Ależ oczywiście, że można tak powiedzieć. Dajmy na to, że święci to nie tylko Ci którzy nie wiadomo co zrobili, świętymi są też męczennicy. Osoby, które cierpią wiedzą, że pomimo tego jest z nimi Bóg. To on im pomaga przetrwać ciężkie chwile. Błogosławiony jest praktycznie każdy kto wierzy w Ojca Niebios. A stwierdzenie, że błogosławieni Ci, którzy cierpią jest jak najbardziej prawidłowe.
Tym, którzy cierpią niesprawiedliwie jako ludzie niewinni, obiecane jest szczęście: udział w tajemnicy Królestwa. Jedną z pułapek duchowego życia jest podszywanie się pod to błogosławieństwo, aby usprawiedliwiać własne religijne dziwactwa lub najzwyczajniejsze w świecie ułomności i błędy. Człowiek wierzący lub grupa osób związana z Kościołem może w ten sposób dumnie podnosić głowę w każdej sytuacji dezaprobaty lub krytycznych uwag pod swoim adresem. Klasycznym przykładem jest nastolatek, który zaangażował się w jakiś ruch kościelny: zarzut, że wskutek nowej przynależności zdystansował się od rówieśników i zaniedbuje szkołę, traktuje jako prześladowanie za wiarę. Pierwszym postulatem płynącym z ósmego błogosławieństwa dla nas, Kościoła w Polsce, jest uczciwe przyznawanie się do błędów, jeśli je nam ktoś — niekiedy brutalnie — stawia pod nos. Niechby ta uczciwość dokonywała się przynajmniej na poziomie wewnętrznych kościelnych rozmów, jeśli wahamy się to wyznawać publicznie. Taka postawa jest konieczna, abyśmy nie zasłaniali błogosławieństwem naszych niesprawiedliwości, za które cierpimy słusznie