REPORTAŻPrawy mankiet koszuli spina maleńki kompas. Lewy — okrągły termometr. Prezes Urbanowicz jest w każdej chwili gotowy do drogi, bo zew przygody dopada go niespodziewanie. Wybitny polski socjolog Zygmunt Bauman dzieli społeczeństwo na podróżników i turystów. Krzysztof Urbanowicz, prezes polskiego oddziału URSA, hiszpańskiego producenta materiałów ociepleniowych i izolacyjnych, kiedyś był turystą. Od kilku lat jest podróżnikiem. Ponieważ ma mało czasu, a czas to pieniądz, dlatego dokładnie planuje, gdzie będzie go trwonił. Improwizacje studenckie W czasach studenckich improwizował. Stawał w hallu Sporturistu przed wielką ścienną mapą świata. Wskazywał palcem na pierwszy lepszy punkt na globie i pytał panią w recepcji, czy są bilety, dajmy na to, na Borneo. — Nie, nie ma, ale są do Kuala Lumpur, przez Singapur. — Może być — odpowiadał i szedł do akademika spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Wsiadał do Interflugu do Berlina i potem leciał w świat. Przypadkowe wodzenie palcem po mapie zaprowadziło go jeszcze na studiach do ponad 30 krajów w Europie, Azji i Ameryce Północnej. Dzisiaj podróże planuje z większym rozmysłem. Na wyprawy rusza zwykle dwa razy do roku. Dwa lata temu razem z Leszkiem Cichym wszedł na Nevado Chachani w Peru, najłatwiejszy — jak mówi — z sześciotysięczników. Potem znowu we dwóch przejechali w poprzek Islandię. W ubiegłym roku znalazł się w załodze balonowej, która na mistrzostwach świata w Japonii zajęła 20. miejsce (do ostatniej konkurencji plasowała się na 13. pozycji), co na 70 uczestników jest niezłym wynikiem. Jesienią wyjechał do Afryki, by wejść na Kilimandżaro. Na ziemi angielskiej Karierę zaczął stosunkowo późno. Kiedy opuszczał mury uczelni, dobijał trzydziestki. W końcu lat 80. nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Absolwentowi inżynierii lądowej pozostawała posada majstra na budowie. Miał w kieszeni jeszcze dyplom z marketingu i zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, ale w tamtych czasach nie na wiele mógł się on mu przydać. Trochę z potrzeby przeczekania trudnego okresu, trochę z braku lepszych pomysłów poszedł na studia MBA — od razu na dwie uczelnie: Uniwersytet Warszawski i do Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej. Magisterkę pisał o strategii wejścia na polski rynek gazu firmy Statoil. Nie była to praca z rodzaju: napisz, obroń, zapomnij, lecz projekt doradczy do wykorzystania w praktyce. Poszedł do Shella zbierać materiały. Przyjął go szef marketingu, z zawodu i zamiłowania dziennikarz, któremu marzyły się podróże i szeroki świat, a nie siedzenie za biurkiem, nawet w takiej korporacji. Po dwóch latach oczekiwania dostał odpowiedź z ONZ, że został zakwalifikowany do udziału w misji Narodów Zjednoczonych w Afryce. Porozmawiał z Urbanowiczem, wypytał o doświadczenie, zainteresowania i zaproponował swoim szefom jako kandydata do pracy i przyszłego następcę. W pierwszej pracy dostał samochód służbowy, mazdę 323, której nawet nie potrafił wyprowadzić z garażu, bo jego doświadczenie w roli szofera kończyło się na umiejętności prowadzenia fiata 126 bis, na którym dawno temu uczył się prawa jazdy. Otrzymał też bojowe zadanie: zdiagnozować problemy rozlewni gazu w Łodzi, bo jej sprzedaż spadła w rok o 40 proc. W siedem miesięcy udało mu się przywrócić równowagę w firmie. Pół roku później został szefem marketingu i sprzedaży firmy Shell-Gas na Polskę. Potem przyszło zaproszenie do londyńskiej centrali, gdzie znalazł się w zespole ds. trudnych przypadków. Taka drużyna A. 20 osób. Kiedy coś się działo nie tak w którymś oddziale Shella, gdzieś na końcu świata, dostawali polecenie: „Do something”. I robili. Raz w Chinach, potem w Argentynie i znowu w Azji, bo coś się stało w Indonezji, powrót na zachodnią półkulę do Ameryki Środkowej i w drodze powrotnej Afryka. — 200 dni w roku spędzałem w podróżach — opowiada. Dwa lata w rozjazdach to za dużo nawet jak dla kogoś, kto uwielbia podróżować. Postanowił wracać. Na biegunie marzeń Późno zaczął i dlatego swą karierę zaplanował szczegółowo, jak marszrutę na biegun północny. W Shellu obiecał sobie, że po 10 latach pracy zostanie szefem międzynarodowej firmy. Plan zrealizował szybciej niż Pstrowski założenia pięciolatki. Po roku zasiadł w fotelu prezesa Volvo Polska. Między posadą w Volvo i URSA pracował przez chwilę w PZU. Wtedy zdarzyło się coś, co uważa za swój największy sukces osobisty i zawodowy. W lutym 2002 r. usłyszał, że Marek Kamiński organizuje wyprawę na biegun północny. Termin wymarszu: kwiecień. Czasu na przygotowania niewiele, w zasadzie w ogóle. Zaryzykował. — Na Mont Blanc rocznie wchodzi 3,5 tys. osób. Na Mount Everest — 350. Na biegun dociera 35 — wyjaśnia motywy, które nim kierowały. Z dziesięcioosobowej drużyny czterech uczestników wykruszyło się już na początku. Na biegun dotarło sześciu. Satysfakcja z dotarcia na koniec świata to jedno. Sporą radość czerpał też z tego, że udało mu się namówić prezesa PZU do objęcia patronatu nad wyprawą. — Uważam to za jeden ze swoich największych sukcesów menedżerskich — mówi Urbanowicz. Potem sam został sponsorem. Marek Kamiński przez dwa lata przygotowywał się z niepełnosprawnym Jaśkiem Melą do zdobycia bieguna. Wszystko gotowe — oprócz umowy z głównym sponsorem — telewizją publiczną, która w ostatniej niemal chwili zostawiła ich na lodzie. Podróżnicy byli załamani. — Akurat przechodziliśmy operację zmiany marki i uznałem, że to dobry moment na taki rodzaj marketingu — wyjaśnia prezes Urbanowicz, który wtedy szefował polskiemu oddziałowi URSA. Balonem ku tajemnicy Kiedy zdawał na studia MBA, na członkach komisji spore wrażenie zrobiła nie tylko jego wiedza. Zapunktował dzięki zainteresowaniom i aktywności na polach niezwiązanych z nauką: szefował akademickiemu klubowi kajakowemu, organizował festiwale studenckie, zasiadał w samorządach. Może właśnie wtedy przyswoił sobie zasadę, że warto pracować na swój wizerunek. Przez lata doskonalił sztukę, żeby dojść do mistrzostwa. Kiedy był w Londynie, postanowił zrobić kurs pilotażu balonem. Dlaczego? Bo uznał, że odpowiedź na pytanie „Co robisz?” — „Pracuję w centrali Shella”, nawet z dodatkową informacją, że to elitarny oddział — jest banalna. „I’m a baloon pilot” — brzmiało znacznie lepiej. Trzy lata temu wydał kalendarz ze zdjęciami ze swoich wojaży, który rozdawał wśród znajomych. Należy do Scotish Single Malt Society. Zasiada w radzie fundacji Marka Kamińskiego. Jest członkiem założycielem Polskiego Klubu Infrastruktury Sportowej. Zdobywca bieguna, podróżnik, znajomy Marka Kamińskiego. I sprawny menedżer, który ścieżkę kariery układa równie skrupulatnie jak marszruty kolejnych wypraw. Obecnie zarządza siedmioma spółkami URSA, działającymi na 11 rynkach w krajach Europy Środkowo-Wschodniej i Skandynawii. Chociaż ostatecznie kursu nie ukończył, ale balonami lata. Nie wyklucza, że teraz zrealizuje swój londyński plan. Tegoroczna wyprawa ma się odbyć balonem. Dokąd? Tajemnica. — Nikt wcześniej nie podjął się tego wyzwania. Jeśli uda się je zrealizować, będziemy pierwszymi ludźmi na świecie, którzy tego dokonają — zapowiada. n Kocham cię jak Islandię Polska przypomina obwarzanek — mawiał marszałek Piłsudski — wszystko, co najlepsze jest po bokach. Inaczej z Islandią. Najciekawsze kryje się w interiorze. Żeby przejechać wyspę w poprzek, trzeba mieć odpowiedni sprzęt, przede wszystkim solidne auta terenowe, na większych niż standardowe kołach, umożliwiające jazdę po bezdrożach. Kolekcjoner z zamiłowania Bogaty zbiór masek, rzeźb i figurek Krzysztof Urbanowicz zebrał podczas wypraw do Indonezji, Afryki oraz odizolowanych od świata zakątków globu. Każdy przedmiot ma szczególne znaczenie, nie tylko z uwagi na magiczne właściwości, ale także ze względu na okoliczności związane z ich zdobyciem i transportem do Polski. Znikający biegun Współrzędne są znane: 90 st. N. Jeśli człowiek stanie dokładnie w tym punkcie, po chwili GPS pokaże inne namiary. Rzecz w tym, że stały ląd przykrywa czapa lodowa, która stale się przemieszcza. Kiedy ekipa Marka Kamińskiego rozbiła obóz dokładnie na biegunie, następnego dnia obudziła się 12 km od tego punktu. Góra, która iskrzy Kilimandżaro, choć ma 5895 m n.p.m. wcale nie jest trudne do zdobycia. „Iskrząca góra” to coś w rodzaju polskich Rysów. Wejście na nią zwykłą trasą ma niewiele wspólnego z wyprawą wysokogórską. Podejście nie jest trudne, dlatego widok emerytów na szlaku to nic niezwykłego. Rocznie na Kilimandżaro wchodzi 13 tys. osób. Bujanie w obłokach Od kąpieli Archimedesa zaczęła się poważna fizyka, od prania bierze początek historia baloniarstwa. Bracia Montgolfier zauważyli, że koszule suszące się nad kominkiem falują i podnoszą się pod wpływem ciepła. Pierwszy lot nad dachami Paryża odbyli w 1783 r. Jean Pilatre de Rozier oraz markiz Francois d’Arlandes.
napisz reportaż o pierwszym locie balonem w 1783r.. posze o pomoc:*:*
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź