Poryw zakochanego serca czy bunt przeciwko rodzicielskiej woli? rozprawka Co kieruje postępowaniem młodego człowieka, kiedy zaczyna dojrzewać i przeżywa pierwsze zauroczenia, pierwszą miłość? Temat sugeruje dwie możliwości, ale ja uważam, że nie można od razu udzielić jednoznacznej twierdzącej lub zaprzeczającej odpowiedzi popierającej jedno lub drugie założenie. I tu nasuwa mi się refleksja, że tak naprawdę to w każdym przypadku będzie po trosze buntu i jednocześnie porywu młodości. Spróbuje przedstawić na uzasadnienie kilka argumentów. Pierwszy i chyba najważniejszy argument to nasze biologiczne dziedzictwo genów. To właśnie one determinują nasze dorastanie, zmiany w okresie dojrzewania, burze hormonów i całe związane z tym zachowanie. Nie bez przyczyny, naukowcy określają ten etap życia młodego człowieka - okresem buntu. Nastolatkowie nie lubią wtedy zwracania uwagi, nakazywania co maja robić a co nie i jak ma wyglądać ich życie. Wyjątkowo mocno przezywają wtedy pierwsze zauroczenia, nie chcą dzielić się swoimi spostrzeżeniami i emocjami z rodzicami a raczej szukają akceptacji i towarzystwa rówieśników. Buntują się przeciwko zakazowi chodzenia na randki, często wymykając się na potajemne spacery lub zadowalając się swoim towarzystwem w szkole. To jest po prostu czas buntu. Drugi, choć nie mniej ważny argument to nasze odwieczne pragnienie do bycia w grupie. Myślę, że nikt, albo prawie nikt, nie lubi samotności; za naturalne uważam pragnienie posiadania rodziny, dzieci, spokoju i stabilizacji. uważam, że do jego realizacji konieczne jest połączenie tych dwóch serduszek, które będą się kochały i wspomagały cale życie. Młodzi będąc w narzeczeństwie mają "różowe okulary". Zdolni są do wielu poświęceń, robią rzeczy, które normalnie uważaliby za niepotrzebne, irracjonalne. W porywie serca stąpają jakby kilka centymetrów nad ziemią. I to jest według mnie przepiękny czas zwany zakochaniem, dwoje osób poza sobą świata nie widzi. Trzeci argument bezpośrednio dotyka tematyki wzajemnych relacji w gronie rodziny. Rodzice, samodzielny wybór dokonany przez dziecko, mogą uważać za zły, buntowniczy i prowadzący do nieszczęścia. Śmiem twierdzić, ze po części wynikać to może z naturalnego lęku rodziców o swoje pociechy i ich pomyślność. Gdzie będzie synkowi lepiej jak u mamy? Przecież to córcia tatusia. Tak mogą myśleć rodzice i dla nich decyzja inna niż pozostanie w domu to będzie tylko i wyłącznie bunt. Moim zdaniem myśląc takimi kategoriami nie dopuszcza się myśli o prawie do własnego szczęścia dzieci. Czy można zatem nie zgodzić się z refleksją, która nasunęła mi się na wstępie, że po części to trochę buntu i porywu serca? Z każdego punktu widzenia, czy to rodziców, czy to dzieci sprawa ta będzie wyglądać inaczej. Ale moim zdaniem prawda jest gdzieś po środku.
Co kieruje postępowaniem młodego człowieka, kiedy zaczyna dojrzewać i przeżywa pierwsze zauroczenia, pierwszą miłość? Temat sugeruje dwie możliwości, ale ja uważam, że nie można od razu udzielić jednoznacznej twierdzącej lub zaprzeczającej odpowiedzi popierającej jedno lub drugie założenie. I tu nasuwa mi się refleksja, że tak naprawdę to w każdym przypadku będzie po trosze buntu i jednocześnie porywu młodości. Spróbuje przedstawić na uzasadnienie kilka argumentów. Pierwszy i chyba najważniejszy argument to nasze biologiczne dziedzictwo genów. To właśnie one determinują nasze dorastanie, zmiany w okresie dojrzewania, burze hormonów i całe związane z tym zachowanie. Nie bez przyczyny, naukowcy określają ten etap życia młodego człowieka - okresem buntu. Nastolatkowie nie lubią wtedy zwracania uwagi, nakazywania co maja robić a co nie i jak ma wyglądać ich życie . Wyjątkowo mocno przezywają wtedy pierwsze zauroczenia, nie chcą dzielić się swoimi spostrzeżeniami i emocjami z rodzicami a raczej szukają akceptacji i towarzystwa rówieśników. Buntują się przeciwko zakazowi chodzenia na randki, często wymykając się na potajemne spacery lub zadowalając się swoim towarzystwem w szkole. To jest po prostu czas buntu. Drugi, choć nie mniej ważny argument to nasze odwieczne pragnienie do bycia w grupie. Myślę, że nikt, albo prawie nikt, nie lubi samotności; za naturalne uważam pragnienie posiadania rodziny, dzieci, spokoju i stabilizacji. uważam, że do jego realizacji konieczne jest połączenie tych dwóch serduszek, które będą się kochały i wspomagały cale życie. Młodzi będąc w narzeczeństwie mają "różowe okulary". Zdolni są do wielu poświęceń, robią rzeczy, które normalnie uważaliby za niepotrzebne, irracjonalne. W porywie serca stąpają jakby kilka centymetrów nad ziemią. I to jest według mnie przepiękny czas zwany zakochaniem, dwoje osób poza sobą świata nie widzi. Trzeci argument bezpośrednio dotyka tematyki wzajemnych relacji w gronie rodziny. Rodzice, samodzielny wybór dokonany przez dziecko, mogą uważać za zły, buntowniczy i prowadzący do nieszczęścia. Śmiem twierdzić, ze po części wynikać to może z naturalnego lęku rodziców o swoje pociechy i ich pomyślność. Gdzie będzie synkowi lepiej jak u mamy? Przecież to córcia tatusia. Tak mogą myśleć rodzice i dla nich decyzja inna niż pozostanie w domu to będzie tylko i wyłącznie bunt. Moim zdaniem myśląc takimi kategoriami nie dopuszcza się myśli o prawie do własnego szczęścia dzieci.