Są bezdomi dlatego że stracili wszystko i dlatego są bezdomni.
Jest godzina dziewiętnasta. Dookoła panuje mróz, blask latarni oświetla niewielki barak znajdujący się nieopodal Radomia. Nieco śniegu przylega do starych, białych drzwi z wybitym okienkiem. Kiedy podchodzę bliżej dostrzegam człowieka. Jeden, dwoje.To wysoki, chudy mężczyzna, pociąga nosem, patrzy w oczy kobiety. W ręku trzyma pustą puszkę. Ma siwe wąsy i okropną brodę. Dalej widzę drewniany stolik, bez jednej nogi, oparty o ścianę. Na nim dwa kubki. Ewidentnie dawno nie używane, brudne. Kobieta się uśmiecha w stronę mężczyzny, trzęsie się mimo grubego odzienia. Dokładnie widzę jej kości policzkowe, zmęczoną twarz, śpiące oczy, tłuste włosy. Obok niej leży pies. Może śpi. Co jakiś czas podnosi łeb, nasłuchuje, węszy. Patrzy na właścicieli błagalnym wzrokiem. Mogę policzyć jego żebra, zapewne od tygodnia nie miał nic w pysku. W baraku nie widać nic więcej prócz stolika. Siedzą dłuższy czas oparci o ścianę. Znowu zaczyna padać śnieg, powoli zapada noc, sen. Cisza.