Zgadzam się ze słowami Kierkegaarda brzmiącymi "wiara właśnie tam sie zaczyna, gdzie rozum sie kończy". Moim zdaniem zaczynamy bezwzględnie w coś wierzyć gdy nie zagłębiamy się w wiarę. W momencie gdy zaczynamy rozmyślać nad wiarą w coś, tracimy ją i jesteśmy niepewni swoich odczuć.
Myślenie rozumowe wymaga dowodu eksperymentalnego. Rozum nie pozwala na użycie czasownika "jest". Żaden prawdziwy naukowiec nie ośmieli się stwierdzić, że np. trawa jest zielona. Ludzie zajmujący się nauką, doskonale wiedzą, że obserwator i obiekt obserwowany są ze sobą nierozerwalnie związani i jeden wpływa na drugi. Rozum powie, że trawę jako zieloną postrzega większość ludzkich oczu. Rozum nie wykluczy istnienia innych opcji. wiara natomiast jest kategoryczna. Wierzący uważa że coś jest takie, a nie inne. Wierzy w to. Wyklucza inne możliwości. Dla niego trawa "jest" zielona. W tym kontekście Kierkegaard ma rację. Wiary nie da się pogodzić z rozumem. Kiedy ktoś w coś wierzy, nie potrzebuje żadnych dowodów. Stawiając natomiast tezę, że rozum może doprowadzić do powstania rozstrzygającego dowodu (kategorycznego stwierdzenia tak lub nie - z czym osobiście się nie zgadzam), jakikolwiek dowód również zabije wiarę. Znowu Kierkegaard miał rację.