie oblizywać. I chociaż głównym atutem dzieła jest jego barwna wizualna strona, cudownie sprawdza się również cała reszta. Opowieść wciąga, niczym królicza nora, do której wpada tytułowa bohaterka. Jej przygody pokazane są z lekkością, świeżością i wdziękiem. A skoro o wdzięku mowa, nie można go odmówić Mii Wasikowskiej, która pojawiła się w roli głównej. Johnny Depp tradycyjnie nie zawodzi, Helena Bonham Carter grająca Królową Kier powala a Anne Hathaway jako jej biała siostra zadziwia. Nie mniejsze wrażenie robią zwierzęce postaci, z obłędnym znikającym kotem na czele. Burton nie byłby sobą, gdyby nie okrasił swego dzieła humorem. Nie dość więc, że jest pięknie i ciekawie, to jeszcze zabawnie. Miejmy teraz tylko nadzieję, że Tim zechce sprawdzić, co jest po drugiej stronie lustra piasałam to na polskim i dostałam 5 :)
Niby wszystko jest na swoim miejscu. Tajemniczy kolorowo-mroczny, baśniowo-dziwny swiat, przewidywalnie zasiedlony nieprzewidywalnymi postaciami, zarysowany dobrze znaną wielbicielom Tima Burtona kreską, jest aż nadto widoczną sygnaturą reżysera „Gnijącej Panny Młodej”. Jest również kapitalna obsada – z Mią Wasikowską, świetnym Johnnym Deppem i jej wielkogłową wysokością, Heleną Bonham-Carter na czele. Są wreszcie świetnie zrobione zdjęcia, pozwalające doświadczyć Burtonowskiej fantazji w trójwymiarze. Czego zatem zabrakło „Alicji” żeby poziomem dorównać „Edwardowi Nożycorękiemu”, „Jeźdźcowi bez głowy” czy „Gnijącej Pannie Młodej”? Myślę, że najważniejszą rzeczą jaka odróżnia najnowszą, trójwymiarową „Alicję” od poprzednich filmów reżysera, jest przełożenie akcentów w samym procesie opowiadania i snucia historii – z budowania nastroju i odsłaniania element po elemencie kolejnych partii układanki, na świat który mimo swej kolorowej dziwaczności i na pozór irracjonalnych reguł, od razu jest „do kupienia” dla widza, a jego zasady niewiele w gruncie rzeczy różnią się od tych z którymi bohaterka miała do czynienia przed podróżą wgłąb króliczej nory. Opowieść Carrola zdobyła swoją popularność przede wszystkim przez swoją wielowarstwowość, od prywatnych aluzji do znajomych autora, przez wieloznaczność samego tekstu, inaczej rozumianego przez dzieci, a inaczej przez dorosłych, zagadkowość i rebusowy język, aż do gry samą materią literacką, posuniętej aż do zabawy graficzną formą tekstu. Rzecz jasna, film nie jest w stanie przedstawić tego, co literatura i odwrotnie, ale scenariusz „Alicji”, to raczej zebranie najbardziej nośnych i dających się wykorzystać fabularnie postaci i elementów i zamknięcie ich w dość konwencjonalnym modelu baśni i podróży młodej bohaterki ku samopoznaniu i (jak to w Ameryce) wyciągnięciu cennej nauki z każdej życiowej lekcji. Córka przedsiębiorcy-wizjonera od dzieciństwa śni jeden sen – że wpada do króliczej nory i przenosi sie do krainy dziwów. Gdy jest już dorosłą panną na wydaniu, jej rodzina aranżuje zaręczyny z synem przyjaciół domu i zarazem partnerów w interesach. Alicji jednak małżeństwo z rudawym, usztywnionym Hamishem wcale nie w smak. W kluczowym momencie, kiedy całe towarzystwo czeka na odpowiedź, Alicja... ucieka w ślad z dziwnym białym królikiem w kamizelce i z zegarkiem w ręku. Dziewczyna wpada do króliczej nory i przenosi się do krainy w której wkracza sam środek potyczki między siłami dobra i zła reprezentowanymi przez dwie królowe – białą i czerwoną. Według przepowiedni, to dziewczyna ma przywrócić ład i rozstrzygnąć walkę, zabijając Dżabbersmoka. Najpierw musi jednak zdobyć broń – magiczny miecz ukryty na zamku złej czerwonej królowej, a także dowiedzieć się wiele o sobie – znaleźć w sobie siłę, by stanąć oko w oko z wyzwaniem. Brzmi znajomo, prawda? Od momentu w którym spodziewalibyśmy się czegoś nowego, zaskoczenia, niczym nieskrępowanej fantazji, akcja wpada w koleiny prostych opozycji i jasnych wyborów – po jednej stronie czystość, szczerość, honor i miłość, po drugiej obłuda, despotyzm, terror i zazdrość, i nijak z tego schematu wyjść nie może. Aż do samego końca. Z resztą akcja „Alicji” pędzi niczym tramwaj, zatrzymując się właściwie tylko na przystankach z nowymi postaciami. I mimo, że szczerzący się Kot z Ceshire czy niebieska gąsienica Absolem, mówiąca głosem Alana Rickmana, to na prawdę urocze postacie, to nie mają tak na prawdę szansy wybrzmieć. Najbardziej udany jest tutaj zdecydowanie Szalony Kapelusznik, którego stan umysłu oscyluje gdzieś pomiędzy odwodnionym Jackiem Sparrowem, a Willym Wonką w szczycie formy. Mr. Depp po raz kolejny pokazał, że w rolach dziwaków i ekscentryków po prostu nie ma sobie równych. Pomimo niedosytu jednak uważam, że „Alicja” jest naprawdę niezłym filmem – tyle, że należy zmienić nieco punkt widzenia. Nie jest to film dla fanów Tima Burtona, a raczej dla fanów Disneya. Realizacja wizji reżysera, scenografa, kostiumografa i wszystkich osób projektujących świat przedstawiony w filmie, to bowiem prawdziwy majstersztyk i najwyższej próby hollywoodzka robota. Zabawa jaką można przeżyć oglądając ten film w trójwymiarze jest na prawdę przednia (uniki w fotelach, kiedy w stronę widza leci rzucona przez Marcowego Zająca filiżanka – bezcenne), a sam film mimo płycizny i fabularnej wtórności, stargetowany jest raczej familijnie, ugrzeczniony i, co pokazała polska premiera, kiedy biletów na film po prostu nie było, zaprojektowany na pięknie opakowany i podany w całkiem miły sposób blockbuster. Alicja w Krainie Czarów, zamiast wejść do katalogu Burtonowskich perełek, właśnie przez przewidywalność, sformatowanie i ugrzecznienie zostaje tylko niezłym filmem familijnym spod znaku Disneya.
Recenzja z filmu pt. Alicja w krainie czarów początek że byłam z w kinie 3d ze szkołą
Recenzja z filmu pt. Alicja w krainie czarów początek że byłam z w kinie 3d ze szkołą...
recenzja filmu alicja w krainie czarów
recenzja filmu alicja w krainie czarów...
Recenzja filmu - musicalu
„Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street” (2007)
Na film „Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street” trafiłam zupełnie przez przypadek. Na początku włączyłam tylko na chwilkę, obiecując sobie że wzorem ws...