Ludzie nie potrafiący żyć Skrawki nieba na jego policzku Nieokazane zadowolenie przy pełni księżyca Mokre włosy rozwiane na łące Jak te ul;otne chwile Daleko idący wzrok jego, hen! hen! Skąd wziął się ten tęskniący głos Za którym tam tęsknimy, Znad rozstaju dróg, znad mórz? Dokąd wybiegł on w swej nagiej poświacie? Dokąd zmierza bez utraty głosu? Nie mam już siły, brak mi tchu Nie ma sił już żyć Jak długo mam układać płatki róż Jak gługo habry nie zmienią oblicza? Siedem wzgórz, osnutych ciężką mgłą Siedem niebyle jakich westchnień Gdzie idę ja? Gdzie pędzisz Ty? Siedem ciepłych godzin przy kiminku Siedem gorzkich czekoladek z jego ust Spływają jak grzech Nie pojmuję, dlaczego narodził sie on! Siedzę pod lipą nieopłakaną jak dotąd Zaznaczam na korze znaki przeszłości Być może za lat parę, za czas jakiś Zjawię się tutaj ponownie. Odmieniona. Zobaczę to miejsce, spojrzę na to niebo On mówił kiedyś, że przyjdzie, że był Ja zawsze zaprzeczałam jego domniemaniom. Zapowiada sie poranek z rosą, mgła jest czysta Skąd nadchodzę - nie spotykam mgły Skąd nadchodzę - umiera się wczesnym rankiem. On zwykł umierać przy mnie ranek, wieczór, zmrok - ta sama pora Wyznaczała jego odejście; śmierć goniła za nim polną drogą.
35 wersów "Adam i Ewa" - Agnieszka Osiecka