Skutki zniszczeń wybuchu reaktora jądrowego w Czarnobylu
Śledztwo wykazało, że odpowiedzialność za tę monstrualną tragedię spada na wiele osób, niekiedy zupełnie nie związanych z zespołem, który w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 pełnił dyżur w elektrowni. Następstwa katastrofy również wykroczyły daleko poza przemysł jądrowy, zmuszając do stawiania podstawowych pytań dotyczących dalszego rozwoju cywilizacji technicznej. Czarnobyl (ros. Czernobyl, ukr. Czornobyl) jeszcze kilkanaście lat temu był małym miastem, prawie zupełnie nie znanym światu. Po wybuchu reaktora nazwa ta znalazła trwałe miejsce w kronice XX wieku, stając się synonimem największej tragedii technologicznej w dziejach ludzkości, symbolem równie nośnym jak Stalingrad czy Bhopal. Z perspektywy lat widać nawet, że polityczne reperkusje katastrofy na Ukrainie przyspieszyły rozpad rosyjskiego imperium. Ważne jest zatem, aby świat zrozumiał przyczyny i skutki tego kataklizmu.
Rozległe skutki
Nigdy nie będzie znana całkowita ilość uwolnionej radioaktywności. 90mln kiurów, oficjalnie zgłoszonych przez ZSRR, należy traktować jako dolną granicę rzeczywistej wartości, która - według innych oszacowań - może być nawet kilkakrotnie wyższa. Trzeba uczciwie powiedzieć, że spowodowany katastrofą opad promieniotwórczy był porównywalny z tym, jakiego można oczekiwać po "średniej" wojnie jądrowej. Na miejscu wypadku w wyniku eksplozji i pożaru 187 osób zapadło na ostrą chorobę popromienną, a 31 z nich zmarło. Większość spośród pierwszych ofiar stanowili strażacy. Zniszczony reaktor wyzwolił setki razy więcej promieniowania jonizującego niż zbombardowanie Hiroszimy i Nagasaki. Intensywność promieni gamma na terenie elektrowni przewyższała 100 R/h (rentgenów na godzinę), a to oznacza, że dawka, którą Międzynarodowa Komisja Ochrony Radiologicznej uznaje za maksymalną roczną, została tam przekroczona kilkaset razy w ciągu zaledwie godziny. Natomiast na dachu zniszczonego bloku energetycznego promieniowanie osiągnęło przerażający poziom 100 000 R/h.
Ludzki wymiar katastrofy sprzed 15 lat to odrębny, tragiczny i poruszający rozdział. Prof. Jurij Szczerbak pracował wówczas naukowo w kijowskim Instytucie Epidemiologii i Chorób Zakaźnych, około 100 km od Czarnobyla. 26 kwietnia dowiedział się od kolegi o poparzonych ludziach, których przywożono z elektrowni do szpitala. Nie miał wtedy pojęcia o rozmiarach wypadku. Przez kilka kolejnych dni napływały jedynie bardzo skąpe oficjalne komunikaty, w których dawano do zrozumienia, że skala zagrożenia jest niewielka. Władze zagłuszały większość zagranicznych radiostacji, zdołał jednak usłyszeć w radiu szwedzkim o wysokich poziomach radioaktywności w Skandynawii i innych rejonach Europy. Wraz z kilkoma lekarzami zdecydował się pojechać na miejsce katastrofy, aby poznać prawdę i służyć pomocą.
Wyruszyli w pogodnym nastroju, wkrótce jednak, w miarę zbliżania się do celu, zaczęli dostrzegać oznaki paniki. Ludzie ustosunkowani wykorzystywali swoje wpływy, aby zdobyć bilety lotnicze lub kolejowe dla dzieci. Inni, nie mający znajomości, stali w długich kolejkach do kas dworcowych lub szturmowali zatłoczone pociągi. Raz tylko, w czasie epidemii cholery, widział podobny popłoch wśród ludności. Wielu pracowników elektrowni było już wówczas hospitalizowanych. Terytorialny rozkład skażeń charakteryzował się wielką niejednorodnością. Jakiś fragment pola uprawnego mógł być bardzo niebezpieczny, podczas gdy zaledwie kilka metrów dalej rejestrowano niskie poziomy radioaktywności. Niemniej skażone zostały potężne obszary ziemi. Okres połowicznego rozpadu jodu 131 wynosi zaledwie 8 dni, bezpośrednio jednak po katastrofie izotop ten wyemitował ogromną dawkę promieniowania. Trwalsze są stront 90 i cez 137. Specjaliści twierdzą, że najbardziej szkodliwy w dłuższej skali czasu będzie właśnie cez. Ogółem na przeszło 260 000 km2 Ukrainy, Rosji i Białorusi nadal rejestruje się poziom radioaktywności cezu 137 przekraczający l Ci/km2. Ta wartość oznacza konieczność corocznych badań ludności. Na Ukrainie obszar, o którym mowa, zajmuje 35 000 km2, a więc ponad 5% terytorium państwa. Większość tych obszarów, bo aż 26 000 km2, to ziemie uprawne. W najdotkliwiej skażonych rejonach ograniczono wprawdzie produkcję rolną, jednak gleby o mniejszej radioaktywności ciągle się uprawia. Szczególnie dotknięte obszary to 13 regionów administracyjnych (obwodów) - 1300 miast i wsi, w których żyto 2.6 mln ludzi, w tym 700 tys. dzieci. 135 tys. mieszkańców tych terenów opuściło domy w ciągu pierwszych 10 dni po katastrofie; do dzisiaj 167 tys. osób. Należy stwierdzić, że próby wyciszenia sprawy i uspokojenia opinii publicznej przyczyniły się jedynie do pogorszenia sytuacji. Wielu ludzi otrzymałoby mniejsze dawki promieniowania, gdyby zorganizowano szybką ewakuację w ciągu pierwszych krytycznych dni. Obszar o promieniu 30 km wokół elektrowni czarnobylskiej jest dziś praktycznie nie zamieszkany. Przesiedlono również 60 osad spoza tej strefy. Tętniące niegdyś życiem miejscowości zmieniły się w miasta widma. Odpowiedzią rządu na tę bezprecedensową sytuację było nadanie skażonym terenom specjalnego statusu prawnego i za gwarantowanie pomocy materialnej dla osób szczególnie poszkodowanych. Następstwa katastrofy będą jednak odczuwane jeszcze przez wiele pokoleń.
Masowe zachorowania
Najpoważniejsze są rzecz jasna konsekwencje zdrowotne. Zachorowało około 30 tys. ludzi spośród 400 tys. "likwidatorów" - robotników zatrudnionych przy zakopywaniu najbardziej niebezpiecznych odpadów i budowie specjalnego budynku wokół zniszczonego reaktora ochrzczonego "sarkofagiem". Stan zdrowia 5 tys. osób nadal uniemożliwia im podjęcie pracy. Trudno określić, nawet w przybliżeniu, ile osób poniosło śmierć w wyniku katastrofy. Skupiska ludzkie uległy dezintegracji; z wielu rejonów masowo wysyłano dzieci. Ukraiński oddział Greenpeace porównywał śmiertelność w różnych społecznościach przed i po wypadku. Liczbę zmarłych oszacowano w ten sposób na 32 tys. Inne źródła podają liczby większe lub mniejsze, jednak ustalenia Greenpeace uważane są za najrzetelniejsze. Pewne, może nawet liczne zgony mogły być następstwem olbrzymiego stresu, którego doświadczyli mieszkańcy skażonych obszarów. W wyniku badań prowadzonych w ramach jednego z programów badawczych realizowanego przez kijowski zespół pod kierunkiem Siergieja Komissarienki stwierdzono u większości osób z licznej grupy likwidatorów pewne objawy, które występowały łącznie, co sugerowało, że mamy do czynienia z nowym zespołem chorobowym. Były to uczucie zmęczenia, apatia i zmniejszona liczba pewnego rodzaju limfocytów (tzw. natural killer cells) należących do białych ciałek krwi. Z uwagi na uderzające analogie niektórzy mówią nawet o "czarnobylskim AIDS". Limfocyty-zabójcy potrafią niszczyć komórki nowotworowe i zaatakowane przez wirusy. Zmniejszenie ich liczby jest zatem równo znaczne z osłabieniem układu odpornościowego. Wśród chorych notuje się nie tylko więcej przypadków białaczki i złośliwych guzów, lecz także większą podatność na choroby układu krążenia oraz zwykłe infekcje: bronchit, zapalenie migdałków lub zapalenie płuc. Wdychanie rozproszonego w powietrzu jodu 131 spowodowało bezpośrednio po katastrofie napromieniowanie tarczycy dawkami równoważnymi ponad 200 R u 13 tys. dzieci. (Dopuszczalna dawka roczna dla pracowników przemysłu atomowego jest dwukrotnie mniejsza.) 4 tys. dzieci otrzymało dawki odpowiadające aż 2000 R i zapadło na chroniczne zapalenie tarczycy (jod gromadzi się selektywnie w tym gruczole). Zapalenie tarczycy przebiega wprawdzie bezobjawowo, można już jednak mówić o początku fali zachorowań na nowotwory.
Liczby mówią za siebie. Dane zebrane przez kijowskiego badacza Mikolę D. Tronkę i jego kolegów wskazują, że w latach 1981-1985 na skażonych później obszarach Ukrainy notowano około pięciu przypadków raka tarczycy rocznie. W ciągu 5 lat po katastrofie liczba ta wzrosła do 22, a w latach 1992-1993 notowano już średnio 43 przypadki rocznie. Oficjalne dane statystyczne mówią o 589 dzieciach z najdotkliwiej skażonych regionów, u których po 1986 roku stwierdzono nowotwór tarczycy. (Na Białorusi liczba zachorowań jest jeszcze większa.) Wśród dzieci ewakuowanych z bliskich okolic reaktora zachorowalność na raka tarczycy wzrosła dziesięciokrotnie w porównaniu z poziomem sprzed awarii i przekraczało 5 lat temu 4 przypadki na milion. Są to nowotwory łatwo dające przerzuty. Warunkiem wyleczenia jest szybkie wykrycie guza i usunięcie całego gruczołu. Pacjent musi później już do końca życia uzupełniać niedobór hormonów tarczycy.