Śmierć wyobrażam sobie jako wysokiego, barczystego mężycznę w ciemnym, długim płaszczu. Jest blady, ale spokojny, ma przekrwione oczy. Porusza się z gracją, bardzo cicho, przybywa prawie niezauważony. Jego wyraz twarzy nie zdradza najmniejszych śladów uczuć. Z obojętnością wpatruje się w mijających go ludzi. Podążając za nimi wzrokiem odprowadza ich do kresu życia. Nie jest zbyt rozmowny ani towarzyski, trudno nawiązuje kontakty. W ręku trzyma zegar wieczności. Jest podróżnikiem, ale w swej wędrówce pozostaje samotny. Społeczeństwo raczej o nim nie mówi, ale on nie daje o sobie zapomnieć. Lubi zjawiać się wtedy, gdy nikt się go nie spodziewa.
W mojej wyobraźni Śmierć jest trupio blada, ma śniade lica. Jej gałki oczne są puste, ciemne. Ma fioletowe cienie pod oczami. Nos jest długi oraz szpiczasty. Gdy otwiera usta, jej zęby wydają się strasznie zniszczone i połamane. Jej głos nie przypomina mowy ludzkiej, a jedynie przeraźliwy pisk. Z dłoni, w której trzyma wielką kosę, widać wszystkie kości. Śmierć przybrana jest w długą, siegającą do kostek czarną pelerynę. Ponieważ jest łysa chodzi w dużym kapturze, który rzuca cień na jej mroczną twarz. To wszystko spawia, że wygląda bardzo upiornie i przerażająco.