Streść krótko legendę o bazyliszku         chodzi o to żeby było napisane na pół strony i z dwie linijki do zeszytu w jedną linię.   daję najjj potrzebuje na jutro

Streść krótko legendę o bazyliszku         chodzi o to żeby było napisane na pół strony i z dwie linijki do zeszytu w jedną linię.   daję najjj potrzebuje na jutro
Odpowiedź

Bazyliszek był  wielkim potworem zamieszkującym lochy Warszawy. Zamieniał w kamień każdego, kto na niego spojrzał. W dzień spał natomiast , a nocą wychodził ze swej kryjówki, niszczył ludziom dobytek oraz  siał spustoszenie. Wielu śmiałków próbowało go pokonać oraz  weszło do lochów, ale żaden z nich nie wrócił. Pewnego dnia Marek, kilkunastoletni chłopak, powiedział, że  zamierza zgładzić Bazyliszka przy pomocy miecza i tarczy. Dziewczynka nie uwierzyła mu, jednak Marek nocą zakradł się do komnaty ojca oraz  zabrał z niej broń, potem udał się do lochów. Rankiem na progu rodzice odnaleźli pogiętą broń Marka oraz  także czarny kamień podrapany pazurami Bazyliszka. Magda, siostra Marka, nie chciała uwierzyć, iż  jej brat został zamieniony w kamień i prosiła wszystkich napotkanych ludzi o pomoc. Nikt jednak nie miał wtedy  na tyle odwagi, by wejść do lochów. W pewnym już  momencie, na jednym ze straganów dziewczynka zobaczyła lusterko i już wiedziała jak uratować swojego brata. Postanowiła iść tam  z lusterkiem do lochów i sprawić, by Bazyliszek spojrzał na swoje odbicie,bo przecież każdy kto  też na niego spojrzał zamieniał się w kamień. Gdy tylko Bazyliszek wyczuł, iż  Magda jest w lochach, zaczął się do niej zbliżać, lecz ona pokazała mu lusterko. Bazyliszek skamieniał, a natomiast wszyscy zamienieni w głazy ludzie, ożyli. Magda rozbiła lusterko, jednak  Marek kupił jej  tam na warszawskim rynku nowe, jeszcze piękniejsze

Część pierwsza Płatnerz, imć pan Melchior Ostroga miał dwoje dzieci: czarnowłosego chłopczyka Maćka i złocistoloką dziewczynkę Halszkę. Często, kiedy ojciec pracował w kuźni, dzieci bawiły się w kąciku za wielką kupą żelastwa. Któregoś dnia, gdy było bardzo ciepło, rodzeństwo postanowiło wybrać się na Rynek, pobiegać między kramami i przyjrzeć się towarom. Spostrzegł wychodzące dzieci mistrz Ostroga i przywołał je do siebie. - Uważajcie na siebie i na obiad się nie spóźnijcie do matki. I jeszcze jedno: niech was ręka Boska broni chodzić na Krzywe Koło do zburzonego domostwa. Niedobre sprawy się tam dzieją. Coś straszy, coś jęczy. Jeszcze by was, strzeż Panienko Najświętsza, złe porwało! Część druga Na rynku wrzask i harmider, tłum w barwnych ubiorach krąży dookoła Ratusza. Między bogatymi kramami, w których dostanie się czego dusza zapragnie, uwijają się Halszka i Maciuś. Sami nie wiedzą na co spojrzeć. I to wabi i to nęci. Wszędzie jest tyle piękności, że można by rok cały po Rynku wędrować i jeszcze by się wszystkiego nie zobaczyło. Z nagła ktoś im ręce na oczach położył, był to Waluś Klepka, syn bednarza z Zapiecka. Trójka malców powlokła się za gromadą, ale gdy przechodzili koło zwalisk domostwa, o którym płatnerz wspominał, Waluś zatrzymał Maćka i Halszkę. - Poczekajcie - szepnął tajemniczo - coś wam powiem i pokażę, ja wam mówię, że tam są skarby zaklęte. Zaglądałem do piwnicy wczoraj w południe i coś tam błyszczało jak słońce, że aż mnie oczy bolały. Ani chybi: złoto! Maciek się zastanowił. - A może by tak wejść tam na chwilę, a skarby mamie i tacie przynieść. Toż by się ucieszyli! Jak myślisz Halszko? - Idę z tobą braciszku, niech się dzieje wola Boska. - I nie pożałujesz Halszko, pełny fartuszek dukatów ci nasypię. I poszli. Część trzecia Idąc ostrożnie i pomału zeszli do lochu i znaleźli się w wielkiej, sklepionej piwnicy. Pod ścianami stały rozmaite rupiecie: stare okna, futryny i nieużyteczne graty. Po prawej stronie piwnicy widać było, uchyloną nieco żelazną furtkę od dalszych zapewne lochów. Waluś rzekł, że skoro już tu zeszli to powinni pójść dalej, spenetrować całe zwaliska, a skarb znajdzie się na pewno. I powiedziawszy to, podbiegł do furtki, szarpnął ją, otworzył - i nagle, jak piorunem rażony runął na ziemię. Z otwartej czeluści drugiej piwnicy buchnęło zgnilizną i w zielonym świetle Maciek i Halszka ujrzeli okropnego potwora. Był to niby kogut, niby wąż. Głowę miał kogucią z ogromnym purpurowym grzebieniem, długą, cienką, wężową szyję, kadłub pękaty pokryty czarnymi, nastroszonymi piórami, nogi kosmate i wysokie, zakończone ostrymi pazurami. Ale najstraszniejsze były oczy potwora: wyłupiaste, jarzące się na czerwono i żółto. - To Bazyliszek! - krzyknął Maciuś - Na kogo spojrzy - wzrokiem zabije! Tak zabił Walusia. Stójmy tu cicho, żeby nas nie zobaczył. Przestraszone rodzeństwo przytuliło się do siebie, a Bazyliszek rad ze zniszczenia, przechadzał się po lochu, tam i z powrotem. Wydostać się z piwnicy nie było sposobu. Część czwarta Gdy dzieci nie wróciły na czas nie wróciły na obiad, rodzice poczęli ich szukać i pytać znajomych. Ezechiel Strubicz, mąż mądry i znany całej Warszawie z dobroci i z przywiązania do dziatwy staromiejskiej, poradził udać się do czarownika na Piwną. On zna się na sprawach ziemskich i pozaziemskich, bo to doktor, astrolog i alchemik, człek co po uszy w starych księgach siedzi. Melchior Ostroga udał się więc do mistrza Hermenegildusa Fabuli po radę. - Jest sposób na uratowanie dzieci, jeno tak trudny i nie bezpieczny, że nie wiem, azali znajdzie się kto w tym mieście, kto by się ważył na takie przedsięwzięcie. Trzeba, aby do lochu zszedł człowiek obwieszony zwierciadłami; gdy Bazyliszek spojrzy w nie i sam siebie zobaczy, sam się własnym wzrokiem zabije. Uwolnimy wtedy wasze dzieci i Warszawę od potwora. Część ostatnia Obwieszonego lustrami śmiałka zaprowadzono na Krzywe Koło i kazano mu zejść do podziemi. Upłynęła chwila i oto w lochu rozległ się głos przeraźliwy: coś jakby chrypliwe pianie koguta, jakby świszczący syk węża, jakby śmiech diabelski. Zgromadzonym ciarki przeleciały po plecach i włosy na głowach stanęły dęba. Stało się tak jak powiedział mądry doktor Fabula: Bazyliszek spojrzał w zwierciadło i wzrokiem swym jadowitym się zabił. - Zabity! - zahuczał tłum. Radosna wieść pomknęła na Rynek i na całą starą Warszawę. Z ukrycia swego wybiegły dzieci zdrowe, choć pobladłe ze strachu i rzuciły się w objęcia rodziców. Tak skończyła się przygoda z Bazyliszkiem. Już nigdy więcej żaden bazyliszek nie nękał miasta.

Dodaj swoją odpowiedź