W samym środku długiego piętrowego gmachu, przypierającego jednym końcem do kościoła Ojców Benedyktynów, znajdują się duże, ciężkie, okute drzwi z wielką mosiężną klamką, umieszczoną tak wysoko, że "knoty" wspinać się do niej muszą na palcach, a niżsi spomiędzy nich wcale dosięgnąć jej nie mogą. Te drzwi prowadzą razem do szkoły i do klasztoru. Lewa połowa gmachu, łącząca się z kościołem, należy do zakonników; prawa stanowi własność uczniów i nauczycieli. Pomimo że żaden mur nie rozgradza tych dwóch połów, że żaden napis nie wskazuje przeznaczenia jednej i drugiej - tworzą jakby dwa światy odrębne. Zdaje się, że między tymi połowami leży przepaść niemożliwa do przebycia. Nikt też nawet nie próbuje przebywać owej przepaści. Choć korytarz klasztorny jest tylko przedłużeniem szkolnego, nigdy nie widzi się na nim niebieskiego mundurka ucznia ani granatowego fraka nauczyciela. Nawzajem, nie pojawia się nigdy na korytarzu szkolnym czarna sutanna z krótką pelerynką oraz takiż wysoki, składany biret. Istnieją dwa tylko od tej zasady wyjątki. Na połowę szkolną wkracza w pewnych godzinach ksiądz prefekt, dążący na lekcje religii; do połowy klasztornej wślizguje się niekiedy, cicho pomykając na wytartych, miękkich podeszwach - profesor Izdebski. Łacinnik zapuszcza się tam rzekomo dla zasiągnięcia rady w rozwikłaniu trudnego tekstu Owidiusza lub Korneliusza Neposa - naprawdę zaś po to, żeby raz u tego, to znów u innego ojca łyknąć kieliszek wina i zaopatrzyć się w tabakę, które to rzeczy zakonnicy posiadają w przednim gatunku. Na pograniczu tych dwóch światów znajduje się kuchnia klasztorna, mimo której przechodzić trzeba idąc na dziedziniec szkolny. Króluje tu, w otoczeniu kilku kuchcików oraz chłopców przynoszących drzewo i wodę, stary kuchmistrz, Francuz, o którym mówią, że podczas kampanii 1812 roku służył u któregoś z jenerałów napoleońskich, a po śmierci swego pana w Polsce pozostał. Gdyby to było prawdą, musiałby liczyć lat z górą osiemdziesiąt. Ha, może i liczy... Jest to staruszek zgarbiony, z niezmiernie długim, do dzioba kruczego podobnym nosem, zaklęsłymi wargami, bez zębów, bez jednego włoska na wygolonej twarzy, nieustannie zażywający tabakę, nie zdejmujący prawie na chwilę swej wysokiej kuchmistrzowskiej czapki z białego perkalu. Rzadko staje przy ogniu i własnoręcznie manewruje rondlami - najczęściej siedzi w postawie majestatycznej na osobliwym fotelu, który bodaj czy nie był kiedyś konfesjonałem. . i szepleniącym głosem rzuca stamtąd swym pomocnikom krótkie, energiczne, francusko-polskie rozkazy. Uczniowie, przechodzący w porze przedobiedniej obok kuchni klasztornej, zatrzymują się na dłuższą chwilę, aby wetknąwszy nosy, wchłaniać nozdrzami przedziwne, dobywające się z niej aromaty...
opisz dzień w dziewiętnastowiecznej szkole - wspomnienia niebieskiego mundurka pliss na jutro
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź