Czerwone majtki, czyli zdajemy maturę.
Włosów nie obcinałam od studniówki, czerwone koronkowe majtki mam już od roku (ach, ta zapobiegliwa mamusia!), jeszcze tylko pożyczony długopis i jakaś ściąga by się przydała. Czy to na pewno wszystko? „Za miesiąc matura, dwa tygodnie, już niedługo, coraz bliżej”. A jeżeli nie zdam? Nic nie szkodzi – w końcu „znów za rok matura, za rok cały”...
Najczarniejsze scenariusze nawiedzają myśli maturzystów – i tych łódzkich, i tych z Koziej Wólki. Nie można spać spokojnie – minister Łybacka działa. Matematykę piszemy już bez tablic. Może za parę dni spłynie na nas jakaś nowa rewelacja z Olimpu – na przykład obowiązkowa matura pisemna z fizyki dla wszystkich? Wszak dziurę budżetową trzeba załatać, Unia Europejska też nienasycona, a w kraju bezrobocie. Przecież to proste – wystarczy, że zamiast 95% maturzystów egzamin dojrzałości zda 15%. Czwartej klasy z powodu niezdanej matury się nie powtarza, więc z budżetu państwowego nie trzeba będzie uronić na pozostałe 85% ani kropli. Uczelnie wyższe pękają już w szwach, a my, nawet jeśli z łaską Bożą skończymy jakiś pobożny kierunek studiów, możemy liczyć najszybciej na pracę w charakterze tzw. akwizytora lub ewentualnie gospodarza bloku. Przy odrobinie szczęścia niektórym udaje się „załapać” na program rządowej pomocy pod szumnym tytułem „Pierwsza praca”. Czasem tylko pracodawcy nie wypłacają należnej części pensji i wykorzystują trochę ponad normę i to, co znajduje się w warunkach umowy, ale czego się nie robi, aby zdobyć wymagane doświadczenie zawodowe!
To są jednak problemy „trochę starszych nastolatków”. A przed nami już za miesiąc otworzą się bramy raju. W białych bluzkach i koszulach, garniturach, krawatach, spódniczkach, podwiązkach i oczywiście w czerwonych majtkach staniemy przed salą egzaminacyjną z myślami pobrzękującymi niczym kamyki w blaszanej puszce: „I co ja robię tu? Co ty tutaj robisz?”. Cztery lata w elitarnym liceum... Nadchodzi moment weryfikacji liczby połączeń między neuronami w naszych mózgach. Będziemy musieli zmierzyć się z hybrydą. Zostaną nam policzone wszystkie słowa – te obecne i te, o których w ferworze przedegzaminacyjnego stresu zapomnimy. Tak, „tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono”, czyli na razie prawie nic...
Wejdziemy na salę, zasiądziemy przed stolikami z numerkami. Każdy zostanie przyporządkowany do określonej jednostki powierzchni, na której spędzi najbliższe pięć godzin. W tym czasie można byłoby pojechać samochodem z Łodzi do Warszawy i wrócić albo znaleźć się po kilkugodzinnej podróży samolotem w Egipcie, oazie słońca i złotych piasków. Nie dla nas są jednak te atrakcje. Jeszcze nie teraz.
Nie da się zapomnieć o maturze. Dbają o to nasi kochani rodzice, nauczyciele, media. Nie można uciec przez przeznaczeniem. „Minęła studniówka z wielkim hukiem”. Niedawno wydawało się, że 100 dni to jeszcze dużo czasu. Pamiętam jak, będąc w ósmej klasie, myślałam sobie „ile jeszcze lat przede mną zanim powiem o sobie »maturzystka«!”. Czas biegnie jednak znacznie szybciej niż czasem tego oczekujemy. W tym roku kasztany zakwitną dla mnie... Nie mam już odwrotu.
Znam taką aleję, wzdłuż której rosną całe rzesze kasztanowców. Co roku lubiłam chodzić tam na spacery. A teraz? Nie wiem czy chcę ujrzeć ten widok... No tak, wszystkie „emblematy matury” dają o sobie znać. Będą kasztany, czerwone majtki, pożyczony długopis, który powinien się połamać wedle życzeń i młode serce, pełne niepokoju wkraczające w dorosłe, przesycone ogromną odpowiedzialnością życie. Przede mną egzamin dojrzałości. Czy czerwone majtki wystarczą?