bardzo fajny jest ten: Alchemia baniek mydlanych Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Ze słomki rozkrajanej na złocistą gwiazdę wyrasta pierwsza bańka: biała, mętna, nudna, pęcherz, obwisłe wymię, z ciężką dójką z mydła która spływa na ziemię w mokrej niknąc plami Po czym jak ptak zasiada na słomce następna: zielona i różowa jak zamorska ara. dłuży się, i ogromna, spłoszona z gałązki, drży w powietrzu, aż. mydłem pryśnie idąc wniwecz. Lecz jeśli ci oddechu starczy na dmuchanie, to z ostatków roztworu pozostałych w słomce jeszcze jedna wykwitnie - malwowa i złota, przekreślona krzyżami plalynowych okien. I już mc nie wydmuchasz - o ile z ust twoich, przedłużonych tą słomką o gwiaździstych wargach, nie błyśnie klejnot tęczy, szkiełko chybotliwe, laramuszka z Murano, niezdolna do wzlotu, i szeptami zachwytu potrącona - zgaśnie, w mgnieniu oka skończona... Słomka twoja splunie w ślad za nią resztką mydła... nadpłynie wspomnienei ...zabawne porównanie... i z nagłym westchnieniem w wodzie z mydłem zanurzysz słomkę po raz drugi... lub ten: Bandyta i diabeł Pawlikowska-Jasnorzewska Maria W okropnie ciemne rano, o godzinie czwartej, przyszli ludzie po Dudka, bandytę z Przegorzał. Dudek wyszedł posłusznie w otoczeniu warty, a za murem więzienia świt miedziany gorzał. Dudek bał się okropnie, bo któż by się nie bał, i z tęsknotą spoglądał, jak to słońce świta. Nie pragnął wcale piekła. Nie chciał także nieba. W ogóle nie był ciekaw. Lecz nikt się nie pytał. Wicher strachu trząsł Dudkiem jak umarłym listkiem. Poprosił o papieros. Nie było i basta. Diabeł usłyszał. Skoczył galopem do miasta. Znalazł, wraca z tryumfem. A tu już po wszystkim...
Do Natury Pawlikowska-Jasnorzewska Maria Naturo, o wszechwładna, bądź mi dość ojczyzną! Twoją chcę być poddaną całym gorzkim sercem... (I tak nią jestem! Z wolą, czy pomimo woli, Zmuszona będę kiedyś umrzeć na twój rozkaz...). Bezlitosna, zarówno dla silnych i słabych, Byłaś pierwsza i będziesz ostatnia. Zwycięsko Zawitasz pośród ruin o zmierzchu ludzkości, Jak bluszcz trwale zielony na trupich pomnikach. Twój sztandar: tęcza - moim niech będzie, tak barwnym Jak żaden inny w świecie. Pod nim, cóż mi grozi? Któż od ciebie silniejszy, aby nas pognębił? Kto mnie wysiedli z włości twoich wszechobecnych? Bo i gdzież kresy twoje, najstarsza patrio? Słońce i księżyc - nasze i dróg mlecznych rozlew. Komuż rady nie damy, kogo nie zmożemy? Przed kim drżą władcy, sztabem bronieni lekarskim? Tęczo, chorągwio, wzniosła ponad pawilony Wszystkich krajów! Zaborcy rękom niedosięgła! Siedmiobarwną kokardę nosić chcę na piersi I na wielkość narodów przez ramię spoglądać. Złamane skrzydła moje, poszarpaną przeszłość, Składam przed tobą. Odtąd, promieniejąc dumą, Patrzeć będę bez trwogi i bez uniesienia Na zmienianą co roku mapę geografii... O zachowanie ciebie modlić się nie muszę, Gdyż sama się zachowasz, boś na wieki wieczna.