,,Moja wakacyjna przygoda.' Dziś w szkole zabrzmiał ostatni dzwonek. Po krótkim pożegnaniu wyszliśmy z klasy. Po powrocie do domu, nasza klasa umówiła się na internetową rozmowę konferencyjną. Rozpoczęła się dyskusja, gdzie kto wyjeżdża. Karol jak zwykle zaczął się chwalić , że jedzie do innego kraju , tym razem była to Francja. Reszta klasy miała mniej do powiedzenia, ponieważ większość osób jedzie do różnych zakątków Polski , a to nie to samo co za granice. Pięć moich kolegów i koleżanek wyrusza ze mną w Tatry. Po przygotowaniu ekwipunku i poszczególnych przedmiotów potrzebnych do podróży-wyruszyliśmy. Mieszkaliśmy blisko gór, tylko siedem kilometrów od nich , dlatego szybko dotarliśmy na miejsce. Jacek wahał się czy wchodzić bo miał lęk wysokości. Lecz jednak się przełamał i postanowił wejść na szczyt. Mieliśmy do wyboru wejście za pomocą , wjazdu wyciągiem turystycznym, lub normalne wejście , które wymagało wysiłku i wyjątkowej pracy fizycznej. Nasza piątka lubiła podejmować ryzyko,więc wybraliśmy normalne wejście. Pogoda była piękna , nie zanosiło się na deszcz , ani na inne przeszkody pogodowe. Po mozolnym wbieganiu na szczyt postanowiliśmy odpocząć , ale nie wszyscy. Robert nie chciał postoju-mówił że minęło dopiero 30 minut. Trochę było w tym racji , ale czasu na odpoczynek później może nie być. Ciągle i ciągle wchodziliśmy na górę, zaczęło się to robić nudne, lecz w pewnym sensie ekstremalne. W końcu zdarzyło się coś ciekawego, a zarazem niebezpiecznego-To był niedźwiedź! Zaczęliśmy uciekać , lecz w pewnej chwili zorientowałem się , że nie ma Roberta. Maria jak zawsze , zaczęła panikować-Powiedziała , że zjadł go niedźwiedź. Jako jedyny skierowałem się ku zwierzęciu. Domyśliłem się , że może do być nasz zagubiony kolega, który odnajdzie się pod skórą zwierzęcia. Tak też było , nasza grupa bardzo się zdenerwowała i z przymrużeniem oka traktowała go przez całą wyprawę On tłumaczył się tym , że śmiech to zdrowie, my jednak byliśmy przeciwnego zdania. Przez ten czas weszliśmy nie omal na sam szczyt. Nie zanosiło się na jakieś nowe niespodzianki, ale znając życie mógł wyskoczyć do nas drugi niedźwiedź przebrany za np.: nauczyciela od przyrody. Moim kolegom nie spodobało się to myślenie-mieli dość niedźwiedzi jak na jeden dzień. Na drodze był zakręt w lewo , a także w prawo , to sprowadziło kłótnie. Jedni chcieli iść w tą stronę a inni w drugą. Zaniepokoiłem się hałasem , jakim te kłótnie wywołały. Z lekcji pamiętałem , że hałasując można wywołać lawinę. Tak też się stało, zaczęliśmy uciekać, aby zejść z drogi lawinie. Jednak to nie było takie proste. Wielka kula śniegu zmierzała prosto na nas. Damian jako wielki filozof-oznajmił , że i tak wszyscy zginiemy. My nie podzielaliśmy jego zdania. Ujrzałem jaskinię, szybko pobiegliśmy się do niej schować. W jaskini było bardzo zimno. Dobrze , że mieliśmy chociaż dużo jedzenia , ale nie wiedzieliśmy jak się stąd wydostać. Jedną noc przespaliśmy ,aby odpocząć. Na następny dzień, okazało się , że nasze telefony zniknęły-musiały wypaść. Nie mogliśmy nadać SOS , więc zaczęliśmy szukać wyjścia z pieczary. Po dwóch godzinach szukania znaleźliśmy wyjście-prowadziło ono do obozu innej grupy. Inna grupa , zaskoczona naszym wyjściem , można by powiedzieć znikąd, zaczęła wchodzić do jaskini. Okazało się , że odkryliśmy jakieś ważne miejsce. Humory po podróży mieliśmy różne. Jedynie Robert który chciał przeżywać przygody, oznajmił , że było fantastycznie. Ale co do jednego byliśmy zgodni-,,Nigdy nie będziemy spędzać wakacji w górach.'-to była nasza uroczysta przysięga. Te wakacje można ocenić tak-Co jest na początku nudne, koniec ma niesamowity. ------------------------------------------------------------- Szybko dodałem bo już na komputerze to miałem :P dodałem do wypracowań kiedyś .
Ten dzien juz od samego poczatku wydawal sie nudny. Nie zapowiadalo sie na nic ciekawego, wiec jak codzien poszlam do szkoly. Na pierwszje godzinie w planie mielismy wf. Wraz z cala klasa przebralam sie i ulozylam w szeregu czekajac az nasz nauczyciel powie jakie sa plany na dzis. -Dzisiaj bedzie luzna lekcja. Pojdziemy na ruiny zamku i pobawimy sie w podchody - Hura!!!- krzyknela cala nasza gromada Wyszlismy ze szkoly,a gdy dotarlismy na miejsce pani podzielila nas na grupy. Nie bylo nas duzo wiec byly to tylko pary. trafila mi sie Kaśka. Gorzej ie moglo byc. Nie przepadalam za nia, z reszta ona za mna tez nie. - No to zaczynajmy!- zaczal zabawe nasz wychowawca. Wszyscy sie rosproszyli. Naszym zadaniem bylo sie schowac. Pobieglysmy przed siebie, bo nie mialysmy pomyslu na kryjowke a czas nas gonil. Gdy sie zmeczylysmy wpadly nam do glowy nowe pomysly. Mój byl taki, aby sie schowac w ruinach zamku, ale oczywiscie Kaśka ma zawsze racje, ale ja tak nie mysle. Nic nie zdzialalam. Pociagnela mnie za soba. Na brzegu wody skrylysmy sie w krzakach i tam chcialysmy juz zostac, lecz Kaśka "przez przypadek" wepchnela mnie do wody,a prad rzeki byl bardzo silny. Mimo ze jestem swietna plywaczka nie wygralam z zywiolem. Na moje szczescie nad woda roslo drzewo,a jego konary moczyly sie w wodze. chwycilam sie jednego z nich i wyszlam z tego calo. Wcale to nie byl taki nudny dzen. Sprzydalo mi sie troche adrenaliny.