Jest 6:00 rano. Klasa szósta zmierza w kierunku statku kosmicznego. Każdy z uczniów miał walizkę, wypełnioną najważniejszymi (według uznania) rzeczami. Patrząc na tą maszynę skomentowałem jej wspaniałość mówiąc: “Oszty format*, jaka super maszyna”. Weszliśmy na pokład statku, przydzielono nam dwóch przewodników, którzy zaprowadzili nas do naszych pokojów. Przewodnik przedstawił nam się (więc teraz będę mówił mu po imieniu) i przeczytał regulamin (zasady, których musimy przestrzegać). Opowiedział nam też o najciekawszych miejscach na statku. Pan Marcin (przewodnik) rozkazał nam usiąść i przypiąć się pasami do foteli. Usłyszałem odliczanie, potem warkot silnika i po chwili czuć było, jakbyśmy byli wciskani w fotele. Po chwili rozluźniłem się i odpiąłem pasy. Wziąłem głęboki wdech powietrza. Opiekun powiedział, że było to tylko małe przeciążenie. Klasa wybuchnęła śmiechem. Uczniowie rozeszli się po statku, np. Bartosz poszedł do biblioteki. Ja rozejrzałem się po statku. Była tam stołówka (spotkamy się w tym miejscu z całą klasą o 12:00), kawiarnia, czytelnia, toalety, aquapark i wiele innych miejsc. Najwięcej czasu spędziłem właśnie w aquaparku. Czas do 12 minął wszystkim szybko, a niektórzy nawet się spóźnili. Zjedliśmy obiad (bardzo smaczny) i wyszliśmy na planetę. Ładnie było, maszyny pracowały, współpracując ze sobą, jak ludzie. Nawet coś mówiły, ale nie rozumiałem ich. Postanowiliśmy podejść do jednej z nich i się przywitać. Niestety, polskich słów nie rozumiały. Uczyłem się przed wycieczką różnych języków programowania. Nie sądziłem, żeby te maszyny posługiwały się tak starym językiem jak assembler**. Nawiązaliśmy z nimi kontakt i spytaliśmy o drogę do ambasady Ziemian. Poszliśmy i zobaczyliśmy tam wielkie biuro, przy każdym biurku była flaga państwa i przedstawiciel jakiejś narodowości. Spytaliśmy polaka o najbliższy hotel. Wskazał nam drogę i powędrowaliśmy tam. Zarejestrowaliśmy się w hotelu i każdy powędrował do swojego pokoju. Ja, ponieważ byłem zmęczony, umyłem się, przebrałem i poszedłem spać. Nie wiedziałem jednak, co stanie się tej nocy… Obudziły mnie głośnie huki, spojrzałem za okno. Mimo tego że była noc, było strasznie jasno, pomyślałem więc… w wiadomościach mówili, że na tej planecie trwa wojna robotów z kosmitami… atakują nasz hotel! Obudziłem wszystkich, krzycząc przeraźliwie i biegając po wszystkich korytarzach. Za oknem z drugiej strony było spokojnie. Z przewodnikami i wychowawcą zaczęliśmy uciekać przez okno. Nikt nic nie stracił, bo wybiegliśmy z zapakowanymi walizkami. Pobiegliśmy w stronę statku. Zauważyłem, że brakuje jednej osoby… Bartek dopiero się pakował! Musiałem wrócić i mu pomóc. Dotarliśmy cali i zdrowi i odlecieliśmy. Przed szkołą zauważyliśmy, że jest nas o jedną osobę za dużo. Maszyna z tamtej planety, uciekając przed walczącymi kosmitami, pobiegła za nami. Nikt nie chciał jej wziąć, więc ja się zgłosiłem. Poszedłem z robotem do domu. I tak zakończyła się moja opowieść, którą spisałem tego samego dnia. Mam nadzieje że pomogłam... licze na najj ;)
Pewnego razu na lekcji przyrody pani oznajmiła: "Kochane dzieci dzisiaj zamiast normalnej lekcji odbędziemy lot w kosmos aby poznać jego tajemnice". Wszyscy bardzo się zdziwili i zaczęli zastanawiać czy to jakiś żart. Jednak pani rozwiała wszystkie nasze wątpliwości zaprowadzając nas na boisko gdzie stała srebrna rakieta mieniąca się w słońcu. Każdy z nas założył kombinezon ( nawet pani! ) a potem zapiął pasy bezpieczeństwa. Gdy odliczyliśmy do trzech rakieta zaszumiała i nagle oderwała się od ziemi. Wszystkich przycisnęło do foteli, tak, że na chwilę wstrzymali oddech. Szkoła zaczęła się oddalać aż w końcu całkiem zniknęła nam z oczu.Znaleźliśmy się w czarnej przestrzeni wypełnionej planetami. Gwiazdy, które z Ziemi wyglądały jak jasne punkciki teraz stawały się jakby na wyciągnięcie ręki. Po chwili pani rzekła, że możemy się odpiąć z pasów. Wszyscy mieli niezłą zabawę, ponieważ nie mogliśmy stanąć na podłodze - my po prostu lataliśmy!. Chłopacy zaczęli się gonić aż w końcu nauczycielka wylądowała na zielono - szarej planecie i kazała nam wysiąść. Dziwnie ubarwione zwierzaczki podeszły do nas i zaczęły coś mówić. Jednak nikt z nas nie znał marsjańsiego i porozumiewaliśmy się na migi. Nasi nowi koledzy zaprosili nas do siebie. Było u nich całkiem przyjemnie. Mieli duże jaskinie za górami skał wypełnione przeróżnym jedzeniem, tak, że każdy mógł wybrać cokolwiek chciał. Ja wybrałam marsjankowe ciasteczka i zieloną herbatę podobną do galaretki, lecz pani w końcu rozkazała nam wsiąść do rakiety i wracać. Zwierzaczki przypominające marsjan długo nam kiwały swoimi pięcioma rączkami aż w końcu zobaczyliśmy naszą planetę, a potem szkołę i wylądowaliśmy na boisku. Wokół nas ustawili się uczniowie. Najwidoczniej już każdy wiedział o naszej podróży. Koledzy i koleżanki zdjęli kombinezony i wbiegli do klasy. Nie chciało nam się wierzyć że odbyliśmy lot w kosmos.! Pierwszy raz w życiu żałowałam że lekcja przyrody tak szybko się skończyła.! :)) Mam nadzieję że pomogłam :D