. Idąc brzegiem morskim, nuciłem sobie jedna z marynarskich piosenek. Szedłem i szedłem brzegiem morza i znalazłem malutką bezbronna foczkę. Myślałem, że jak każdy turysta nazbieram muszelek i może uda mi się znaleźć kawałek bursztynu, a ja spotkałem zwierzątko. - Skąd się tu wzięłaś?- powiedziałem niby do niej, a właściwie głośno pomyślałem. – Co ja teraz z tobą mam zrobić? Wziąć ze sobą? Zostawić?- w dalszym ciągu głośno się zastanawiałem. Rozglądnąłem się dokoła, szukając pomocy. Na szczęście na plaży pracował ratownik i akurat był niedaleko ode mnie. Może on też zauważył foczkę, pomyślałem. Ale na wszelki wypadek zawołałem: - Proszę pana, proszę tu podejść. Coś panu pokażę. Ratownik prędko podbiegł i zauważywszy zwierzątko, był tak samo zdumiony jak ja. Szybko porozumiał się przez radio z biurem ratownictwa, które zawiadomiło instytut morski. Kilka minut czekaliśmy na przybycie pracowników instytutu, którzy natychmiast zajęli się maleństwem. Foczka była trzydniowym noworodkiem i nie chwaląc się, dzięki mnie, została uratowana. A ja do tej pory mile wspominam to wydarzenie. Dzięki małej foczce mogłem zwiedzać instytut, kiedy tylko chciałem i do woli bawić się z delfinami.
Pewnego dnia wyruszyłem z górskiej chaty, którą wynająłem wcześniej na poszukiwanie przygód. Za swój cel obrałem piękną górę, którą miałem na celowniku już od kilku dni. Pomaszerowałem, więc w jej kierunku i nim się spostrzegłem, nadszedł wieczór. Na początku obleciał mnie strach, ale po chwili przypomniałem sobie, że mam komórkę. Okazało się jednak, że była rozładowana. Stwierdziłem, " muszę rozbić obóz i przetrwać". Wcieliłem w życie mój plan i rozgościłem się w moim przytulnym domku z gałęzi, oprócz tego rozpaliłem ognisko, aby odstraszyć zwierzęta. Po tym wszystkim zasnąłem. Następnego dnia rano spostrzegłem, że mój obóz napadły bobry, które zrabowały moją żywność z plecaka. Czym prędzej spakowałem manatki i ruszyłem kierując się kompasem w kierunku mojej chaty i nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie to, że po drodze napadł mnie mały niedźwiedź. Na szczęście pojawił się patrol górski, który go spłoszył, a jak się później okazało był wysłany na poszukiwania mnie, bo pan który wynajmował mi chatę zaczął się martwić i stwierdził, że musi go wezwać. Grunt to jednak to, że wyszedłem z tego cało i zdrowo. To była naprawdę bardzo ekscytująca przygoda, której na pewno nigdy nie zapomnę . pozdrawiam :)