Potrzebuje wierszy(tekstu) : lewa kieszeń- Wierzyńskiego czarna wiosna- Słonimski życie codzienne- tuwim od krytyków- tuwim

Potrzebuje wierszy(tekstu) : lewa kieszeń- Wierzyńskiego czarna wiosna- Słonimski życie codzienne- tuwim od krytyków- tuwim
Odpowiedź

Antoni Słonimski (1895-1976) – Czarna wiosna (fr.) Już wam nie będę płacił śpiewem, Czuję pod nogą twardy grunt! I gniewem Zachłyśnie się mej pieśni bunt! Ja, com żył zawsze jeno echem, Na wpół ukryty w cieniu krat, Oddechem I chciwą żądzą chłonę świat. Słyszę w sapaniu lokomotyw Rytm heksametru, w świstach kół Gra motyw, Co strofy pęd hamuje wpół. W daktyle, jamby i trocheje Zleję gwar miasta, mętny szum, Szaleję! Jak strofy wiersza, popchnę tłum. O, ze mną, ze mną, ciemna zgrajo! Jakżeś mi piękna, kiedy w krąg Padają Więzy z osłabłych twoich rąk. Niech z jękiem miasta się rozpękną, Niech miecz twój sięga aż do trzew, I piękno Zmieni się w ciało, zmieni się w krew! Wartko i szybko w pęd stokrotny, W rytmiczne karby ujmę skok Zawrotny Aż w tańcu runę z wami w mrok! Po chmurnych mękach wytężenia W rozkosz was krwistą, straszną pchnę Spełnienia, Co myśli w białej nurza mgle, Pada – zapada w mrok omdlenia. III Z prawdziwym żalem słowa te kreślę. Dosyć po polsku, dosyć pisałem! Wszystko, co czułem i co cierpiałem, Wszędzie na świecie ogromnym, całym. Chcę dziś pisać po grecku! Chcę dziś pisać po francusku, Chcę dziś pisać po niemiecku, Chcę dziś pisać po turecku, Po włosku, chińsku, po rusku! Czarnym Arabom znad Eufratu I ludożerczej w Zambezi sekcie Chciałbym powiedzieć, tak jak brat bratu, Słowa w ich własnym dzikim dialekcie. Śpiewać po szynkach w noce pijane, W portach latarni, gdzie tysiąc gore, Chinkom, dziewczynkom spod Singapore, Słowa znajome a niespodziane! Żal mi dni, które przeszły, żałuję Lat już minionych, wieków, stuleci – Myśl moja rącza cwałuje, leci. Słońce śmiejąca w biegu całuje! Spłoszyłem ruchem oto sto słoni, Co z majestatem niosły lektyki – Okrzyki! Tumult wstaje i dziki Niewolnik czarny chwyta się broni. Słoniom w różowe pchają pachwiny Strzały zatrute, padają w trzasku Burnusy białe, perły, rubiny, Srebro i zieleń tarza się w piasku. Wszędzie was widzę dziś, czarni ludzie, Bracia, o bliźni, obywatele! Z wami wszystkimi dziś się podzielę, Powiem wam wszystkim słowo o cudzie. Ojczyzna moja wolna, wolna... Więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada. Ojczyzna w więzach już nie biada, Dźwiga się, wznosi, wstaje wolna. Na cóż mi zbędnych słów aparat, Którymim szarpał rany twoje?! By ciebie zbudzić, już nie stoję Nad twoim trupem jako Marat. Poezjo, tyżeś na kurhany Kazała klękać, jątrząc ranę, Wodząc przed oczy rozkochane Delije, pasy i żupany. I cóż mi zrobić teraz z mową, Która, zbłąkana w tej manierze, W pawęże bije i puklerze, Ojczyznę wzywa: wstań na nowo! Odrzucam oto płaszcz Konrada: Niewola ludów nie roznieca Płomienia zemsty! – Pusta heca! Gdzie indziej żagiew moja pada!    

Lewa kieszeń   Chodzę i gapię sie ludziom na pięty, Jak ich coś naprzód po ulicach niesie, I, zda się, jestem też bardzo zajęty I też gdzieś idę w jakimś interesie. Tyle spraw ważnych, niecierpiących zwłoki Muszę załatwić i tak nie mam czasu, Że w wszystkie strony robię wielkie kroki I pełny jestem ciżby i hałasu Jadę dorożką, w tramwaju się śpieszę, I tak cudownie wszystko mi sie klei! Jeszcze na poczcie muszę dać depeszę I być o piątej na rogu alei. Ach kioski, szyldy, kupcy, listonosze Skwery, cykliści, kino-przedstawienia! O ludzie, ludzie! Ja świat cały noszę W lewej kieszeni mego uniesienia!       Antoni Słonimski – Czarna wiosna Już wam nie będę płacił śpiewem, Czuję pod nogą twardy grunt! I gniewem Zachłyśnie się mej pieśni bunt! Ja, com żył zawsze jeno echem, Na wpół ukryty w cieniu krat, Oddechem I chciwą żądzą chłonę świat. Słyszę w sapaniu lokomotyw Rytm heksametru, w świstach kół Gra motyw, Co strofy pęd hamuje wpół. W daktyle, jamby i trocheje Zleję gwar miasta, mętny szum, Szaleję! Jak strofy wiersza, popchnę tłum. O, ze mną, ze mną, ciemna zgrajo! Jakżeś mi piękna, kiedy w krąg Padają Więzy z osłabłych twoich rąk. Niech z jękiem miasta się rozpękną, Niech miecz twój sięga aż do trzew, I piękno Zmieni się w ciało, zmieni się w krew! Wartko i szybko w pęd stokrotny, W rytmiczne karby ujmę skok Zawrotny Aż w tańcu runę z wami w mrok! Po chmurnych mękach wytężenia W rozkosz was krwistą, straszną pchnę Spełnienia, Co myśli w białej nurza mgle, Pada – zapada w mrok omdlenia. III Z prawdziwym żalem słowa te kreślę. Dosyć po polsku, dosyć pisałem! Wszystko, co czułem i co cierpiałem, Wszędzie na świecie ogromnym, całym. Chcę dziś pisać po grecku! Chcę dziś pisać po francusku, Chcę dziś pisać po niemiecku, Chcę dziś pisać po turecku, Po włosku, chińsku, po rusku! Czarnym Arabom znad Eufratu I ludożerczej w Zambezi sekcie Chciałbym powiedzieć, tak jak brat bratu, Słowa w ich własnym dzikim dialekcie. Śpiewać po szynkach w noce pijane, W portach latarni, gdzie tysiąc gore, Chinkom, dziewczynkom spod Singapore, Słowa znajome a niespodziane! Żal mi dni, które przeszły, żałuję Lat już minionych, wieków, stuleci – Myśl moja rącza cwałuje, leci. Słońce śmiejąca w biegu całuje! Spłoszyłem ruchem oto sto słoni, Co z majestatem niosły lektyki – Okrzyki! Tumult wstaje i dziki Niewolnik czarny chwyta się broni. Słoniom w różowe pchają pachwiny Strzały zatrute, padają w trzasku Burnusy białe, perły, rubiny, Srebro i zieleń tarza się w piasku. Wszędzie was widzę dziś, czarni ludzie, Bracia, o bliźni, obywatele! Z wami wszystkimi dziś się podzielę, Powiem wam wszystkim słowo o cudzie. Ojczyzna moja wolna, wolna... Więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada. Ojczyzna w więzach już nie biada, Dźwiga się, wznosi, wstaje wolna. Na cóż mi zbędnych słów aparat, Którymim szarpał rany twoje?! By ciebie zbudzić, już nie stoję Nad twoim trupem jako Marat. Poezjo, tyżeś na kurhany Kazała klękać, jątrząc ranę, Wodząc przed oczy rozkochane Delije, pasy i żupany. I cóż mi zrobić teraz z mową, Która, zbłąkana w tej manierze, W pawęże bije i puklerze, Ojczyznę wzywa: wstań na nowo! Odrzucam oto płaszcz Konrada: Niewola ludów nie roznieca Płomienia zemsty! – Pusta heca! Gdzie indziej żagiew moja pada!     do krytyków A w maju Zwykłem jezdzić, szanowni panowie, Na przedniej platformie tramwaju! Miasto na wskroś mnie przeszywa! Co się tam dzieje w mej głowie: Pędy, zapędy, ognie, ogniwa, Wesoło w czubie i w piętach, A najweselej na skrętach! Na skrętach - koliście Zagarniam zachwytem ramienia, A drzewa w porywie natchnienia Szaleją wiosenną wonią, Z radości pęka pąkowie, Ulice na alarm dzwonią, Maju, maju! - - Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju, Wielce szanowni panowie!...     Życie codzienne   Tajemniczeją rzeczy, fantastycznieją zdania, I mówić coraz trudniej, i milczeć coraz boleśniej, Obrastają natrętnym szeptem głębiny mieszkania, Krzesło, przy stole zaczęte, melodią kończy się we śnie.   Z dnia na dzień więcej znaczy każde słowwo codzienne, Mchem wieków obrośnięte, korci ukrytą pierwszyzną. Przykładam ucho do mebli- słyszę szumy tajemne: Skarżą się dęby, skarżą i płaczą za ojczyzną.  

Dodaj swoją odpowiedź