To był dzień jak każdy inny. Nic w pogodzie, zachowaniach ludzi nie zapowiadało koszmaru jaki miał mnie nawiedzić. Do szkoły dotarłam bez problemów, w sumie jakie mogłabym mieć przeszkody na tej codziennej trasie? Jednak już po trzeciej lekcji poczułam, że coś jest nie tak. Nie codziennie przecież podbiega do Ciebie wychowawca, czerwony na twarzy i wyraźnym współczuciem w przekrwawionych oczach prosi byś poszła z nim do gabinetu dyrektora. Przerażona ruszyłam za nauczycielem, starając się naprędce wymyślić usprawiedliwienie dla czynów, za które prawdopodobnie zostałam wezwana "na dywanik". Odprowadzały mnie spojrzenia koleżanek i kolegów z klasy, którzy zastanawiali się nad tym, co mogłam nabroić. W gabinecie, jak w gabinecie. Biurko, krzesła, okno, dywan, szafa. W sumie nic, co mogłoby przyprawiać o takie palpitacje serca jakich wówczas dostałam. "Co mogłam zrobić? Czym zawiniłam? - Takie myśli przebiegały mi przez głowę. Wychowawca poprosił bym usiadła i wycofał się z gabinetu. Moich uszu dobiegło ciche mamrotanie "biedna...". Czyżby mieli mnie wyrzucić?! Do gabinetu wpadł właściciel owego pokoju. Spojrzał na mnie i zaczął: - Nie sądzę, bym był właściwą osobą do powiadomienia Cię o tym... Ale twoja babcia nie żyje. - Zrobił krótką pauzę, a do mnie zaczęło docierać to stwierdzenie. - Przed chwilą miałem telefon od twojej mamy, już tu jedzie i... Reszta wypowiedzi utonęła w szumie, jaki rozległ się w moich uszach. Straciłam kontakt z rzeczywistością trawiąc zasłyszane wieści. "Babcia nie żyję. Babuleńka nie żyje. Nie ma jej, odeszła. Babcia nie żyje, twoja babcia nie żyje. Nie żyje!" - Wciąż i wciąż słyszałam to zdanie. Wypowiedziane bez emocji przez mojego dyrektora. Ot, kolejne zadanie do zrobienia. Rozpłakałam się. Łzy ciekły mi po twarzy strumieniami, a wszechogarniający smutek paraliżował moje ciało. Nie byłam w stanie się ruszać, nie mogłam mówić, ograniczyłam się tylko do cichego szlochu. Kochałam ją. Uwielbiałam. Zawsze była ciepła, kochająca. Nie było drugiej takiej babci. Teraz już ani jednej nie ma. Okres, w którym czekałam na przyjazd mamy zdawał mi się wiecznością. Nikt do mnie nie podchodził, bo jak można było mi pomóc? Gdy przyjechała moja rodzicielka, córka zmarłej babci, rozszlochałam się jeszcze bardziej, na co i moja mama uderzyła w płacz. Reszta dnia spełzła mi na ciągłym szlochu, zaś wszystko złało się w jedną całość oprawioną gorzkimi łzami żalu i tęsknoty. Nawet dziś, kiedy tyle czasu upłynęło od tego zdarzenia, na samą myśl mam łzy w oczach. To nie jest coś z czego można się wyleczyć. To nie jest sytuacja podpadająca pod paragraf "czas leczy rany". Mam nadzieję, że o to chodziło. W razie czego zmień płeć wychowawcy i dyrektora.
Opisz najsmutniejszą chwilę w twoim życiu( najpierw krótki opis sytuacji a potem emocje) w tym przypadku może to być sytuacja kiedy moja babcia umarła, ale wymyślcie proszę jak mogłam się o tym dowiedzieć i wgl. :) Pozdrawiam i z góry dziękuję :*
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź