Recenzja adaptacji filmowej "Pana Tadeusza".
Nareszcie ! Tak długo czekałem na moment, w którym wreszcie będę mógł spokojnie usiąść w fotelu i przelać na papier moje wrażenia po obejrzeniu filmowej adaptacji "Pana Tadeusza". Teraz, kiedy już ułożyłem sobie w myślach wszystkie odczucia, którymi chciałbym się podzielić, mogę zaczynać pisanie recenzji. Postaram się odpowiedzieć na wszystkie pytania, które mnie, i nie tylko mnie, nurtowały przed obejrzeniem filmu.
Na początek małe porównanie "Pana Tadeusza" z inną adaptacją sławnego polskiego dzieła literackiego - "Ogniem i Mieczem", którą, dzięki ogromnej akcji promocyjnej, zna chyba każdy obywatel Polski. Wiadomo, że powstanie obydwu filmów musiało wywołać spekulacje i dyskusje na temat "co jest lepsze ?". Nie oszukujmy się - można powiedzieć, że obydwa dzieła w pewien sposób konkurowały ze sobą. Filmy walczyły o przychylność prasy i, co najważniejsze, widowni. Chyba nikt piszący recenzję "Pana Tadeusza" nie umiałby nie napisać choćby jednego zdania mówiącego o tym, jak dziecko Andrzeja Wajdy wypada w świetle Hoffmanowskiej adaptacji pierwszej części trylogii Henryka Sienkiewicza. I ja, szczerze mówiąc, nie umiem się ku temu powstrzymać. No więc powiem "prosto z mostu": w moim subiektywnym odczuciu "Pan Tadeusz" bije "Ogniem i Mieczem" na głowę pod niemal każdym względem. Nie oznacza to jednak, że jest to film znakomity. Po prostu to "Ogniem i Mieczem" wyjątkowo mi się nie spodobało, a więc wystarczyło, żeby "Pan Tadeusz" prezentował chociażby przeciętny poziom, aby wygrał wyścig o prymat najlepszego polskiego filmu opartego na sławnym literackim dziele. Adaptacja utworu Mickiewicza jest lepiej zagrana, nieco klarowniej wyreżyserowna i, w przeciwieństwie do jej konkurencji, potrafi wywołać u widza uczucia. Film Wajdy jest, mówiąc najprościej, lepszy.
Oj, ale się rozpisałem w tym porównaniu. Obiecuję, że teraz mowa będzie już tylko i wyłącznie o "Panu Tadeuszu"...
A więc moim zdaniem film możnaby właściwie podzielić na dwie różne części. Pierwsza godzina trwania jest ciekawa i bardzo dobrze wyreżyserowana. Oglądając myślałem sobie "to jest to na co czekałem !". Bardzo dobrze rozumiałem fabułę i zdążyłem polubić postacie wykreowane po części przez Adama Mickiewicza, a po części przez Andrzeja Wajdę i aktorów. Udawało się przenosić z papieru na taśmę celuloidową mickiewiczowskie opisy przyrody i staropolskich zwyczajów. Zupełnie nie spodziewałem się, że dokładnie godzinę później, oglądając ten sam film będę... przysypiał. Niestety - moje najczarniejsze przewidywania ziściły się. Wspaniały okazał się jedynie początek filmu. "Pan Tadeusz" "stracił parę", stał się nudny, a sceny walki szlachty z wojskiem nie tylko nie uratowały sytuacji, a przyprawiły mnie o "atak ziewania". Takie "wejścia smoka" i nagłe przystopowania akcji są domeną produkcji hollywoodzkich (no, może nie wszystkich, ale na pewno wielu), ale po panu Wajdzie się tego nie spodziewałem. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że nawet fabuła stała się bardzo nieczytelna. W końcu doszło nawet do tego, że po półtorej godziny trwania filmu nagle zagubiłem wątek i przestałem cokolwiek rozumieć.
I oto jak z dzieła znakomitego zrobił się film na poziomie porównywalnym do "Ogniem i Mieczem". Przecież to, że nie przeczytałem "Pana Tadeusza" wcale nie powinno oznaczać, że fabuła filmu również będzie dla mnie niezrozumiała. Przyznam, że w tym miejscu szczerze zawiodłem się na Andrzeju Wajdzie. Myślałem, że jego reżyseria będzie o wiele łatwiej odczytywalna dla widza nie znającego dokładnie literackiej wersji dzieła Mickiewicza. A skoro ja, rdzenny Polak, nie "połapałem" się we wszystkim, co było przedstawione w filmie, to jak może się to udać Amerykaninowi, który rozpatrza możliwość nominacji "Pana Tadeusza" do Oskara ?
Można się też przyczepić do tego, że w filmie zabrakło większego nacisku na pokazanie szlacheckiej kultury materialnej, o której tak bujnie pisał Mickiewicz. Prawda jest jednak taka, że mogłoby to wyjść filmowi na złe, bo w wyniku takich zabiegów trwałby on nawet ponad trzy godziny, a to nie przyciągałoby do kin młodszej części publiczności wychowanej na dynamicznych "Szklanych Pułapkach" i "Zabójczych Broniach".
Oczywiście Andrzej Wajda pokazał się tu też z dobrej strony. Znakomicie uporał on się z przeprowadzaniem narracji w filmie. Otóz akcja filmowego "Pana Tadeusza" ubrana jest w narrację, uwaga, samego Adama Mickiewicza. Kiedy potrzebne jest kilka słów tłumaczących np. ówczesną sytuację polityczną Litwy (początek filmu) pokazywany jest on (tzn. aktor się w niego wcielający) czytającym gotową wersję swojej epopei. Na człowieku dosyć dobrze znającym życiorys i historię naszego sztandarowego wieszcza takie coś może zrobić naprawdę duże wrażenie. Właśnie dzięki temu genialnemu wręcz zabiegowi, pan Wajda zasługuje na zwrot honoru i głośne brawa. Znakomity pomysł !
A teraz dosłownie kilka zdań o aspekcie filmu, którego byłem najbardziej ciekawy przed jego obejrzeniem, czyli o tym, jak poradzili sobie aktorzy ze sławnymi mickiewiczowskimi wierszowanymi dialogami. W tym miejscu, na szczęście, nie zawiodłem się. Zarówno statystom, jak i odtwórcom głównych ról nie mam nic do zarzucenia, a w niektórych przypadkach wręcz odwrotnie. A tymi "przypadkami" nie są ani Michał Żebrowski, ani Alicja Bachleda-Curuś, a ich starsi koledzy i koleżanki - Grażyna Szapałowska, Bogusław Linda i niezastąpiony nestor polskiego kina, Daniel Olbrychski. Cała trójka zagrała swoje role bez cienia fałszu. Mieli w sobie charyzmę i energię, której, niestety, trochę zabrakło wspomnianej Alicji Bachledzie-Curuś. Pokazali dobitnie charaktery postaci, w które się wcielali. W tym miejscu serdeczne gratulacje dla pana Lindy, któremu udało się nie tylko wspaniale zagrać postać księdza Robaka, ale i wytrzymać cały czas bez wypowiedzenia jego ulubionego filmowego słowa (vide "Psy", "Demony Wojny", itp.). Ogółem trzeba przyznać, że aktorsko filmowi udało się przeskoczyć nad poprzeczką, którą przed nim postawiłem.
Wydaje mi się, że poruszyłem już pokrótce wszystko, co było do poruszenia przy okazji pisania tej recenzji. A więc reasumując: popełniłbym grzech, gdybym "Pana Tadeusza" nazwał filmem złym. Po prostu dla osoby nie znającej dogłębnie jego literackiej wersji, której dzieło Andrzeja Wajdy jest ekranizacją, druga połowa filmu może wydać się raczej niezrozumiała, a nawet i nudnawa. Na mnie "Pan Tadeusz" zrobił w miarę dobre wrażenie, ale pomimo to czuję pewien niedosyt. Czekałem na coś zdecydowanie lepszego...