Był piękny a zarazem spokojny dzień. Jak zwykle wstałem o siódmej rano i zacząłem przygotowywać się do wyprawy. Przypomniał mi się sen. Śniło mi się, że podczas rejsu napotkał nas wielki sztorm, ale ja w to nie wierzyłem. Nadszedł czas naszego wypływu. Z miejsca ruszyliśmy o 17.15. Miałem przeczucie, że może padać descz, bo były ciemne chmury, ale nie zamartwiając się, ruszyliśmy. Tak spokojnie rejsując, nagle rozpadało się. Myślałem, że to tylko zwykły deszcz, jednak się myliłem. Rozpętała się wielka burza, zaczęły strzelać pioruny i zerwał się wielki wiatr. Z całą załogą robiliśmy, co w naszej mocy. Schowaliśmy się i przeczekaliśmy "tajfun". Po godziinie się uspokoiło. Wypłynęliśmy na morze. Stwierdziłem, że taki mały sztorm to nic wielkiego. Jednak kwadrnas później zaczął się istny koszmar. Tajfun powrócił, sen się sprawdził a przygoda dopiero się zaczęła. Sama pisałam i dpstałam 4 . ;)
Postaraj się przez chwilę utażsomić sobie z bohaterem i napisz kartkę z dziennika kapitana MacWhirra (zapiski mogą pochodzić z krótkich chwil uspokojenia wiatru lub poranka kończącego fabułę*fragmentu).
Odpowiedź
Dodaj swoją odpowiedź