Depcze niebo, które odbija się w błyszczącym kałużami asfalcie. Nade mną niebo i pode mną także niebo, sama już nie wiem, do którego łatwiej jest dojść. Dolinami klatek schodowych i zatęchłych piwnic spływa zimna mgła, biała magia. Chodzę po gwiazdach, a jesień u moich stop łasi się do nóg rudością kasztanów. Wyrodziły się już ze swoich kolczastych pancerzyków i przyszły na świat dawać radość dzieciom. Chodzę boso po gwiazdach, choć woda w kałużach brudna i zimna, ale chodzę, pod koniec listopada, bo jesień to moja ulubiona pora roku. Metalowe, zimne drabinki stoją opustoszale, wbite w asfalt, unieruchomione i szare. Przypominają ogromne szkielety dinozaurów. Z ich przerdzewiałych kości obłazi kolejna warstwa brudnozielonej farby. Nocą dinozaury są smutne i dziś - mokre od deszczu, zwieszają smętnie pyski. Melancholijne dinozaury, bezkarnie zapatrzone w przeszłość, odwrócone zadami do świata, oskubują żywopłoty z ostatnich liści. Deszcz spływa także po brudnych karoseriach stojących wszędzie samochodów, pod którymi zziębnięte i mokre koty. Neony reklam krzyczą jaskrawymi kolorami, siłą wdzierają się do świadomości przechodniów, którzy osłonięci tarczami parasoli przepływają ulicami i uliczkami. Ciągły ruch wszystkiego. Zwaliste bryły domów suną powoli. Nie przestaje padać. Krople deszczu są drobne i trochę jakby szczypiące, wwiercają się w ciało, nasycone woda do nieskończoności. Brama. Brudne podwórko. Tapicer. Rzeźnik. Znowu brama. I zaraz potem moja paniczna ucieczka. Stukot obcasów o mokre płyty chodnika, o błyszczące niebem asfalt. Bezgłośnie uderzam piętami o ziemie. Chropowatość maleńkich kamyków, zatopionych w zgęstniałej brei. Noc i asfalt to to samo, tak jak niebo i ziemia. Szukam drogi do domu. Zgubiłam się w mieście. W zasadzie cisza. Tylko szum ostatnich liści na drzewach jak łopot anielskich skrzydeł.
mam na polski napisac opowiadanie na jaki kolwiek temat ale mi się nie chce pisać może być fantastyczne zgury dzienki
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź