opowiadanie utworu adama mickiewicza switez

opowiadanie utworu adama mickiewicza switez
Odpowiedź

  Do Płużyn ciemnego boru Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie, Byś się przypatrzył jezioru.   Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona, W wielkiego ksztalcie obwodu, Gęstą po bokach puszczą oczerniona, A gładka jak szyba lodu.   Jeżeli nocną przybliżysz się dobą I zwrócisz ku wodom lice, Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą, I dwa obaczysz księżyce.   Niepewny, czyli szklanna spod twej stopy Pod niebo idzie równina, Czyli też niebo swoje szklanne stropy   Aż do nóg twoich ugina:   Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga, Dna nie odróżnia od szczytu, Zdajesz się wisieć w środku niebokręga. W jakiejś otchłani błękitu.   Tak w noc, pogodna jeśli służy pora, Wzrok się przyjemnie ułudzi; Lecz żeby w nocy jechać do jeziora, Trzeba być najśmielszym z ludzi.     Drżę cały, kiedy bają o tym starce, I strach wspominać przed nocą.   Nieraz śród wody gwar jakoby w mieście, Ogień i dym bucha gęsty, I zgiełk walczących, i wrzaski niewieście, I dzwonów gwałt, i zbrój chrzęsty.   Nagle dym spada, hałas się uśmierza, Na brzegach tylko szum jodły, W wodach gadanie cichego pacierza I dziewic żałośne modły.   Co to ma znaczyć? różni różnie plotą, Cóż, kiedy nie był nikt na dnie; Biegają wieści pomiędzy prostotą, Lecz któż z nich prawdę odgadnie?   Pan na Płużynach, którego pradziady Były Świtezi dziedzice, Z dawna przemyślał i zasięgał rady, Jak te zbadać tajemnice.   Kazał przybory w bliskim robić mieście I wielkie sypał wydatki; Związano niewód, głęboki stóp dwieście, Budują czółny i statki.   Ja ostrzegałem: że w tak wielkim dziele Dobrze, kto z Bogiem poczyna, Dano więc na mszą w niejednym kościele I ksiądz przyjechał z Cyryna.   Stanął na brzegu, ubrał się w ornaty, Przeżegnał, pracę pokropił, Pan daje hasło: odbijają baty, Niewód się z szumem zatopił.   Topi się, pławki na dół z sobą spycha, Tak przepaść wody głęboka. Prężą się liny, niewód idzie z cicha, Pewnie nie złowią ni oka.   Na brzeg oboje wyjęto już skrzydło. Ciągną ostatek więcierzy; Powiemże, jakie złowiono straszydło? Choć powiem, nikt nie uwierzy.   Powiem jednakże: nie straszydło wcale, Żywa kobieta w niewodzie, Twarz miała jasną, usta jak korale, Włos biały skąpany w wodzie.   Do brzegu dąży; a gdy jedni z trwogi Na miejscu stanęli głazem, Drudzy zwracają ku ucieczce nogi, Łagodnym rzecze wyrazem;   "Młodzieńcy, wiecie, że tutaj bezkarnie Dotąd nikt statku nie spuści, Każdego śmiałka jezioro zagarnie Do nieprzebrnionych czeluści.   I ty, zuchwały, i twoja gromada Wraz byście poszli w głębinie, Lecz że to kraj był twojego pradziada, Że w tobie nasza krew płynie -     Bóg wam przez moje opowiada usta Dzieje tej cudnej topieli.   Na miejscach, które dziś piaskiem zaniosło, Gdzie car i trzcina zarasta, Po których teraz wasze biega wiosło, Stał okrąg pięknego miasta.   Świteź, i w sławne orężem ramiona, I w kraśne twarze bogata, Niegdyś od książąt Tuhanów rządzona Kwitnęła przez długie lata.   Nie ćmił widoku ten ostęp ponury; Przez żyzne wskróś okolice Widać stąd było Nowogródzkie mury, Litwy naówczas stolicę.   Raz niespodzianie obległ tam Mendoga Potężnym wojskiem Car z Rusi, Na całą Litwę wielka padła trwoga, Że Mendog poddać się musi.   Nim ściągnął wojsko z odległej granicy, Do ojca mego napisze: "Tuhanie! w tobie obrona stolicy, Spiesz, zwołaj twe towarzysze".   Skoro przeczytał Tuhan list książęcy I wydał rozkaz do wojny, Stanęło zaraz mężów pięć tysięcy, A każdy konny i zbrojny.   Uderzą w trąby, rusza młódź, już w bramie Błyska Tuhana proporzec, Lecz Tuhan stanie i ręce załamie, I znowu jedzie na dworzec.   I mówi do mnie: "Jaż własnych mieszkańców Dla obcej zgubię odsieczy? Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców Prócz naszych piersi i mieczy.   Jeśli rozdzielę szczupłe wojsko moje, Krewnemu nie dam obrony; A jeśli wszyscy pociągniem na boje, Jak będą córy i żony?"   "Ojcze, odpowiem, lękasz się niewcześnie, Idź, kędy sława cię woła, Bóg nas obroni: dziś nad miastem we śnie Widziałam jego anioła.   Okrążył Świteź miecza błyskawicą I nakrył złotymi pióry, I rzekł mi: "Póki męże za granicą, Ja bronię żony i córy".   Usłuchał Tuhan i za wojskiem goni, Lecz gdy noc spadła ponura, Słychać gwar z dala, szczęk i tętent koni, I zewsząd straszny wrzask: "ura!"   Zagrzmią tarany, padły bram ostatki, Zewsząd pocisków grad leci, Biegą na dworzec starce, nędzne matki, Dziewice i drobne dzieci.   "Gwałtu! - wołają - zamykajcie bramę! Tuż, tuż za nami Ruś wali. Ach! zgińmy lepiej, zabijmy się same, Śmierć nas od hańby ocali".     Choć godna kary jest ciekawość pusta, Lecz żeście z Bogiem poczęli, Bo jakie szatan wyprawia tam harce! Jakie się larwy szamocą!

Dodaj swoją odpowiedź