Patrzyłem na to wszystko nieprzytomnym wzrokiem. To co przed chwilą się wydarzyło. Widziałem jak Syriusz wpada za tą zasłonkę i nic więcej do mnie nie docierało. Chciałem się rozpłakać krzyczeć jak małe dziecko. Myślałem , że to kolejny kawał , ale gdy stałem tam przez pięć potem dziesięć minut zrozumiałem , że Syriusz.... on... nie żyje. Nie wiedziałem co jest za tą zasłoną , ale w tym momencie nie było to ważnie. Nie obchodziły go odgłosy walki. Zielone światło przemknęło mu koło ucha , a ja tylko w biegu wrzasnąłem drętwota. Biegłem do tej przeklętej zasłony kiedy nagle ktoś złapał mnie w pasie. - Harry nie! On nie żyje - był to Lupin. -Żyje! - odwróciłem się i wrzasnąłem mu w twarz. Wiedziałem , że Syriusz nie żyje , ale nie dopuszczałem do siebie tej myśli! Musi żyć. Wyrywałem się , kopałem , gryzłem tylko , żeby Lupin mnie puścił. - Harry! Syriusz nie wróci! - widziałem łzy spływające mu po policzkach , ale on i tak nie wie co się stało. Nie wie , że tylko Syriusz mi pozostał , a już go nie ma. W końcu pogodzilem się z myślą , że Syriusz nie wróci i powiedziałem - no dobra , ale teraz mnie puść! Lupin był najwyraźniej bardzo zdziwiony tą nagłą zmianą więc mnie nie zrobił tego o co go prosiłem. - Lupin pogodziłem się z tym ok? ale zemścic się muszę - powiedziałem po czym zwróciłem twarz w stronę Bellatrix . Gdy tylko zobaczyłem jak ona się cieszy od razu poczułem gniew. Chyba zrobiłem się strasznie czerwony , bo Lupin się zapytał - wszystko w porządku? Nic nie odpowiedziałem. Wrzasnąłem :drętwota i Lupin padł jak długi. Rzuciłem się na Bellatrix. Chciałem ją rozszarpać.
Minął dzień od śmierci Syriusza. Wciąż nie mogę dojść do siebie, po zdarzeniach w Ministerstwie Magii. Nie wiem, dokładnie co czuję. W mojej głowie kłębi się tyle myśli, czasem zupełnie różnych od siebie. Powoli odtwarzam w pamięci, co zdarzyło się wczoraj mając cichą nadzieję, że pozwoli mi to zaakceptować jego śmierć. Ale to przecież niemożliwe! Ja mogę zaakceptować odejście najbliższego mi członka rodziny! Człowieka, który zginął z mojej winy… Wracając do Ministerstwa Magii. Wszystko działo się tak szybko. Tak niesamowicie szybko. Wielkie wejście Lucjusza Malfoya, odnalezienie przepowiedni. Chwila grozy, w której wahało się życie moich przyjaciół. I wielkie uratowanie przez członków Zakonu Feniksa. Zdezorientowanie i zdumienie na widok Syriusza Blacka, który teoretycznie miał byś torturowany przez Lorda Voldemorta osiągnęło szczyt, kiedy zauważyłem, że wcale nie był na mnie złe. Był podekscytowany walką, która go czeka i widziałem, że cieszy się z tej chwili wolności. Chwili, która ma być już mu więcej nie dana. Jakby w zwolnionym tempie widzę Bellatrix Lestrange rzucająca zaklęcie. W pierwszej chwili byłem pewien, że to Avada Kedavra – zaklęcie uśmiercające. Jednak różniło się od niego kolorem, czego w pierwszej chwili nie zauważyłem. W tamtej chwili nie myślałem, że może przegrać. Że zabije go zasłona. Oczekiwałem na jego wielkie wyjście z niej. On ciągle w niej tkwił. Nic z tego nie rozumiałem. Miałem przez chwilę pustkę w głowię, dopóki Remus Lupin nie uświadomił mi, co naprawdę się wydarzyło. Nie potrafiłem myśleć logicznie. Nie mogłem w to uwierzyć. Przecież to nie mogła być prawda. On nie mógł zginąć. Jedyna moja rodzina. Gałąź łącząca mnie z moim ojcem. Wsparcie w trudnych chwilach. Było jeszcze tyle rzeczy, o które chciałem go zapytać i teraz zostało mi to odebrane. Pustkę w mojej głowie wypełnił gniew. Tak straszliwy gniew jakiego jeszcze nigdy nie czułem. To była adrenalina. Jak w amoku chwyciłem różdżkę i pobiegłem za zabójczynią „Więźnia Azkabanu”. Czy potrafiłbym rzucić jedno z zaklęć niewybaczalnych? Wtedy to nie miało znaczenia. Musiałem spróbować. Pierwszy raz spróbowałem zakazanego owocu. Owoc, który sprawił, że rodzice Nevilla Longbottoma postradali zmysły. A najgorsze w tym wszystkim było to, że czułem mściwą satysfakcję i nic więcej. Musiałem wyglądać wtedy jak szaleniec, a w chwili kiedy rozpoczęła się walka między dyrektorem, a Sami-Wiecie-Kim wszystko ponownie wyparowało mi z głowy. Po to, by powrócić w gabinecie Dumbledore’a. Do mojej głowy wciąż powracają słowa Hermiony, która próbowała powstrzymać mnie przed tą wyprawą. Gdybym teraz, ten jeden raz jej posłuchał nic by się nie wydarzyło. Siedziałbym w Wielkiej Sali jedząc spokojnie posiłek, a potem z czystej ciekawości otworzył prezent od Wąchacza. Czy uratowałby mu życie? Ron sądzi, że nie warto „gdybać”. Tylko, czy jemu nie jest łatwiej? Miałem tylko jedną osobą na świecie, która mogłaby się o mnie tak zatroszczyć! Najbliższy przyjaciel mego ojca, o którym jeszcze tak niewiele wiem. Został mi jedynie profesor Lupin. Wiem, że nigdy go nie zastąpi. Nawet chyba nie będzie próbował. Od początku mego życia, jestem naznaczony piętnem „Wybrańca”. Mam stoczyć walkę z Sami-Wiecie-Kim i oczywiście go pokonać, wyzwalając tym samym cały czarodziejski świat od zła. Od życia otrzymałem jedynie dwoje najlepszych przyjaciół, którzy mieli mi z tym pomóc. Dlaczego tylko ich? Żadnej rodziny, nie licząc mojego wujostwa, ale nie oszukujmy się, że mogliby być dla mnie wsparciem. W trzeciej klasie miałem tyle marzeń. To wszystko tak bolało, kiedy wokoło mnie wszyscy zachwycali się swoją rodziną, nawet mugolską, a ja nie mogłem powiedzieć słowa. Kiedy wreszcie dostałem kogoś, dano mi tak mało czasu. Czy kiedykolwiek wróci jeszcze ten czas, kiedy miałem rodzinę, prawdziwą rodzinę? Ron i Hermiona są moimi przyjaciółmi. I tylko nimi zawsze będą. A śmierć Syriusza pozostawi na mnie krwawy ślad, który z dnia na dzień będzie się zabliźniał, ale nigdy nie zabliźni do końca. Mam nadzieję, że ci się całkiem podoba ;-)