Nie oceniaj książki po okładce – można sobie powtarzać to codziennie, zapisać na karteczce i powiesić na lodówce, a i tak chętniej sięgniemy po dobrze wydaną powieść ze świetną ilustracją na obwolucie, niż tomik straszący marną komputerową grafiką. Po lekturze nowego zbioru opowiadań Krzysztofa T. Dąbrowskiego, „Anima Vilis”, być może łatwiej nam będzie popularną maksymę przyswoić i uwierzyć w jej prawdziwość, bowiem zawartość w pełni rekompensuje udręki patrzenia na wątpliwej urody dzieło Henninga Van Ludwigsena, straszące z okładki. W „Anima Vilis” czytelnik otrzymuje przedłużenie artystycznych koncepcji wywiedzionych z „Naśmiercin”, debiutanckiej publikacji krakowskiego pisarza, aczkolwiek jasnym jest, że autor dojrzał pisarsko. Każde z opowiadań zamieszczonych w zbiorze charakteryzuje się żelazną stylistyczną konsekwencją, co nie jest tożsame ze stwierdzeniem, iż zbiór chwycił w szpony demon monotonii, gdyż pióro Dąbrowskiego skłonne jest do takich zawijasów, że zaskoczy nawet obytych z literaturą niesamowitą czytelników. Tak, „niesamowitą”, a nie „grozy”. Widać, że pisarza pociągają bardziej światy groteskowe, strachy w krzywym zwierciadle, choć niezaprzeczalnie wywiedzione z bogatej tradycji horroru papierowego i celuloidowego. „Anima Vilis” przypomina kochane przez fanów, unurzane w radosnym absurdzie, nowelowe filmy grozy jak „Creepshow” duetu Romero/King, „Klub potworów” Bakera czy niezapomniany serial „Opowieści z Krypty”. Dąbrowski uderza w podobne tony, nie bojąc się zahaczać swoją prozą o obszary zarezerwowane niegdyś dla literatury groszowej, z lubością eksponuje kreskówkowość i urocze, niemal cyrkowe tandeciarstwo. „Anima Vilis” mieści w sobie siedem opowiadań, z czego cztery są luźno powiązane fabularnie. Łączą je tematy wędrówki dusz, odwołania do słowiańskich podań, postaci bohaterów. W otwierającej zbiór, tytułowej historii, gnijący święty Mikołaj nawiedzi mieszkanie Martynki, dziewczynki obecnej także w „Przeznaczenie znajdzie drogę”, w którym przyjdzie jej poznać starą wiedźmę, żerującą na ciele jej ciotki. Oba opowiadania należą do najlepszych nie tylko z „Animy Vilis”, ale i z całej twórczości Dąbrowskiego, bije z nich niesamowita lekkość. Pisarz snuje swoją opowieść z właściwym sobie dystansem, nie bojąc się fabularnych wiraży; wchodzi w nie z dużą prędkością. Wydaje się, że absurdalne pomysły autora „Naśmiercin” nie mają szansy powodzenia, lecz Dąbrowski jakimś, wiadomym tylko sobie, sposobem, układa te, na pozór nieprzystające do siebie, puzzle w jedną, spójną całość. Czarownica z „Przeznaczenia...”, Ta, Która Wiele Imion Miała, niczym bohater filmu slasher, krwawo rozprawi się z nieostrożnymi wycieczkowiczami w „Biwaku”, jednym z krótszych opowiadań zbioru, a zarazem noszącym chyba najbardziej wyraziste znamiona horroru. Tę swoistą tetralogię wieńczy najsłabsze w książce opowiadanie, „Losu dopełnienie”, zaskakujące wtórnością i fabularnym niewyszukaniem. Apetyt czytelnika zdąży podczas lektury wcześniejszych kawałków urosnąć tak bardzo, że kolejna wędrówka dusz nie będzie tak atrakcyjna jak ta dziewicza. Pozostałe historie to, znane z drugiego numeru magazynu „Lśnienie”, zakrawające na makabreskę, „A teraz bawcie się i świętujcie!”, wieszczące rychłą zagładę ludzkości z rąk przybyszów z obcej galaktyki. Zbiór dopinają komediowe perypetie Staśka, opoja poznanego w „Naśmiercinach”, oraz „Georgie”, króciutka historia o niespełnionej męskiej przyjaźni rabusia dyliżansów i żywego trupa. Dąbrowski swoja drugą książką pogłębia gatunkową niszę, w której trudno w Polsce o konkurencję. „Anima Vilis” jest zbiorem o wysokim stopniu kuriozalności, a także wzbudzającym szacunek warsztacie literackim. Trudno nie podziwiać prozy Dąbrowskiego i jego nieokiełznanej wyobraźni. Krakowianin udowodnił, że opowiadania pisać umie jak mało kto. Czekamy więc na powieść.
to znaczy że jak ksiązka ma brzytką okłatkę to nieznaczy że nie jest ciekawa w środku