Czy rząd PiS-u spełnił pokładane w nim przez Polaków nadzieje?
Po trwających cztery lata nieudolnych rządach SLD, które przyniosły Polsce znaczny wzrost zadłużenia, niezliczoną ilość afer z udziałem przedstawicieli partii rządzącej, jedną z niższych stóp wzrostu gospodarczego w Europie Środkowo-Wschodniej i wysokie bezrobocie (to jeszcze spadek po rządach AWS), wybory parlamentarne jesienią 2005 r., na fali powszechnego rozczarowania dotychczasowym życiem politycznym i sytuacją materialną dużej części społeczeństwa, wygrało Prawo i Sprawiedliwość przed Platformą Obywatelską. Wyborcze hasła naprawy państwa oraz obietnice poprawy bytu obywateli w następstwie „nowej polityki gospodarczej" wyrażane programowym sloganem „IV Rzeczpospolita - Sprawiedliwość dla Wszystkich" sprawiły, że ci którzy poszli do wyborczych urn, poparli w największym stopniu partię braci Kaczyńskich.
Źródłem zwycięstwa wyborczego centroprawicy (PiS i PO) była wielka społeczna nadzieja, nadzieja dwojakiego rodzaju. Po pierwsze – nadzieja na realność powrotu do ideowego dziedzictwa Sierpnia. Dziedzictwa bezwzględnego prymatu moralności i ideowości nad zwykłą walkę o wpływy i pieniądze w życiu publicznym. Po drugie – obóz centroprawicowy dawał Polakom nadzieję, że wbrew doświadczeniom poprzednich lat państwo i jego biurokratyczny aparat przestaną utrudniać obywatelom życie, a zwłaszcza przestaną paraliżować złym prawem i tragicznym sposobem jego stosowania aktywność ludzi. Przede wszystkim aktywność gospodarczą, która powoduje gospodarczy wzrost i daje miejsca pracy. Ta społeczna nadzieja pozwoliła zignorować liczne przedwyborcze przestrogi różnych „mędrców" przed radykalizmem i „szarpnięciem cugli”, sugerujące konieczność obawy przed tymi, którzy głosili stanowczość i konieczność zmian. Jednak nadzieje okazały się silniejsze od strachu.
Czy te rozbudzone w narodzie ogromne nadzieje były uzasadnione? Czy kolejny rząd wreszcie spełnił pokładane w nim oczekiwania społeczne? Dotychczasowe działania rządu, tak premiera Marcinkiewicza, jak i pod obecnym przewodnictwem Jarosława Kaczyńskiego, pokazują, że nie.
Fiasko negocjacji nad stworzeniem w Polsce zgodnego z oczekiwaniami społecznymi wspólnego rządu PO i PiS było pierwszym zawodem. Mimo to, PiS-owski premier i prezydent bili na początku swojego urzędowania rekordy popularności, a rząd złożony w większości z polityków Prawa i Sprawiedliwości cieszył się dużym zaufaniem społecznym. „Staliśmy się dziś szczególnie odpowiedzialni za to społeczne zjawisko, które najkrócej można określić jako nadzieja. Nadzieja na zmiany, nadzieja na naprawę Rzeczypospolitej, na lepsze rządzenie". Tak mówił lider PiS Jarosław Kaczyński podczas debaty nad expose premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Wyniki badań przeprowadzonych przez Pentor w tamtym czasie pokazywały, że „nadzieja" to dla Polaków słowo klucz w ocenie nowego rządu. Na pytanie, jakie odczucia mają w związku z rządami gabinetu Kazimierza Marcinkiewicza, aż 43,3 proc. ankietowanych odpowiadało, że „nadzieję". Lecz niemal tyle samo, bo prawie 40 proc., wskazywało jednak na „niepewność".
11 listopada minął rok od zaprzysiężenia rządu Marcinkiewicza i rok rządów PiS. Opozycja jest bezlitosna. Zarzuca PiS-owi, że nic nie robi, odkłada wszystko na święty nigdy. „Ciągle słyszymy: nie dziś, tylko jutro – wprowadzimy zmiany, obniżymy podatki itd. Nadal będziemy wynajmować mieszkania, bo PiS zbuduje 3-4 mln mieszkań, ale do 2012 r. Nadal będziemy jeździć po dziurawych drogach, bo PiS zbuduje, tak mówi, autostrady, ale do 2015 r. – szydziła w Sejmie posłanka SLD Anita Błochowiak. Jej zdaniem „nie mamy też reformy finansów publicznych, bo PiS przejada dzisiaj, a nie kiedyś, owoce wzrostu gospodarczego”. Zbigniew Chlebowski (PO) wylicza, co rząd obiecał i co mu z tego wyszło: miały być niższe podatki – będą wyższe, bo m.in. rośnie akcyza, koszty pracy nie spadną, zamiast „taniego państwa” mamy droższe, nie sprzedano rządowych ośrodków, nie zlikwidowano żadnej agencji, kuleje program budowy 3 mln mieszkań i autostrad, zahamowano prywatyzację. „Wzrost podatków i kosztów pracy, który proponuje i wprowadza rząd PiS-u, prowadzą do wzrostu cen towarów i usług. Rosną ceny gazu, energii elektrycznej, paliw, a zwłaszcza dotkliwie rosną ceny żywności” – oblicza poseł Chlebowski. Na koniec przypomina, że w czasie rządów PiS i koalicji wyemigrowało za pracą ok. 1 mln Polaków, a dług publiczny przyrósł o 50 mld zł.
Ekonomiści także są zgodni, że rząd się specjalnie nie przepracował. „Jak wiadomo, rząd prawie nic nie zrobił. Przyjął budżet – on nie budzi może zachwytu, ale nie jest katastrofą – i właściwie żadnych więcej ustaw gospodarczych nie widzieliśmy” – ocenia prof. Orłowski z PricewaterhouseCoopers. Jego zdaniem „bez wątpienia sytuacja gospodarcza jest dobra, dlatego brak decyzji nie spowoduje szybkich negatywnych konsekwencji”. „To się jednak zemści w dłuższej perspektywie” – przestrzega. Zdaniem Marka Zubera, byłego doradcy premiera Marcinkiewicza, rok rządów PiS i jego koalicjantów to „rok niewykorzystanej szansy”. „Zapowiedzi Kazimierza Marcinkiewicza szły w dobrym kierunku: nowa ustawa o finansach publicznych, obniżka podatków i kosztów pracy już w 2007 r. Niestety, potem było już jak zwykle – realizacji nie ma” – uważa Zuber. „Wszystko odłożono na później”.
PiS w towarzystwie swoich obecnych sojuszników, sygnatariuszy tzw. paktu stabilizacyjnego - Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin - potwierdza najgorsze oskarżenia swoich wrogów, iż umie tylko - jak SLD - składać obietnice, ale jest organicznie niezdolny do dobrego rządzenia. Bo jakimi osiągnięciami może pochwalić się rząd? Polityka zagraniczna jest fatalnie prowadzona przez co obraz Polski w świecie jest dziś wyjątkowo niekorzystny. O „tanim państwie" czy reformie podatków jakoś nic nie słychać. W zamian Ministerstwo Finansów wymyśliło sobie np. likwidację ryczałtu i karty podatkowej, co - nawet w ocenie Ministerstwa Gospodarki - może doprowadzić do ruiny setek tysięcy małych firm. Oczywiście są resorty, w których coś się dzieje. Widać to szczególnie w przypadku Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, choć trudno nie zauważyć, że wypracowane tam dotąd rozwiązania - choć słuszne - nie doprowadziły do jakościowego przyspieszenia absorbcji środków unijnych.
Zapowiadana hucznie naprawa instytucji państwa wymaga działań długofalowych, prowadzonych konsekwentnie i zdecydowanie, ale zarazem spokojnie i z poszanowaniem prawa. Ich celem powinna być modernizacja aparatu państwowego i zwiększenie przejrzystości jego działania. Tymczasem, całą energię obecnej ekipy pochłania chęć przejęcia pełnej kontroli nad instytucjami publicznymi oraz ściganie układów, sieci i powiązań. Jest to raczej zdecydowanie psucie instytucji publicznych niż ich naprawa. Już dziś można stwierdzić, że tak ważne dla Polaków odpolitycznienie instytucji nie nastąpiło. Instytucje publiczne, które miały być wolne od nacisków politycznych, są konsekwentnie obsadzane swojakami. Poczucie, że kolejna ekipa „Hunów" zawłaszcza państwo, utrwala się w społeczeństwie. I umacnia się przekonanie, że politycy kierują się tylko interesem partyjnym.
Na każdym kroku naginane jest prawo, nadużywane są instytucje, tworzone fatalne precedensy itp. Partia, która ma na swoich sztandarach hasło sanacji państwa, od roku to państwo psuje. Chcąc odbudowywać jego autorytet, po pewne środki sięgać nie wolno. Zdumiewające jest, że politycy PiS tej prostej prawdy nie dostrzegają. W ten sposób dyskredytują pierwszy z celów, jakie pojawiły się w ich przedwyborczych obietnicach: budowę państwa prawa. Polityka uprawiana przez PiS przeczy również jednemu z głównych filarów dobrego rządzenia, jakim jest tworzenie instytucjonalnych, a nie personalnych gwarancji dobrych rozwiązań. Tymczasem liderzy Prawa i Sprawiedliwości czują się bezpiecznie tylko wtedy, gdy zamiast stworzenia reguł postawią na czele instytucji swoich ludzi. W praktycznym wydaniu lokalnych działaczy sprowadza się to po prostu do nowej fali TKM. Rozczarowuje i razi używany powszechnie przez polityków PiS język, agresywny i brutalny. Dziś słowa: „pan kłamie" stały się powszechne, a obrażanie innych to norma. Zwieńczeniem prawicowej polityki powinien być rząd silny i ograniczony. Po dotychczasowych deklaracjach i poczynaniach liderów PiS wiadomo już, że mamy do czynienia z rządem, który wtrąca się do wszystkiego, rozbudowuje i tak już horrendalnie rozrośniętą biurokrację, ogranicza samorządność i oddolne inicjatywy. Takie rządy nigdzie i nigdy nie okazały się skuteczne.
Rozczarowujące są efekty rozliczeń z pozostałościami po PRL i z patologiami III RP. Z szumnych zapowiedzi rozliczania skandali pozostało śledztwo w sprawie afer piłkarskich i niewybredny atak na Leszka Balcerowicza. Ustawa „lustracyjna" (tak naprawdę to likwiduje ona lustrację, zastępując ją szerokim dostępem do teczek) przeforsowana została w kształcie, który czyni ją niespójną, niewykonalną i niemoralną. W sumie w warstwie moralnej mamy do czynienia raczej ze spotęgowaniem patologii III RP niż z „rewolucją moralną" i IV RP.
Jest jeden obszar, na którym PiS działa w sposób skuteczny i spójny. Są to symboliczne przedsięwzięcia, które budują patriotyczny etos. Polityka historyczna to jedno z głównych źródeł popularności partii rządzącej. Znacznie gorzej jest już niestety z tym, co składa się nie na symboliczny, lecz praktyczny patriotyzm.
Chlubą rządu zdaje się być resort sprawiedliwości. Być może PiS-owi wystarcza to, że przez pewien czas - dzięki „igrzyskom" polegającym na nagłośnieniu kilku spektakularnych zatrzymań aferzystów, dzięki paru apelom ministra Ziobry o zaostrzenie stosowania prawa karnego czy aresztowaniom kilku skorumpowanych polityków poparcie społeczne dla rządu może wzrosnąć. Społeczeństwu jednak na dłuższą metę to nie wystarczy. Obóz rządzący mylił się sądząc, że kolejne komisje śledcze zwiększą trwale jego poparcie społeczne, przekonają ludzi do czystości jego intencji i do tego, że realizuje obietnice wyborcze. Owszem, zainteresowanie ich pracami (niewielkie, z wyjątkiem pierwszej, zajmującej się tzw. aferą Rywina) umocniło popularność niektórych polityków, ale też utrwaliło obraz skorumpowanej elity i patologicznego systemu. Wiele wskazuje na to, że takimi „igrzyskami" ekipa rządząca chciała zrekompensować społeczeństwu niezawiązanie modernizacyjnej koalicji z PO i odejście od wyborczych obietnic.
Rząd nie podejmował właściwie jakichś katastrofalnych decyzji. Problem w tym, że - jak dotąd - nie tyle rządzi, ile administruje. Rozczarowują nawet nie błędne decyzje, lecz ich brak. Gospodarka światowa znajduje się w fazie znakomitej koniunktury, co widać także po polskiej gospodarce. Ale nasi sąsiedzi rozwijają się w tempie o wiele szybszym niż Polska, tkwiąca w gąszczu zaniechań i półśrodków. Od nowego rządu społeczeństwo oczekiwało wielkiego przełomu, a nie dryfowania.
Nadzieje Polaków były rozbudzone. Ludzie liczyli na to, że po okresie skorumpowanych rządów SLD zacznie być robiony porządek, aktywność zwykłego Polaka zacznie być brana pod uwagę, władza zacznie się liczyć ze zdaniem ludzi. Tymczasem co? Ano nic. Jak zwykle nic. W zamian społeczeństwo otrzymało polityczny cyrk z wyrzucaniem lidera Samoobrony Andrzeja Leppera z rządu i jego niedawny powrót na łono koalicji, aferę „taśmową” z udziałem prominentnych polityków PiS, amnestię maturalną ministra Giertycha, stację kolejową we Włoszczowie itp. Ci co mają już wszystkiego dość poświęcają swoje relacje z rodziną i przyjaciółmi i jadą z nadzieją na chleb i godność zagranicę. Polacy czują, że rząd, który w zamian za przepychanie kolejnych ustaw będzie rozdawał nowe wersje becikowego czy rezygnował z kolejnych prywatyzacji, nie da niezbędnego impulsu do modernizacji polskiej gospodarki.
Partia wybierająca prawomocnie skazanego przestępcę na wicemarszałka i zapraszająca go do rządu oraz rehabilitująca oszczercę i patologicznego kłamcę (bo w jego kłamstwach „tkwiło ziarno prawdy"), nie dokona przełomu moralnego, nie stworzy uczciwego państwa. Żadna bowiem, nawet najbardziej wyrafinowana gra nie usprawiedliwia oklaskiwania przestępcy i głosowania na niego jako jednych z pierwszych aktów IV, a więc ponoć uczciwszej Rzeczypospolitej. A to oznacza, że wbrew nawet najlepszym intencjom premiera, poszczególnych ministrów, rząd PiS jeśli nie już stał się, to prędzej czy później stanie się rządem zawiedzionych nadziei.
Jest mi wszystko jedno - tak w październikowym sondażu przeprowadzonym dla „Rzeczpospolitej” przez GfK Polonia 27 proc. ankietowanych odpowiada na pytanie, czy dobrze się stało, że powstała nowa stara koalicja PiS z Samoobroną i LPR. O tym, że stało się źle, jest przekonanych 43 proc. badanych. Zdecydowana większość, bo 58 proc. respondentów, uważa też, że koalicja rozpadnie się przed 2009 rokiem. Takie wyniki sondażu, jak i wyniki wyborów samorządowych sprzed kilku dni dają wyraźną odpowiedź na tytułowe pytanie.
Źródła:
1. Prawo i Sprawiedliwość wstydzi się podatków? – Piotr Skwirowski, Gazeta Wyborcza
2. Sarmaci przeciw reformatorom? – Jan Rokita, Gazeta Wyborcza
3. Kolejny nieudany przełom – Marcin Antoniak
4. Czy Polacy polubią demokrację? – Lena Kolarska-Bobińska
5. Rząd zawiedzionych nadziei – Marcin Dzierżanowski, Tygodnik Wprost
6. Łże-prawica PiS-u – Jarosław Gowin, Dziennik
7. Cenzurka dla PiS-u po roku – Agata Nowakowska, Gazeta Wyborcza