Wokół ratusza gromadził się tłum mieszkańców, którzy na uroczyste uruchomienie zegara czekali. Dzień to był wszak nadzwyczajny, bowiem na uroczystość ową przybyć miał sam pan wojewoda z małżonką. Mistrz kucharski Mikołaj kończył właśnie na rożnie przypiekać najważniejsze danie dzisiejszego dnia - udziec sarni. Nagle huk jakowyś się rozległ, iskry z komina poleciały i dym czarny zasnuł kuchnię. To udziec sarni obsunął się z rożna i runął w sam środek ognia. - Pali się, pali się krzyknął co sił w piersiach Pietrek kucharski pomocnik. - Co ja pocznę, co ja pocznę !? - rwał sobie resztki włosów z głowy imć Mikołaj. Każda minuta, którą zegar mistrza Bartłomieja odliczał już próbnie, była teraz na wagę złota. Pietrek biegł od jatki do jatki, szukając mięsa na nową pieczeń, ale wszystkie były pozamykane. Pognał więc dalej uliczkami za miejskie mury, aż zatrzymał się dopiero na nadwarciańskich łąkach. I wtedy usłyszał ten dźwięk. Beczenie? Spostrzegł dwa malutkie tłuściutkie białe koziołeczki pasące się na łące, uwiązane do palika. Niewiele myśląc zerwał postronek i dalej gnać z koziołkami do ratusza. Nie przyznał się Mikołajowi, że ukradł koziołeczki z nadwarciańskiej łąki.
praca o koziołkach poznańskich
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź