b)Niewiele było w historii kinematografii filmów, którym udało się przenieść widza do zupełnie innego świata. Na myśl przychodzi mi tu od razu Niekończąca się opowieść, z której obrazy (jak wielki żółw na bagnach, czy dziwne błociane stwory) mam przed oczami do dziś, mimo że film widziałem tylko raz, prawie 20 lat temu. Długo musiałem czekać na coś, co przebije pod tym względem dzieło Wolfganga Petersena. Kolejnym takim filmem była dla mnie trylogia Petera Jacksona "Władca pierścieni". Królestwa Elfów, krasnoludów, hobbickie Shire, las Entów... każda z tych krain to oddzielny świat, który bez szwanku udało się przenieść na duży ekran. Nowozelandczyk niemal perfekcyjnie odtworzył klimat tolkienowskiego Śródziemia, tworząc genialną adaptację najlepszej przygodowej powieści wszech czasów. Tego rodzaju projekty, oprócz wielkich reżyserskich wizji wymagają również wielkich pieniędzy. Niestety zbyt często brakuje jednego lub drugiego (a czasem obu, co kończy się tragicznie). Jamesowi Cameronowi nie zabrakło jednak ani wizji ani pieniędzy, dzięki czemu w "Avatarze" zafundował nam spektakl, jakiego kino jeszcze nie znało. Oglądając najbardziej oczekiwany film roku czułem się jak dziecko, które każdego dnia odkrywa kolejny kawałek świata i dowiaduje się nowych fascynujących rzeczy o otaczającej nas rzeczywistości. Już pierwsze minuty filmu uświadamiają nam, że obcować będziemy z dziełem monumentalnym. Cameron nie oszczędza. W każdej niemal scenie dane jest nam podziwiać jakąś część wykreowanego na potrzeby filmu świata. Gdy zatrudniony przez złą korporację RDA, porucznik Quartich (Stephen Lang) w podniosły sposób przemawia do swoich podwładnych, w tle widzimy niesamowity krajobraz planety Pandora, który nie wygląda jak wklejona w okno widokówka, ale żyje własnym życiem, niezależnym od wydarzeń z pierwszego planu. I tak jest przy każdej scenie. Dzięki zupełnie nowatorskiej metodzie filmowania w trzech wymiarach i niesamowitej dbałości o szczegóły, przy każdej niemal scenie możemy oglądać właściwie dwa filmy -- ten właściwy, gdzie toczy się główna akcja, i ten drugi, na dalszym planie, gdzie toczy się codzienne życie, czy to w bazie, czy w dzikiej pandoriańskiej dżungli. A dżungla jest wspaniała. Właściwie gdyby Cameron zdecydował się zupełnie pominąć fabułę i pokazywać nam tylko obrazy z wymyślonego przez siebie świata i tak oceniłbym taki film bardzo wysoko. Tu również nie ma miejsca na oszczędności. Razem z bohaterami poznajemy setki gatunków roślin i zwierząt zamieszkujących świat Pandory. Fruwamy w przestworzach, zanurzamy się pod wodę, przechadzamy się po gęstych lasach, wspinamy po wiszących w "powietrzu" górach. I wszystko co widzimy jest całkowicie zachwycające! c)We współczesnych filmach fantastycznych dość wyraźnie daje się zauważyć pewne rozwarstwienie. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z tytułami skierowanymi wybitnie do najmłodszych widzów i tam cukier, lukier oraz infantylność leją się pełnymi strumieniami, jednak w tytułach skierowanych już do nastoletniego widza zaobserwować można zdecydowanie poważniejsze, mroczniejsze i bardziej ponure wizje światów fantastycznych - najsłynniejsze przykłady to choćby "Harry Potter" czy "Zmierzch". W tę stylistykę wpisuje się także niemiecki "Uczeń czarnoksiężnika", który pełnymi garściami czerpie z tajemniczych XVII wiecznych legend, dzieła Goethego pod tym samym tytułem oraz z magicznego realizmu baśni braci Grimm. W kontekście wymienionych hollywoodzkich hitów, niemiecka produkcja wydaje się być takim ubogim krewnym. Filmem poprawnym, sprawnie zrealizowanym, przyzwoicie zagranym, z dobrze dobranym podkładem muzycznym, ale przy tym wszystkim takim, którego za bardzo nie ma za co ganić, bo wszystko trzyma tutaj pewien całkiem dobry poziom, zarazem jednak nie ma też tutaj niczego, co zasługiwałoby na jakieś szczególne słowa uznania. Cała opowieść rozpoczyna się w okolicach 1648 roku, tuż po wyniszczającej całą Europę Wojnie Trzydziestoletniej, kiedy to czternastoletni, osierocony Krabat snuje się bez celu po wyludnionym kraju. W pewnym momencie zaczyna słyszeć głosy - co jak doskonale wiemy, nawet w świecie czarodziejów nie uchodzi za coś normalnego. W każdym razie te głosy każą mu udać się do młyna. Tam zostaje przyjęty na terminatora u Mistrza, który już na samym początku zadaje mu wydawałoby się dość proste pytanie - czy chce nauczyć się tylko pracy przy młynie, czy także innych rzeczy. Chłopak ochoczo odpowiadając, że także innych rzeczy początkowo nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie ma nic za darmo na świecie, że za wszystko prędzej czy później trzeba będzie zapłacić. "Uczeń czarnoksiężnika", mimo tego, że trwa blisko dwie godziny, nie nuży. Opowiedziana historia przykuwa uwagę widza, a umiejętnie budowane napięcie i czająca się ciągle gdzieś w tle groza sprawiają, że z niecierpliwością czeka się na rozwiązanie akcji. Rozwiązanie, któremu jednak brakuje pazura, dynamizmu i ostrego pojedynku między dobrem i złem. Widz ma prawo oczekiwać, że w finalnej scenie otrzyma coś więcej poza średnio świeżą pochwałą miłości. To zakończenie, które nie do końca sprostało naszym oczekiwaniom rekompensuje w pewnym stopniu jednak klimat filmu, który sięga do najlepszych wzorców baśni Grimm. Nie ma tutaj przesłodzonych wydarzeń oraz nikt nie unika trudnych tematów - przykładem na to może być choćby do bólu szczere mówienie o śmierci, która wydaje się tutaj czaić za każdym rogiem. Przy tym wszystkim jednak widzimy, że nawet w obliczu pojedynczych tragedii, w obliczu pogardy i nienawiści ludzie się zdolni do poświęceń w imię miłości i przyjaźni. W ostatecznym rozrachunku, "Uczeń czarnoksiężnika" to przyzwoita i solidna produkcja - z ciekawą, mroczną intrygą oraz rozładowującym napięcie wątkiem pierwszej miłości - której jednak chwilami brakuje nieco dynamizmu i polotu, by wybić się ponad przeciętność i stać się czymś więcej niż tylko kolejnym całkiem dobrym filmem fantastycznym.
Recenzja filmów: a) Prince of Persia the sands of time b) Avatar c) Uczeń Czarnoksiężnika Jak można by prosić to wszystkiech trzech.
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź