Rozdział I Mam na imię Antonina, lecz wszyscy wołają na mnie Tośka, bo tak krócej. Chodzę do drugiej klasy. Mam długie włosy koloru rudego i wiele piegów na nosie. Przyznam się wam, że trudno dobrać ubranie do koloru moich włosów. Bo jak wiecie wszystkie dziewczynki uwielbiają kolor różowy, a ja nie. Gdy kiedyś ciocia Iza kupiła mi taką sukienkę, to wyglądałam w niej okropnie. Rudy i różowy możecie sobie wyobrazić. Chyba lepiej wyglądał strach na wróble niż ja. Mieszkam dziesięć minut od szkoły w czteropiętrowym bloku na I piętrze z mamą, tatą i bratem. Mieszkanie znajduje się przy ulicy Ciepłej 1. Mam swój pokój. Obok mnie ma pokój Bolek, a trzeci pokój zajmują rodzice. Mój młodszy brat Bolek chodzi dopiero do pierwszej klasy. Z rana na zajęcia prowadzi nas mama lub tata, bo moi dziadkowie mieszkają w innej miejscowości. Po lekcjach zawsze z Bolkiem idziemy do świetlicy i czekamy, kiedy rodzice skończą pracę i nas odbiorą. Najczęściej, to jednak mama stara się być przed tatą. Na II piętrze po przeciwnej stronie korytarza mieszka moja najlepsza koleżanka Hania. Ma tyle samo lat, co ja lat i odkąd pamiętam jeździ na wózku inwalidzkim. Ona zawsze się do mnie szczerze uśmiecha, nie tak jak inne, niby koleżanki. Przy mnie nic nie mówią, a gdy tylko odchodzę dalej, słyszę ich szepty: Ruda to, Ruda tamto. Tylko Ruda i Ruda. Hania, to, co innego. Często, gdy jest pogodnie proszę jej mamę, aby dała mi popchać jej wózek. Nie powiem jest ciężki, ale jakoś daję radę. Wtedy mogę jej opowiedzieć, co w szkole i w ogóle wszystko. Ona nie śmieje się ze mnie. Dla niej jestem normalną koleżanką, z którą można porozmawiać. Bardzo lubię Hanię. Kiedyś zaprosiła mnie nawet na swoje urodziny. Choć nie było nikogo innego obie zajadałyśmy się tortem, śpiewałyśmy, a nawet tańczyłyśmy. To nie było takie proste, ja tańczyłam, i obracałam wózek, w którym ona siedziała. Ale dałam radę. Nawet jej piesek Czirinka unosił dwie przednie łapki do góry i tańczył z nami. Potem wskoczył na jej kolana i lizał po malutkich policzkach. Było cudownie. Rozdział II Krysia Wiórka mieszka pod siódemką na III piętrze. Uważa się za moją koleżankę. Ale od początku naszej znajomości szybko ją rozgryzłam. Ona zawsze, gdy bawiła się ze mną mówiła źle o Ance, naszej koleżance z klasy. Wiesz – mówiła – Anka ma niemodną sukienkę. Tak śmiesznie w niej wygląda – mówiła dalej. Ona chyba nie ma lustra? A jej włosy widziałaś? Ścięła i teraz ukrywa pod wielkim kapeluszem. Nic nie powiedziałam, ale pomyślałam, co zrobiłaby ona, gdyby teraz pojawiła się Anka. Gdy tylko o tym pomyślałam zza bloku wyłoniła się Anka i szła w naszym kierunku. Jakież było moje zdziwienie, gdy usłyszałam, jak szybko zmienił się temat rozmowy. Cześć Aniu – powiedziałyśmy prawie razem z Krysią. Cześć – odpowiedziała Anka. Obserwowałam Kryśkę, chciała się przypodobać Ance, bo zaczęła jej prawić komplementy. Masz super sukienkę – rzekła. Gdzie ją kupiłaś? – zapytała tak, jakby chciała ją kupić. Nie kupiłam – odpowiedziała Ania. Dostałam w prezencie od cioci Magdy, która mieszka w Anglii. Masz też fajny kapelusz, to też z Anglii? – zapytała Kryśka. Też - odparła Anka. Mogę go przymierzyć? – zapytała. Proszę – odpowiedziała Ania. Jak mam być szczera, to nie przepadałam za Anką, bo ona nieraz dokuczała innym. Myślałam jednak, że jak teraz stąd odejdę, to kolejny temat będzie o mnie. Nie przejmowałam się jednak. Muszę już wracać do domu – oświadczyłam. Mama będzie się na mnie gniewała, bo obiecałam, że wrócę za godzinę. Odchodząc słyszałam chichot moich pseudo koleżanek. Gdy podchodziłam pod blok z otwartego balkonu usłyszałam płacz Hani. Co jej może być? – pomyślałam. Poproszę mamę, aby pozwoliła mi ją odwiedzić. Jestem – głośno oświadczyłam swoją obecność wchodząc do domu. Umyj ręce – prosiła mama. Dobrze, że wróciłaś właśnie podaję obiad. Zawołaj Bolka i tatę, niech siadają do stołu. Nie kręć się – upominała mama. W wazie jest gorąca zupa – mówiła – chyba nie chcesz, aby doszło do nieszczęścia. W tym czasie pomyślałam o Hani. Postanowiłam, jak najszybciej zapytać mamę. Wiesz mamusiu – powiedziałam, słyszałam płacz Hani. Czy będę mogła po obiedzie ją odwiedzić? – zapytałam. Co prawda po południu miałam inne plany – odpowiedziała mama. Chciałam was zabrać do cyrku. Do cyrku? Cudownie, a moglibyśmy zabrać ze sobą Hanię? No wiesz, nie mam pojęcia, czy Pani Matkowska się zgodzi – mama wzruszyła ramionami. Mogę się zapytać – stwierdziłam. Zaraz tam pójdę, może wyrazi zgodę. A ty mamusiu zgadzasz się? Mama bez namysłu w jednej chwili dała mi do zrozumienia, że wyraża zgodę. Ucieszyłam się. Wszyscy zasiedliśmy do stołu. Mamy obiady są przepyszne - pomyślałam. Wkłada w gotowanie całe serce. Gotuje tylko zdrową żywność, bo o nas dba. Nawet Bolek tym razem nie marudził. Wiedział, że w cyrku będzie wesoło. Po obiedzie mama zajęła się sprzątaniem ze stołu, a ja poszłam do Hani. Rozdział III Gdy podeszłam pod drzwi i zadzwoniłam, otworzyła Pani Matkowska. Dzień dobry pani – powiedziałam. Dzień dobry – odpowiedziała. Czy mogę odwiedzić Hanię? – zapytałam. Tak, proszę wejdź – odpowiedziała smutnym głosem mama Hani. Weszłam do pokoju. Hania miała czerwone powieki od płaczu obok niej leżała Czirinka. Co ci się stało? – zapytałam nieśmiale Hanię. Mnie nic, tylko jej – odparła Hania i pokazała na pieska. Jej? A, co z nią? – pytałam dalej. Nie wiem. Od rana nic nie jadła, tylko schowała się w łazience i piszczała, jakby ją coś bolało. Wiesz – mówiła dalej – mama nalała jej wody, ale jej też nie chciała. Mama przyniosła ją do mnie. Dzisiaj nawet nie chce, abym ją głaskała. Tylko patrzy na mnie błagalnym wzrokiem i piszczy. Nagle Czirinka powoli zeskoczyła z łózka i wlazła za wersalkę. Położyła się na miękkim dywanie obok wysokiego regału z moimi książakmi. Skuliła się w kłębuszek i leżała. Wiesz – powiedziałam - myślałam, że tobie coś przykrego się przydarzyło. I dlatego do mnie przyszłaś? – zapytała Hania. Tak – odparłam – ale, coś jeszcze chciałam ci zaproponować. Co? - zapytała Hania. Za wersalką słychać było, że Czirinka, co chwilę przewraca się na boki, drapie pazurkami o dywan. Chciałam zajrzeć, ale Hania, która leżała na łóżku powiedziała, że każdy, kto się źle czuje, chce spokoju, pies także. Daj jej spokój – powiedziała. Siedziałam obok na krześle, do pokoju weszła jej mama. Może napijesz się z nami herbatki z cytrynką i sokiem? – zapytała. Dziękuję dopiero odeszłam od stołu. Przyszłam się zapytać, czy nie chciałaby pani razem z Hanią pójść z nami do cyrku? Hania, aż usiadła na łóżku. Do cyrku? Nigdy nie byłam w cyrku – oświadczyła Hania. Mamusiu pójdziemy? – Jej czerwone od płaczu oczy nabrały blasku. A o której się rozpoczyna cyrk? – zapytała Hania. O szesnastej – odpowiedziałam. Nie wiem, czy zdążymy, muszę ubrać Hanię – odpowiedziała pani Matkowska. Ja pani pomogę. Pobiegłam do drugiego pokoju po wózek Hani, bez którego ona nie jest w stanie się poruszać. Pani Matkowska wzięła grzebień i zaczęła czesać długie włosy córki. Ubrała Hani ładną sukienkę. Zostały tylko buciki, gdy nagle wszystkie usłyszałyśmy cichutkie popiskiwanie. Co to może być? Nie wiem – odparła Hania. To słychać za wersalką – powiedziałam. Nagle pani Matkowska zajrzała za wersalkę i krzyknęła. Co się stało mamusiu? Czy z Czirinką wszystko w porządku? – wołała Hania. Powiedz proszę, czy ona jeszcze oddycha? - pytała zniecierpliwiona Hania. Tak oddycha – zdziwionym głosem odpowiadała mama - A na dodatek mamy w domu szczeniaczka. Co takiego, pokaż mi – prosiła Hania. Nie wiem jak to się stało? – stwierdziła mama. I co my teraz zrobimy? – pytała. Jak to co? Będziemy go wychowywać – cieszyła się Hania. Wsadziłam głowę za wersalkę. Zobaczyłam maleństwo, jeszcze mokre. Czirinka patrząc na mnie lizała malca. Chciałam go dotknąć, ale wiedziałam, że takich rzeczy nie można robić. Czirinka mogłaby mnie ugryźć, broniąc swojego dziecka. Wróciłam na miejsce. Szkoda, że nie mogę go zobaczyć – zaczęła Hania. Nie mogę sama wstać, ani chodzić – żaliła się. Nie rozpaczaj – uspokajała ją mama. Już niedługo sam zacznie biegać i będziesz miała inny problem. Jaki? – zapytała. Na przykład, że gryzie twoje kapcie – zaśmiała się mama. No tak, to prawda – odrzekła. A z tym cyrkiem mamusiu? – pytała. Teraz chyba nie będziemy mogły pójść. Postanowiłam wrócić do domu. Opowiedziałam, co wydarzyło się u Hani. Najbardziej żałował Bolek, że nie poszedł ze mną. Jeszcze nigdy nie widział małego szczeniaka zaraz po urodzeniu. Rozdział IV Było mnóstwo osób. Stałam z rodziną w kolejce po bilety do cyrku. Przed namiotem stała pani i trzymała małe lwiątko. Bolek zauważył, że dzieci po kolei robią sobie z nim zdjęcia. Mamusiu, czy ja mógłbym zrobić sobie zdjęcie z lwiątkiem? – zapytał. Ja także chciałbym zrobić – szybko oświadczyłam. Jak kupię bilety, to podejdziemy i zapytamy się ile to kosztuje, dobrze? – zapytała. Dobrze – wspólnie odpowiedzieliśmy. Przyszła nasza kolej. Mama kupiła bilety, później zrobiliśmy zdjęcia z małym lwiątkiem. Co prawda, to mały zwierzak, ale ciężki. Bolek nie mógł sam sobie z nim poradzić. Złapał go za tułów, ale tylne łapy lwiątka zjeżdżały na dół. Pani kilka razy pomagała Bolkowi, aż się w końcu udało. Poinformowała nas również, że po wyjściu z cyrku, zdjęcia będą gotowe do odbioru. Weszliśmy do namiotu i zajęliśmy miejsca. Grała głośna muzyka, klowni sprzedawali migające opaski na głowę, różdżki i kolorowe balony. Obok sprzedawali popcorn, który swoim zapachem wypełniał dookoła powietrze. Pomyślałam wtedy o Hani. Żałowałam, że jej nie ma z nami. Nagle zgasło światło. Pojawili się na scenie dwaj cyrkowcy. Żonglowali talerzami, a później piłeczkami. Na koniec wzięli kapelusze. Podrzucali je wysoko, a one spadały im na głowę. Ciekawe ile oni musieli ćwiczyć, że im nic nie spadło na ziemię? – pomyślałam. Po nich na scenę wyszły panie, które huśtały się na linach. Ale one są wygimnastykowane – wyszeptał Bolek. Patrz, jak wspaniale się kręcą, że one nie spadną - szeptał. Po wielkich owacjach pojawiły się trzy olbrzymie słonie. Ich trener w pewnym momencie położył się na podłodze, a one wszystkie trzy stanęły przy nim i podniosły prawą nogę do góry. Trzymały nad jego głową. Potem jeden z nich wysunął trąbę, owinął nim tułów trenera i podniósł do góry. Trener chwycił się trąby i jak na huśtawce, huśtał się na trąbie słonia. Potem, kiedy włączyli muzykę słonie tańczyły na tylnych nogach. Ich przednie kończyny unosiły się do góry wraz z trąbami. Następnymi zwierzątkami na scenie były pieski. Przeskakiwały one przez przeszkody. Ścigały się w tunelach z materiału, skakały przez ogień. A potem jeden z nich przechodził między nogami trenera. To było naprawdę śmieszne. Trener szedł, a piesek slalomem omijał przeszkody w postaci jego nóg. Zapaliło się światło na scenę weszło dwóch klownów. Jeden duży, drugi mały. Obaj mieli kolorowe wielkie ogrodniczki, które trzymały szelki. Gdy coś do siebie mówili z ich ust pryskała woda. Byli cali popryskani. Potem, gdy się gonili, to ten gruby upadł, bo podłoga była śliska od wody, a temu drugiemu spadły spodnie i przewrócił się, bo zaplątał się w nogawki. Spojrzałam na tatę. Śmiał się jak dziecko. Mama również była uśmiechnięta, a Bolek o mały włos nie spadł z krzesła. Ponownie zgasło światło. Tym razem na scenę wybiegły cztery lamy, kura i małpka. Lamy okręcały się w koło i biegły dokoła sceny, a małpka skakała na grzbiet każdej z nich. Kura podfrunęła do góry i wskoczyła na grzbiet małpki. Chwyciła się mocno pazurkami i teraz obie równocześnie skakały po grzbietach lam. Po kilku okrążeniach na ziemię zeskoczyła kura, potem małpka i po kolei scenę opuszczały lamy, chowając się za kurtyną. A my za piękny pokaz biliśmy im brawo. Pod koniec wystąpiły dla nas lwy. Ich trener zamknął się z nimi w metalowej klatce. Miał bicz. Uderzał nim o ziemię, a one czekały na swoją kolej i pokazywały wyuczone sztuczki. Jedne skakały przez obręcz z ogniem. Inne robiły piramidę ze swoich ciał. A jeszcze inne tańczyły, trzymając się, jak ludzie za dwie przednie łapy. Potem trener wsadził głowę największej lwicy do pyska. Wszyscy zamarliśmy ze strachu. Lew nie zamknął paszczy. Trener poderwał się na nogi i ukłonił. Ja bym tak nie zrobił – powiedział Bolek. Ja też nie – odrzekłam. Było jeszcze kilka fajnych pokazów. Po wyjściu z namiotu odebraliśmy zdjęcia z lwiątkiem i udaliśmy się do domu. Rozdział V Następnego dnia, kiedy wróciłam ze szkoły, postanowiłam odwiedzić moją koleżankę i dowiedzieć się, czy ma już imię dla maleństwa. Wzięłam oprawione zdjęcie, które wykonałam w cyrku. Chciałam pokazać je Hani. Nie po to, aby się chwalić, ale opowiedzieć jej jak było. Gdy mnie zobaczyła, sama zaczęła się dopytywać. Co masz, pokaż? – mówiła. Ale fajne zdjęcie, też bym takie chciała. Jakie te lwiątko jest malutkie, mamusiu zobacz – wołała. Opowiedziałam jej jak było i jakie zwierzęta dla nas występowały. Następnym razem pójdziesz z nami, obiecuję – powiedziałam. A teraz powiedz mi, czy widziałaś szczeniaczka? – zapytałam. W całej okazałości – stwierdziła Hania. Mama położyła mi go na chwilę na kolana, gdy był całkowicie suchy. Jest piękny, cały biały. Na lewym oku ma dużą czarna plamę – mówiła. Wiesz jak go nazwę? – pytała. Nie mam pojęcia – odpowiedziałam. Może Kruszynka? Nie – rzekła. Dałam jej na imię Kropka. A, czy ja dzisiaj mogłabym zobaczyć Kropkę? – zapytałam. Oczywiście, jeżeli tylko pozwoli na to Czirinka – powiedziała z uśmiechem Hania. Do pokoju weszła pani Matkowska. Przyniosłam wam pierniczki i herbatkę. Rozmawiajcie sobie dalej, nie przeszkadzam. Mamusiu, czy mogłabyś pokazać Tosi Kropeczkę? – zapytała Hania. Zaraz pokażę, jeśli nie pije mleczka. Pani Matkowska wstała, podeszła do Czirinki i wzięła malca na ręce. Czirinka nie odchodziła na krok od maleństwa. Wąchała je i lizała na przemian. Bałam się ruszyć, bo co chwilę Czirinka patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. Mamusiu połóż ją na łóżku. Teraz i ja widziałam Kropkę w całej okazałości, ale nie długo, bo Czirinka wskoczyła za nią na łóżko i zasłoniła mi cały widok. Jeszcze chwilę porozmawiałyśmy i wróciłam do domu. Rozdział VI W szkole dzisiaj mieliśmy ciekawy temat. Pani opowiedziała nam historię chłopca, który wskoczył do nieznanej wody. Uszkodził sobie kręgosłup i teraz jest niepełnosprawny. Od poprzedniego lata jeździ na wózku inwalidzkim. Mówiła również, że gdy był zdrowy miał wiele kolegów i koleżanek. Teraz każdy o nim zapomniał. Samotnie siedzi w domu i nie ma, z kim porozmawiać. Jedynym jego wsparciem jest rodzina i rehabilitant. Drugi przykład podany przez panią, był również smutny. Dziewczynka w naszym wieku przeżyła pożar domu. Lekarze ją uratowali, ale blizny na jej twarzy były widoczne dla wszystkich. Od tamtego czasu wszystkie dzieci się z niej śmieją. Dziewczynka siedzi w domu, chociaż ma zdrowe nogi i mogłaby się bawić na podwórku. Zapanowała cisza, wszyscy słuchaliśmy pani. Nawet ci, którzy czasem przeszkadzali siedzieli cicho. A pani zwróciła się do nas z pytaniem. Czy ten chłopiec chciał zrobić sobie krzywdę? Karol podniósł rękę do góry. Widzę, że ty pierwszy chcesz odpowiadać, proszę – powiedziała pani. Myślę, że ten chłopiec nie chciał tak zrobić. Przede wszystkim, gdyby wiedział, że coś niebezpiecznego jest pod wodą, nie skakałby tam. A co myślisz o jego kolegach i koleżankach? – zapytała pani. Myślę, że oni nie rozumieją, jak człowiek jest samotny tylko sam z sobą. A ty jak sądzisz? – udzieliła głosu Maćkowi. Nie wiem – odparł Maciek. A ty – wskazała palcem na Krzyśka. Jakbyś ty postąpił, odwiedzałbyś chorego kolegę? – chyba tak. A jeżeli chodzi o drugą bohaterkę dzisiejszych zajęć, czy dzieci słusznie śmieją się z jej wyglądu? Czy ktoś pomyślał ile ona cierpiała? Ile bólu zniosła? Ile operacji przeszła? – pani mówiła spokojnym głosem, ale tak dobitnie, że każdy z nas zrozumiał, że nigdy nie należy się śmiać z wyglądu żadnej osoby, a jeżeli to był ktoś znajomy, to powinniśmy go od czasu do czasu odwiedzić. Pani dalej podsumowywała zajęcia - Nigdy do końca człowiek nie zrozumie innego człowieka, jeśli nie doświadczy tego na własnej skórze. Zadzwonił dzwonek. Wyszliśmy na korytarz. Zawsze każdy wygłupiał się, a dzisiaj nie. Patrzyłam z niedowierzaniem na innych. Cały czas rozmawiali o tych bohaterach z lekcji. Zdziwiłam się, gdy podszedł do mnie Jurek i powiedział – przepraszam. Za co? – pomyślałam, ale po chwili podeszły Anka i Kryśka i też mnie przeprosiły. Za co wy mnie przepraszacie? – zapytałam. Ty wiesz za co – odpowiedziały. Ja też już nigdy nie nazwę ciebie Rudą – powiedział Jurek. Wiem, że taką się urodziłaś i nic na to nie poradzisz. A przecież nie będziesz farbować włosów, bo jakby to wyglądało. Poczułam ulgę, jakby zeszło ze mnie powietrze. Od tej pory mogłam przebywać z nimi i rozmawiać o wszystkim. Dziękowałam w myślach naszej nauczycielce, która otworzyła oczy wszystkim i potrafiła ich przekonać do zmiany zachowania i postępowania. Rozdział VII Następnego dnia, gdy tylko mama odebrała mnie z Bolkiem ze świetlicy i wchodziliśmy do bramy, spotkaliśmy panią Matkowską. Dzień dobry pani sąsiadko – powiedziała nasza mama, a my przywitaliśmy się ukłonem. Dzień dobry – odpowiedziała mama Hani. Z góry zbiegała Kryśka, ta z trzeciego piętra. Cześć – zawołała radośnie. Dzień dobry – wołała. Nie poznawałam jej. Zawsze zbiegała i nie zatrzymywała, a teraz co? – pomyślałam. Zatrzymała się i zapytała panią Matkowską, czy dzisiaj będzie mogła odwiedzić Hanię. Ależ Krysiu oczywiście – odpowiedziała. Hania też się ucieszy. Ty – spojrzała na mnie – ty Tosiu także przyjdź. Upiekłam pyszne ciasto. Już wstawiam mleko na gorącą czekoladę. Szybko zjadłam obiad i poszłam do Hani. Krysia już tam była. Rozmawiała z Hanią o szkole, opowiadała o swoich zabawach lalkami i o tym, że bardzo lubi malować farbami. Ja też to bardzo lubię – powiedziała Hania. Ja też uwielbiam malować farbami – odparłam. Do pokoju weszła mama Hani z tacą, na której były talerzyki z ciastem brzoskwiniowym i bitą śmietaną. Położyła je obok nas. Po chwili przyniosła gorącą czekoladę, której aromat unosił się w całym domu. Proszę częstujcie się – zachęcała Hania. Dziękuję – za ciastko i czekoladę – powiedziałam do pani Matkowskiej. Krysia także podziękowała. Mamusiu, czy jak zjemy ciastko pozwolisz nam malować farbami – zapytała Hania. Jak zjecie, to wam pozwolę – odpowiedziała mama Hani. Jadłyśmy i na przemian opowiadałyśmy śmieszne historie. Hania umazała specjalnie bitą śmietaną nos, żeby było jeszcze śmieszniej. Każda z nas zrobiła tak samo. Patrzyłam na nie i ze śmiechu bolał mnie brzuch, a Hani leciały z oczu łzy, tak się śmiała. Ile trzeba, aby ktoś zapomniał na chwilę o swoim nieszczęściu – pomyślałam. Zgodnie z obietnicą pani Matkowska zebrała ze stołu i przyniosła farby plakatowe, kubeczki z wodą, pędzle i po kartce bloku rysunkowego. Na stole położyła podkładki, aby nie wybrudzić stołu. A teraz was zostawiam – powiedziała uśmiechnięta - muszę zajrzeć do maleństwa. Do kogo twoja mama musi zajrzeć, bo nie zrozumiałam? Do maleństwa – odpowiedziała Hania. Do jakiego maleństwa? Masz młodsze rodzeństwo? – zapytała zaciekawiona Krysia. Nie – mówiła Hania – moja Czirinka ma małego szczeniaczka, to jest właśnie nasze maleństwo – radośnie odpowiadała Hania. Jak namalujemy, to ci pokażę – oświadczyła. Zabrałyśmy się do malowania. Hania namalowała ptaki, które kojarzyły się jej z wolnością. Krysia siebie, jak bawi się z koleżankami na placu zabaw, a ja namalowałam bezpieczną drogę do szkoły. Potem mama Hani przyniosła i pokazała nam Kropkę, Ale urosła – powiedziałam. Kropka biegała między naszymi nogami, przewracała się i wstawała. Wącha obce zapachy. Uważaj, bo cię ugryzie! – żartowała Hania. Od tej pory nie ma dnia, abyśmy nie odwiedzały Hani. Na dodatek jest nas więcej, bo przychodzą koledzy i koleżanki z naszej klasy i jej klasy, bo ona jest do nas zapisana. Różnica polega na tym, że my chodzimy do szkoły, a ona ma lekcje w domu z naszą panią podczas nauczania indywidualnego. Mam nadzieję, że Hania jest szczęśliwa wśród przyjaciół i są chwile, że zapomina o swoim nieszczęściu. Chwile, dla których warto żyć.
Ludzie żyją coraz dłużej , niestety , coraz bardziej nieszczęśliwie . Pracują , aby żyć , a w końcu zapominają jak żyć . Wciąż jeszcze niczego się nie nauczyli . Ciągle sądzą że życie człowieka polega na tym : dużo pracować , wiele zarabiać , mieć sporo wolnego czasu i różnego rodzaju przyjemności , dobrze jeść i długo żyć. Nie jesteś maszyną , skonstruowaną do pewnych celów . W życiu nie powinno się dla ciebie liczyć stanowisko , zawód i praca lecz przede wszystkim rodzina i przyjaciele. Jesteśmy ludźmi stworzonymi , po to aby żyć , radować się i kochać. Uważam że powinniśmy żyć dla innych cieszyć się z nimi śmiać się z nimi. Żyć dla siebie czy dla innych .... Co to właściwe znaczy ?? Pojawiają się zatem wątpliwości? Czy mamy żyć tylko i wyłącznie dla siebie czy również dla innych. Dlaczego mamy żyć dla siebie??? Żyć tylko i wyłącznie dla siebie jest jednak bezsensu !!! Żyć dla siebie znaczy martwic się tylko sobą, nikomu nie pomagać, nie sprawiać radości innym. Taki człowiek nie martwi się o dobro innego człowieka, jest zapatrzony w siebie. Jest on samolubny. Pragnie tylko tego aby to co dobre było tylko dla niego. Człowiek taki nie pomyśli o tym aby przyjść z pomocą drugiej osobie, ponieważ uważa to za stratę czasu. Według mnie człowiek zamiast serca posiada KAMIEŃ. Lecz człowiek który żyje dla innych, jest człowiekiem o wiele lepszym od człowieka który żyje tylko dla siebie. Człowiek taki jest dobry dla innych, ma w sobie serce. Wszystko co robi, robi z myślą o innych ludziach. Dobrym przykładem takiego człowieka są WOLONTARIUSZE. Wolontariusze pomagają innym ludziom, uczestniczą w różnych zbiórkach, akcjach np. dla biednych, dla domu dziecka. Oni nie myślą wyłącznie o sobie , oni chcą pomagać tym innym ludziom. Opiekują się ludźmi niepełnosprawnymi. Robią to z własnej woli, nikt ich do tego nie zmusza. Kolejnym przykładem jest filantropia czyli dzielenie się swoim majątkiem z ludźmi potrzebującymi. Człowiek myślący tylko o sobie powinien brać przykład z takich ludzi. Uważam, że człowiek który żyje dla innych powinien korzystać z życia, ponieważ nie wiemy kiedy nadejdzie nasz koniec. Nikt z nas ludzi nie wie czy umrze dziś, jutro, za tydzień czy może za rok. Poczekamy zobaczymy. Ktoś oczywiście może mówić „ja to będę długo żył”, a tu nagle następnego dnia potrącił go samochód i odszedł ze świata żywych. Więc dlatego korzystajmy z życia i cieszmy się nim z innymi na MAXA. Rozmawiajmy, śmiejmy się z przyjaciółmi aż do upadłego. Trzeba z tego korzystać dopóki mamy szanse, bo potem już jej nie będzie. Kolejnym z argumentów jest to iż człowiek żyjący dla siebie praktycznie nie ma przyjaciół ani znajomych. Nie będzie miał z kim porozmawiać, bo nie ma przyjaciół. A przecież z szafą albo lustrem nie da się rozmawiać, chyba że ktoś potrafi no to wtedy da radę. W razie jakiegoś problemu nie będzie miał się do kogo zwrócić z pomocą. Ludzie wtedy tez będą mogli mu odpowiedzieć, że nie mają czasu, że mają ważniejsze sprawy na głowie. Wtedy po pewnym czasie na pewno mu się znudzi żyć tylko dla siebie, i zacznie żyć dla innych.